Madle dostała na urodziny, które były w kwietniu gitarę elektryczną. Ostatnio zauważyła w sobie talent do grania na gitarze i pisania piosenek, a także ich śpiewania. Poprosiła rodziców właśnie o gitarę, gdyż zawsze pragnęła ją mieć. Tak właśnie ona wyglądała:
Śpiewała właśnie refren piosenki, którą sama napisała, gdy nagle z jej róży dobył się nietypowy dźwięk. Wcześniej nigdy nie słyszała takiego dźwięku (tak sądziła). Odłożyła gitarę i wzięła ją do ręki. Jeden z płatków świecił białym światłem. - "Co to znaczy?" - pomyślała. Nacisnęła ów płatek i nagle zobaczyła dziwnie znajomy jej sierociniec.
- To przecież... - wymamrotała i wybiegła z pokoju kierując się do pokoju Jessici. - ...Jesi! - zawołała od progu.
- Madle? Co się dzieje? - spytała nieco wystraszona nagłym jej przybyciem i tonem. Siedziała za biurkiem odrabiając lekcje zadane na wakacje. W tym roku miała iść do piątej klasy i zdawać Standardowe Umiejętności Magiczne, popularnie zwane przez uczniów SUMami.
- Jesi, coś się stało! Moja róża zadzwoniła dziwnym dźwiękiem, którego nigdy nie słyszałam. Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jeden z płatków świeciła białym jaskrawym światłem. - wyjaśniła.
- I co zobaczyłaś, gdy nacisnęłaś na niego? - zapytała z ciekawością.
- Zobaczyłam dziwnie znajomy mi sierociniec. - odparła.
- Sierociniec? Domyślasz się, gdzie on się znajduje? - zapytała.
- Jest on w Londynie, ale to niemożliwe, by istniał, bo z moich informacji wiem, że on nie istnieje od kilkudziesięciu lat! Został zburzony. - dodała na koniec Madle.
- Więc czym się tak denerwujesz? - zapytała Jessica drapiąc się po głowie.
- Widzisz... - dziewczyna usiadła na jej łóżku. - ...W tym sierocińcu urodził się 31 grudnia w 1926 Voldemort, a także wychowywał do czasu, gdy przybył do niego Dumbledore z wiadomością, że jest czarodziejem. Potem nie chciał tam wracać, gdy został prefektem Slytherinu i dowiedział się, że jest jego dziedzicem. - wyjaśniła.
- To dziwne. A to światło na płatku? Nie wydało się jakieś inne lub znajome? - spytała jej siostra. Madle myślała przez dwie chwilę. Dopóki tego Jesi nie powiedziała nie zastanawiała się nad tym. To światło... Spojrzała na broszkę. Gdzieś widziała to światło, ale gdzie? Zamknęła oczy próbując sobie w ten sposób przypomnieć okoliczności, gdzie mogła usłyszeć ten dźwięk i zobaczyć owe światło. Nie wiedziała, że w tym samym momencie z jej broszki ukazywały się wspomnienia z jej życia, a Jesi to widziała. Nie chciała jej przerywać, by zobaczyć jaka naprawdę była Madle.
Po koło dziesięciu minutach przypomniała sobie.
- Już wiem! Był to dźwięk...! - nie skończyła, bo zrobiła to za nią Jesi:
- ...przy otwieraniu portalu. - powiedziała spokojnie. Rudą zaskoczyło bardzo odzew siostry.
- Skąd... skąd ty to wiesz? - zapytała przerażona.
- Gdy zamknęłaś oczy nieświadomie wyciągnęłaś broszkę przed siebie. Wychodziły z niej hologramy wspomnień. Przypuszczam, że J.K. sprowadziła właśnie twojego kolegę i jest teraz w tym sierocińcu. - oświadczyła z uśmiechem. Madle była zaskoczona tym co powiedziała Jdziewczyna, ale też i wzburzona, że zobaczyła jej wspomnienia. Wyszła bez słowa z jej pokoju. Wracając do siebie nacisnęła inny płatek kontaktując się z Yve i Agnes.
- Dziewczyny, słyszycie mnie? - spytała.
- Słyszę cię, Madle. Co się dzieje? - spytała Agnes.
- Stało się coś? - dopytywała się Yve.
- Dziewczyny, właśnie dowiedziałam się, że J.K. sprowadziła do tego wymiaru jakiegoś chłopaka. Jest obecnie w Londynie w sierocińcu, gdzie kiedyś wychowywał się Riddle. - oświadczyła.
- Jejku! To wspaniale! Ale... ale jak go rozpoznamy? - spytała Agnes.
- Sądzę, że tak jak my siebie rozpoznałyśmy. Musi mieć jakiś przedmiot z rubinem. - zasugerowała.
- Jestem najbliżej Londynu... - odezwała się Agnes entuzjazmem. - ...Poproszę rodziców, by mnie tam zawieźli. - zasugerowała.
- Zgoda. Idź i zdaj nam relacje. - powiedziała Yve.
- Się robi! - zawołała i się rozłączyła.
~~*~~
Tymczasem Agnes wbiegła do domu, gdyż była na zakupach z bratem i opowiadała mu rozmowę z przyjaciółkami.
- Mówię ci, że muszę pogadać z rodzicami i prosić o ich zgodę na wyjazd do Londynu. - mówiła. Wbiegała do domu jak burza.
- Mamo, tato! Muszę was o coś prosić! To ważne! - zawołała na cały dom.
- Agnes, córeczko, co się stało, że tak krzyczysz? - spytała jej matka.
- I co to za prośba? - dopytywał się ojciec.
- Nie dawno rozmawiałam z Madle. Powiedziała mi, że został sprowadzony chłopak z rzeczywistego wymiaru. Madle podobno go zna ze swojego prawdziwego życia. Wiem gdzie jest i muszę się do niego dostać i to natychmiast. Proszę byście mnie do niego zawieźli. - błagała.
- Jeśli to dla ciebie takie ważne zawieziemy cię do niego. - odparł ich ojciec.
- Dziękuję, tato! - zawołała z uśmiechem.
- Jadę z wami. - odezwał się Scott.
- W porządku, bracie. Jedziemy do Londynu. Sierociniec świętego Franka. - oświadczyła, gdy byli już w samochodzie.
~~*~~
Tymczasem w sierocińcu świętego Franka położne zajmowały się nieprzytomnymi chłopcami..
Nikt nie mógł ich dobudzić. Żadne środki pobudzające, nawet sprowadzony z pobliskiego szpitala lekarz stwierdził, że to beznadziejny przypadek, i że chłopcy są w trwałej śpiączce.
Po pół godzinie do Domu Dziecka przybyła czteroosobowa rodzina. Ojciec, matka oraz dwójka ich dzieci.
- W czym mogę pomóc? - spytała jedna z młodych dziewczyn będących wśród personelu. Nim pan McGray się odezwał wystąpiła Agnes
- Proszę pani, czy sprowadzono tu nieprzytomnego chłopca mniej-więcej w moim wieku? - spytała.
- Tak. Sprowadzono nawet dwóch jednocześnie. Znaleziono ich po drugiej stronie ulicy. Byli nieprzytomni. - wyjaśniła.
- Dwóch? - zdziwiła się Agnes drapiąc się po karku.
- Mogłaby pani nas do nich zaprowadzić? - poprosił pan McGray.
- Jesteście z rodziny? - spytała.
- Nie.
- Więc nie mogę was do nich wpuścić. Przykro mi. - powiedziała.
- Chwileczkę! Powiedziała pani, że są nieprzytomni? - spytała Agnes.
- Tak. - odparła.
- Agnes, o, co chodzi? - spytał Scott.
- Powiedzcie mi,... - szepnęła do nich. - ...czy byłam nie przytomna zanim przybyłam tutaj, do tego wymiaru w wieku jedenastu lat? Wtedy, w szpitalu Św. Munga. - mówiła dziewczyna. Obaj spojrzeli na nią i nagle Scott podskoczył i zawołał:
- Faktycznie! Przed tym wypadkiem byłaś inna. Potem, że się zmieniłaś, jakbyś była inną osobą. Jakby wstąpił w ciebie ktoś inny. - oświadczył.
- Rzeczywiście. Pomogła ci Madeleine dzięki...
- Swojej broszce!... - zawołał Scott. - ...Proszę panią!... - blondyn podbiegł do dziewczyny. - ...czy ci chłopcy mają coś, co nie można zdjąć? - spytał.
- Nie wiem o, co panu chodzi. - stwierdziła.
- Mówię o tym, czy mają jakąś biżuterię? Pierścionek, naszyjnik... cokolwiek, czego nie możecie zdjąć. - objaśnił.
- Cóż, znaleziono przy nich wyglądające na dość drogie zegarki. Próbowaliśmy je zdjąć, ale kilku z nas się poparzyło. Jakby...
- Jakby nie chciały być zdjęte lub zostały zaklęte? - zasugerowała Agnes.
- Właśnie. - odparła dziewczyna.
- Myślę, że moja siostra może pomóc tym chłopakom. - oświadczył Scott.
- Jak? - zapytała.
- Wyjaśnię na miejscu. Proszę mnie do nich zaprowadzić. - poprosiła Agnes.
- No... no dobrze, ale tylko panienka. - powiedziała.
- Zgoda. - poszły do sali szpitalnej, gdzie przebywali chorzy pacjenci.
- Kto to? Co ta dziewczyna tu robi? Proszę ją stąd wyprowadzić. - zapytała przełożona sierocińca.
- Proszę wybaczyć. Nazywam się Agnes McGray. Proszę panią, wiem co jest tym dwóm nieprzytomnym chłopcom i zdołam ich wybudzić ze śpiączki. - wyjaśniła.
- To niemożliwe. Wszyscy lekarze powiedzieli, że nie da się...
- Ich uratować?... - dokończyła. - ...Wy Mugole zawsze tak mówicie, ale zawsze jest jakieś rozwiązanie. Niech mnie pani wysłucha. Dwa lata temu także byłam w takiej śpiączce i lekarze nie dawali mi szans na wyzdrowienie. - oświadczyła.
- Co pani pomogło? - spytała przełożona.
- Moja przyjaciółka. Widzi pani ten wisiorek? Ma on lecznicze właściwości. Moja przyjaciółka posiada broszkę w kształcie róży, ona także ma te właściwości. Pomogła mi. Sama pani widzi. Stoję tu przed panią cała i zdrowa. Proszę mi teraz pozwolić pomóc tym dwóm chłopcom... - nalegała. Kobieta przez chwilę patrzyła na Agnes aż w końcu się odsunęła. Dziewczyna zbliżyła się do nich przyglądając się im. Ujęła w jedną rękę wisiorek, a drugą nadgarstek jednego z chłopców. Przyłożyła wisiorek w kształcie serca do zegarka. Rubin nie zaświecił. - "Więc to nie on..." - pomyślała. Podeszła do drugiego chłopca i przyłożyła serce do zegarka, ale tym razem rubin w wisiorku zaświecił jasnym rubinowym światłem. Agnes dotknęła rubinem zegarka i powiedziała po łacinie: - ...Amor semper vincere... - nagle rozbłysło oślepiające światło. Niespodziewanie szyby w oknach roztrzaskały się. Wokół Agnes i chłopca zawiał ciepły wiatr. Reszta padła na ziemię by czegoś sobie nie uszkodzić. Gdy wiatr ustał, a światło zgasło Agnes nachyliła się nad chłopcem. - ...Hej, kolego. Pobudka. - powiedziała. Chłopak obudził się dopiero po minucie.
- Gdzie ja... gdzie ja jestem? - spytał jak w amoku.
- Jesteś w Anglii w mieście Londyn. A to miejsce to konkretnie sierociniec Św. Franka. - odparła Agnes. Chłopak spojrzał na nią. Taksował ją spojrzeniem od stóp do głów, ale nagle jego spojrzenie padło na wisiorek na jej szyi. Coś mu to mówiło, ale co?
- Czy to rubin? - rozległ się czyjś głos. Agnes obejrzała się i zobaczyła, że drugi z chłopców także się obudził.
- Widzisz go? - spytała.
- Tak. A mam go nie widzieć? - dopytywał się.
- To uzgodnimy gdzie indziej. Po pierwsze jak się nazywacie? - spytała.
- Ja nazywam się Richard. - odpowiedział siedzący przed nią chłopak.
- A ja jestem jego kuzynem i mam na imię Adrian. Nosimy nazwisko Harvey. Nasi ojcowie byli braćmi. - wyjaśnił drugi. Obaj chłopcy byli blondynami. Richard miał blond włosy i szare oczy, a Adrian niebieskie.
Richard
Adrian
- Co się z nimi stało? - spytała przełożona.
- Cóż, nasi rodzice niedawno zginęli. Nie mamy nikogo prócz siebie. Odnalazłem kuzyna na ulicy dwa dni temu. I tak się włóczymy. - wyjaśnił Richard. - "...Co za historia! Aktor nie z tej ziemi. Kłamie jak z nut! Jednak muszą coś wymyślić, by się odczepiła i dała nam w spokoju pogadać" - pomyślała Agnes.
- Proszę panią, czy może nas pani zostawić samych? - poprosił pan McGray. Mężczyzna najwyraźniej wyczuł, że Agnes chciałaby porozmawiać Harvey'ami na osobności, ale nie w towarzystwie wścibskich Mugoli. Mało tego musiała jakoś im powiedzieć o Madle i Yve oraz o Harrym.
- No dobrze, ale nie siedźcie za długo. Chłopcy muszą odpoczywać. - poprosiła.
- Oczywiście. - gdy obie kobiety wyszły Adrian zwrócił się do Agnes:
- Powiedz nam jaki mamy teraz rok? - spytał.
- Mamy 26 czerwca 1993. - odpowiedziała.
- Hm... Więc to prawda.
- Co jest prawdą, Richardzie? - spytał pan McGray.
- Pani Matuszewska powiedziała nam, że czas tutaj i w rzeczywistym wymiarze różnią się, ale nie wspomniały o dokładniejszej dacie. - odparł Adrian.
- Widzieliście się z mamą Madle? - spytała podekscytowana Agnes.
- Tak. - odpowiedzieli zgodnie.
- Słuchajcie, musimy ustalić jedną rzecz: Gdzie będziecie mieszkać? - odezwała się po chwili milczenia Agnes.
- Moja córka ma rację. Nie możecie mieszkać w przytułku. - powiedział pan McGray.
- W dodatku w tym samym, w którym niegdyś przebywał sam Lord Voldemort. - zakończył Scott.
- A ty skąd wiesz, gdzie mieszkał Riddle? - spytał Adrian.
- Madle opowiadała o tym Agnes i Yve. - wyjaśnił Puchon.
- No tak. Teraz rozumiem. Pani Matuszewska trzymała książki o sadze HP chcąc nam dać do zrozumienia, że mamy się tu przenieść i wiedzieć o jego świecie wszystko co się da. - powiedział z westchnieniem Rick.
- I dlatego sprowadziła panią Rowling. - dodał Adrian.
- Właśnie. - stwierdziła Agnes.
- Posłuchajcie mnie, chłopcy. Załatwię papiery adopcyjne i postaram się, by przynajmniej jeden z was u nas zamieszkał. Za to drugi zamieszkał u jeden z przyjaciółek Agnes. Ona się skontaktuje z nimi, a one z ich rodzicami. Zgadza się? - spytał. Obaj spojrzeli na mężczyznę, po czym na siebie.
- Zgoda. - powiedzieli jednocześnie.
- Super. Na razie zostańcie tutaj. Zobaczymy się później. Dzieciaki, chodźcie. Załatwię te papiery. - powiedział pan McGray.
- Dobrze, tato. - powiedział Scott.
- A ja pogadam z dziewczynami. Obiecałam im, że zdam relację. - odparła. Poszli do holu, gdzie dzieci zostali sami, a pan McGray poszedł do dyrektorki, aby porozmawiać o chłopcach i przynajmniej jednego z nich przygarnąć. Za to drugim zajmie się inna rodzina, którą sprowadzi jego córka.
- Dobrze, panie McGray, ale musi pan podpisać kilka papierów oraz muszę wiedzieć kiedy chłopcy się urodzili i różne inne sprawy. - odparła.
- O to musimy już zapytać Harvey'ów. Proszę podać mi te papiery, które mam podpisać, a o resztę zapytamy chłopców. Zgoda? - zaproponował.
- W porządku. - odparła.
~~*~~
Tymczasem Agnes weszła do jednego z pokoi na górze zaszywając się tam. Wzięła do ręki wisiorek i nacisnęła na rubin mówiąc:
- Madle i Yve, słyszycie mnie? - spytała. Po chwili wyłoniły się obie postacie spojrzawszy na nią.
- Agnes? - spytała Yve.
- I jak? - dopytywała się Madle.
- Cóż, nie mam zbyt dobrych wiadomości, Madle. - odparła.
- Agnes, co się dzieje? - spytała wyżej wymieniona.
- Ee... Pamiętasz jakiegoś Ryszarda Szulca? - spytała. Ruda mało nie zemdlała z wrażenia.
- Ryśka? TEGO Ryśka???? Z Łodzi?? - nie dowierzała Madle.
- Nie mówił skąd tak naprawdę jest i nie przedstawił się, ale mój wisiorek mówił mi w myślach to imię i nazwisko oraz miejscowość. Poza tym on ma kuzyna Adriana i wyglądał na młodszego. Posiadają te same nazwiska w obu wymiarach. - wyjaśniła.
- Uuu, czekaj! Obu wymiarach? To obaj przybyli z rzeczywistego wymiaru? NASZEGO WYMIARU? - spytała Yve.
- Najwyraźniej. - odparła.
- Muszę się z nim zobaczyć. Natychmiast! - oświadczyła Madle.
- Nie możesz. Mój ojciec chce jednego z nich adoptować, a co drugiego to mam was przekonać do tego byście porozmawiały ze swoimi rodzicami czy by się zgodzili na przygarnięcie młodego chłopca. - wyjaśniła Agnes. Obie dziewczyny myślały przez chwilę aż w końcu Yve gdzieś pobiegła. Słychać było rozmowę z jej rodzicami. Madle też poszła na rozmowę ze swoimi. Agnes cierpliwie czekała na odpowiedź przyjaciółek.
Po kilku minutach rozległ się odgłos krzyków od strony Madle:
- Nie ma mowy! Nie zgadzam się! Nie chcę kolejnego bachora w tym domu! - był to męski nieznany blondynce głos. Po chwili ktoś uderzył dziewczynę w twarz. Ta upadła na ziemię. Agnes miała szczęście, że broszka była blisko przyjaciółki i mogła usłyszeć co się dzieje.
- Madle! Co się dzieje?!... - spytała. Dziewczyna z początku nie odpowiedziała. Słychać było jakieś kroki i stłumiony głos. Nagle usłyszała wrzask Madle. Najwyraźniej była torturowana. - ...MADLE! - ryknęła Agnes. Nagle usłyszała kroki Yve i jej głos:
- Agnes? Co się dzieje? - zapytała.
- Z Madle coś się dzieje! Ktoś ją torturuje! Chyba nie ma na sobie broszki! Więc...
- ...Nie ma na sobie ochrony! Trzeba tam iść i ją na powrót założyć! - oświadczyła Yve.
- Oraz ochronić Madle! - zakończyła Agnes.
- Co tu się dzieje? Co to za krzyki? - to była przełożona sierocińca.
- Proszę pani, muszę widzieć się ze swoim ojcem! I to natychmiast. - postanowiła.
- W porządku. Niech panienka pójdzie za mną. - kobieta zaprowadziła jedną z naszych bohaterów do sali szpitalnej, gdzie odpoczywali Adrian i Richard.
- Agnes! Agnes! Mam super wieści! Tata zaadoptował Ricka! - zachwycił się Scott.
- Nie mów! Mówisz serio?... - Agnes była co prawda szczęśliwa, ale martwiła się o przyjaciółkę. - ...A kto się zaopiekuje Adrianem? - spytała.
- Pani ojciec powiedział, że pani przyjaciółki powiadomią swoich rodziców. - wyjaśniła dyrektorka. Dziewczyna popatrzyła na nią, a potem spojrzała na wisiorek. Zaczęła ponownie rozmowę z panną Angel. To zainteresowało przełożoną.
- Co ona robi? - spytała. Tylko dwie osoby wiedziały co Agnes robi.
- Ona rozmawia ze swoją przyjaciółką. - wyjaśnił Adrian.
- Poważnie?
- Jak? - spytała druga kobieta, która była z nimi.
- Widzi pani jej wisiorek i kamień na nim? - spytał.
- Tak. - odpowiedziała.
- Wydaje mi się, że gdy dotyka tego kamienia może wydać dowolną komendę temu wisiorkowi, a tym samym może się porozumiewać ze swoimi przyjaciółkami Yve i Madle. Pozwólmy jej na to, a dowiedzmy się co uzgodniły. - oświadczył Adrian.
- No dobrze.
Tymczasem Agnes...
- Yve, co powiedzieli twoi rodzice? - spytała się jej.
- Powiedzieli, że muszą się nad tym zastanowić i przyjdą za kilka dni do Domu Dziecka. Poproś dyrektorkę, by zaopiekowała się Adrianem przez ten czas. Dobrze? - poprosiła Yvonne.
- Dobrze, zrobię to... - odparła. Spojrzała na wszystkich puszczając przedmiot. - ...Cóż, Yve powiedziała, że jej rodzice przyjadą za kilka dni. Przez ten czas będą się zastanawiać czy przygarnąć Adriana. Poprosiła mnie bym pani przekazała, żeby przez ten czas zaopiekowała się Adrianem. Poza tym chce panią powiadomić, że gdyby coś się działo wokół Adriana, czyli jakieś nie wyjaśnione rzeczy to proszę go nie karać, bo to nie jego wina. Od września będzie chodził do szkoły, tak jak i jego starszy kuzyn. To tylko na kilka dni. Moja przyjaciółka postara się swoich rodziców przekonać najszybciej jak się da... - oświadczyła. - ...Proszę teraz wybaczyć, ale muszę iść do drugiej przyjaciółki. Ma kłopoty. Tato, Scott, Rick chodźcie. - prosiła ich. W tym samym czasie Rick żegnał się z kuzynem, a Agnes rozmawiała z dyrektorką. Wcześniej się dowiedział z kim ma zamieszkać od dzisiaj, więc był podekscytowany i nie słuchał niczego co się działo wokół niego ani tego co się działo z Madle. Jednak, gdy Agnes powiedziała stanowczym tonem, że już mają iść chciał przeciągnąć pożegnanie, ale Scott pociągnął go za ubranie tak mocno, że się prawie pobili, ale Agnes ich rozdzieliła. Poczciwa rozsądna siostra. Teraz, kiedy ma drugiego brata, co prawda przyszywanego, będzie niezłe zamieszanie. Współczuła Yve. Będzie miała brata i siostrę w tym samym wieku, o ile rodzice się zgodzą... Postanowili wyruszyć do domu Beckettów, by ratować Madle...