sobota, 25 maja 2013

Rozdział 12 - W sierocińcu świętego Franka

W tym samym czasie co pojawili się chłopcy w Londynie... Dom Beckettów...
         Madle dostała na urodziny, które były w kwietniu gitarę elektryczną. Ostatnio zauważyła w sobie talent do grania na gitarze i pisania piosenek, a także ich śpiewania. Poprosiła rodziców właśnie o gitarę, gdyż zawsze pragnęła ją mieć. Tak właśnie ona wyglądała:



Śpiewała właśnie refren piosenki, którą sama napisała, gdy nagle z jej róży dobył się nietypowy dźwięk. Wcześniej nigdy nie słyszała takiego dźwięku (tak sądziła). Odłożyła gitarę i wzięła ją do ręki. Jeden z płatków świecił białym światłem. - "Co to znaczy?" - pomyślała. Nacisnęła ów płatek i nagle zobaczyła dziwnie znajomy jej sierociniec.
- To przecież... - wymamrotała i wybiegła z pokoju kierując się do pokoju Jessici. - ...Jesi! - zawołała od progu.
- Madle? Co się dzieje? - spytała nieco wystraszona nagłym jej przybyciem i tonem. Siedziała za biurkiem odrabiając lekcje zadane na wakacje. W tym roku miała iść do piątej klasy i zdawać Standardowe Umiejętności Magiczne, popularnie zwane przez uczniów SUMami.
- Jesi, coś się stało! Moja róża zadzwoniła dziwnym dźwiękiem, którego nigdy nie słyszałam. Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jeden z płatków świeciła białym jaskrawym światłem. - wyjaśniła.
- I co zobaczyłaś, gdy nacisnęłaś na niego? - zapytała z ciekawością.
- Zobaczyłam dziwnie znajomy mi sierociniec. - odparła.
- Sierociniec? Domyślasz się, gdzie on się znajduje? - zapytała.
- Jest on w Londynie, ale to niemożliwe, by istniał, bo z moich informacji wiem, że on nie istnieje od kilkudziesięciu lat! Został zburzony. - dodała na koniec Madle.
- Więc czym się tak denerwujesz? - zapytała Jessica drapiąc się po głowie.
- Widzisz... - dziewczyna usiadła na jej łóżku. - ...W tym sierocińcu urodził się 31 grudnia w 1926 Voldemort, a także wychowywał do czasu, gdy przybył do niego Dumbledore z wiadomością, że jest czarodziejem. Potem nie chciał tam wracać, gdy został prefektem Slytherinu i dowiedział się, że jest jego dziedzicem. - wyjaśniła.
- To dziwne. A to światło na płatku? Nie wydało się jakieś inne lub znajome? - spytała jej siostra. Madle myślała przez dwie chwilę. Dopóki tego Jesi nie powiedziała nie zastanawiała się nad tym. To światło... Spojrzała na broszkę. Gdzieś widziała to światło, ale gdzie? Zamknęła oczy próbując sobie w ten sposób przypomnieć okoliczności, gdzie mogła usłyszeć ten dźwięk i zobaczyć owe światło. Nie wiedziała, że w tym samym momencie z jej broszki ukazywały się wspomnienia z jej życia, a Jesi to widziała. Nie chciała jej przerywać, by zobaczyć jaka naprawdę była Madle.
        Po koło dziesięciu minutach przypomniała sobie.
- Już wiem! Był to dźwięk...! - nie skończyła, bo zrobiła to za nią Jesi:
- ...przy otwieraniu portalu. - powiedziała spokojnie. Rudą zaskoczyło bardzo odzew siostry.
- Skąd... skąd ty to wiesz? - zapytała przerażona.
- Gdy zamknęłaś oczy nieświadomie wyciągnęłaś broszkę przed siebie. Wychodziły z niej hologramy wspomnień. Przypuszczam, że J.K. sprowadziła właśnie twojego kolegę i jest teraz w tym sierocińcu. - oświadczyła z uśmiechem. Madle była zaskoczona tym co powiedziała Jdziewczyna, ale też i wzburzona, że zobaczyła jej wspomnienia. Wyszła bez słowa z jej pokoju. Wracając do siebie nacisnęła inny płatek kontaktując się z Yve i Agnes.
- Dziewczyny, słyszycie mnie? - spytała.
- Słyszę cię, Madle. Co się dzieje? - spytała Agnes.
- Stało się coś? - dopytywała się Yve.
- Dziewczyny, właśnie dowiedziałam się, że J.K. sprowadziła do tego wymiaru jakiegoś chłopaka. Jest obecnie w Londynie w sierocińcu, gdzie kiedyś wychowywał się Riddle. - oświadczyła.
- Jejku! To wspaniale! Ale... ale jak go rozpoznamy? - spytała Agnes.
- Sądzę, że tak jak my siebie rozpoznałyśmy. Musi mieć jakiś przedmiot z rubinem. - zasugerowała.
- Jestem najbliżej Londynu... - odezwała się Agnes entuzjazmem. - ...Poproszę rodziców, by mnie tam zawieźli. - zasugerowała.
- Zgoda. Idź i zdaj nam relacje. - powiedziała Yve.
- Się robi! - zawołała i się rozłączyła.

~~*~~

        Tymczasem Agnes wbiegła do domu, gdyż była na zakupach z bratem i opowiadała mu rozmowę z przyjaciółkami.
- Mówię ci, że muszę pogadać z rodzicami i prosić o ich zgodę na wyjazd do Londynu. - mówiła. Wbiegała do domu jak burza.
- Mamo, tato! Muszę was o coś prosić! To ważne! - zawołała na cały dom.
- Agnes, córeczko, co się stało, że tak krzyczysz? - spytała jej matka.
- I co to za prośba? - dopytywał się ojciec.
- Nie dawno rozmawiałam z Madle. Powiedziała mi, że został sprowadzony chłopak z rzeczywistego wymiaru. Madle podobno go zna ze swojego prawdziwego życia. Wiem gdzie jest i muszę się do niego dostać i to natychmiast. Proszę byście mnie do niego zawieźli. - błagała.
- Jeśli to dla ciebie takie ważne zawieziemy cię do niego. - odparł ich ojciec.
- Dziękuję, tato! - zawołała z uśmiechem.
- Jadę z wami. - odezwał się Scott.
- W porządku, bracie. Jedziemy do Londynu. Sierociniec świętego Franka. - oświadczyła, gdy byli już w samochodzie.

~~*~~

Tymczasem w sierocińcu świętego Franka położne zajmowały się nieprzytomnymi chłopcami..
        Nikt nie mógł ich dobudzić. Żadne środki pobudzające, nawet sprowadzony z pobliskiego szpitala lekarz stwierdził, że to beznadziejny przypadek, i że chłopcy są w trwałej śpiączce.
        Po pół godzinie do Domu Dziecka przybyła czteroosobowa rodzina. Ojciec, matka oraz dwójka ich dzieci.
- W czym mogę pomóc? - spytała jedna z młodych dziewczyn będących wśród personelu. Nim pan McGray się odezwał wystąpiła Agnes
- Proszę pani, czy sprowadzono tu nieprzytomnego chłopca mniej-więcej w moim wieku? - spytała.
- Tak. Sprowadzono nawet dwóch jednocześnie. Znaleziono ich po drugiej stronie ulicy. Byli nieprzytomni. - wyjaśniła.
- Dwóch? - zdziwiła się Agnes drapiąc się po karku.
- Mogłaby pani nas do nich zaprowadzić? - poprosił pan McGray.
- Jesteście z rodziny? - spytała.
- Nie.
- Więc nie mogę was do nich wpuścić. Przykro mi. - powiedziała.
- Chwileczkę! Powiedziała pani, że są nieprzytomni? - spytała Agnes.
- Tak. - odparła.
- Agnes, o, co chodzi? - spytał Scott.
- Powiedzcie mi,... - szepnęła do nich. - ...czy byłam nie przytomna zanim przybyłam tutaj, do tego wymiaru w wieku jedenastu lat? Wtedy, w szpitalu Św. Munga. - mówiła dziewczyna. Obaj spojrzeli na nią i nagle Scott podskoczył i zawołał:
- Faktycznie! Przed tym wypadkiem byłaś inna. Potem, że się zmieniłaś, jakbyś była inną osobą. Jakby wstąpił w ciebie ktoś inny. - oświadczył.
- Rzeczywiście. Pomogła ci Madeleine dzięki...
- Swojej broszce!... - zawołał Scott. - ...Proszę panią!... - blondyn podbiegł do dziewczyny. - ...czy ci chłopcy mają coś, co nie można zdjąć? - spytał.
- Nie wiem o, co panu chodzi. - stwierdziła.
- Mówię o tym, czy mają jakąś biżuterię? Pierścionek, naszyjnik... cokolwiek, czego nie możecie zdjąć. - objaśnił.
- Cóż, znaleziono przy nich wyglądające na dość drogie zegarki. Próbowaliśmy je zdjąć, ale kilku z nas się poparzyło. Jakby...
- Jakby nie chciały być zdjęte lub zostały zaklęte? - zasugerowała Agnes.
- Właśnie. - odparła dziewczyna.
- Myślę, że moja siostra może pomóc tym chłopakom. - oświadczył Scott.
- Jak? - zapytała.
- Wyjaśnię na miejscu. Proszę mnie do nich zaprowadzić. - poprosiła Agnes.
- No... no dobrze, ale tylko panienka. - powiedziała.
- Zgoda. - poszły do sali szpitalnej, gdzie przebywali chorzy pacjenci.
- Kto to? Co ta dziewczyna tu robi? Proszę ją stąd wyprowadzić. - zapytała przełożona sierocińca.
- Proszę wybaczyć. Nazywam się Agnes McGray. Proszę panią, wiem co jest tym dwóm nieprzytomnym chłopcom i zdołam ich wybudzić ze śpiączki. - wyjaśniła.
- To niemożliwe. Wszyscy lekarze powiedzieli, że nie da się...
- Ich uratować?... - dokończyła. - ...Wy Mugole zawsze tak mówicie, ale zawsze jest jakieś rozwiązanie. Niech mnie pani wysłucha. Dwa lata temu także byłam w takiej śpiączce i lekarze nie dawali mi szans na wyzdrowienie. - oświadczyła.
- Co pani pomogło? - spytała przełożona.
- Moja przyjaciółka. Widzi pani ten wisiorek? Ma on lecznicze właściwości. Moja przyjaciółka posiada broszkę w kształcie róży, ona także ma te właściwości. Pomogła mi. Sama pani widzi. Stoję tu przed panią cała i zdrowa. Proszę mi teraz pozwolić pomóc tym dwóm chłopcom... - nalegała. Kobieta przez chwilę patrzyła na Agnes aż w końcu się odsunęła. Dziewczyna zbliżyła się do nich przyglądając się im. Ujęła w jedną rękę wisiorek, a drugą nadgarstek jednego z chłopców. Przyłożyła wisiorek w kształcie serca do zegarka. Rubin nie zaświecił. - "Więc to nie on..." - pomyślała. Podeszła do drugiego chłopca i przyłożyła serce do zegarka, ale tym razem rubin w wisiorku zaświecił jasnym rubinowym światłem. Agnes dotknęła rubinem zegarka i powiedziała po łacinie: - ...Amor semper vincere... - nagle rozbłysło oślepiające światło. Niespodziewanie szyby w oknach roztrzaskały się. Wokół Agnes i chłopca zawiał ciepły wiatr. Reszta padła na ziemię by czegoś sobie nie uszkodzić. Gdy wiatr ustał, a światło zgasło Agnes nachyliła się nad chłopcem. - ...Hej, kolego. Pobudka. - powiedziała. Chłopak obudził się dopiero po minucie.
- Gdzie ja... gdzie ja jestem? - spytał jak w amoku.
- Jesteś w Anglii w mieście Londyn. A to miejsce to konkretnie sierociniec Św. Franka. - odparła Agnes. Chłopak spojrzał na nią. Taksował ją spojrzeniem od stóp do głów, ale nagle jego spojrzenie padło na wisiorek na jej szyi. Coś mu to mówiło, ale co?
- Czy to rubin? - rozległ się czyjś głos. Agnes obejrzała się i zobaczyła, że drugi z chłopców także się obudził.
- Widzisz go? - spytała.
- Tak. A mam go nie widzieć? - dopytywał się.
- To uzgodnimy gdzie indziej. Po pierwsze jak się nazywacie? - spytała.
- Ja nazywam się Richard. - odpowiedział siedzący przed nią chłopak.
- A ja jestem jego kuzynem i mam na imię Adrian. Nosimy nazwisko Harvey. Nasi ojcowie byli braćmi. - wyjaśnił drugi. Obaj chłopcy byli blondynami. Richard miał blond włosy i szare oczy, a Adrian niebieskie.

Richard


Adrian

- Co się z nimi stało? - spytała przełożona.
- Cóż, nasi rodzice niedawno zginęli. Nie mamy nikogo prócz siebie. Odnalazłem kuzyna na ulicy dwa dni temu. I tak się włóczymy. - wyjaśnił Richard. - "...Co za historia! Aktor nie z tej ziemi. Kłamie jak z nut! Jednak muszą coś wymyślić, by się odczepiła i dała nam w spokoju pogadać" - pomyślała Agnes.
- Proszę panią, czy może nas pani zostawić samych? - poprosił pan McGray. Mężczyzna najwyraźniej wyczuł, że Agnes chciałaby porozmawiać Harvey'ami na osobności, ale nie w towarzystwie wścibskich Mugoli. Mało tego musiała jakoś im powiedzieć o Madle i Yve oraz o Harrym.
- No dobrze, ale nie siedźcie za długo. Chłopcy muszą odpoczywać. - poprosiła.
- Oczywiście. - gdy obie kobiety wyszły Adrian zwrócił się do Agnes:
- Powiedz nam jaki mamy teraz rok? - spytał.
- Mamy 26 czerwca 1993. - odpowiedziała.
- Hm... Więc to prawda.
- Co jest prawdą, Richardzie? - spytał pan McGray.
- Pani Matuszewska powiedziała nam, że czas tutaj i w rzeczywistym wymiarze różnią się, ale nie wspomniały o dokładniejszej dacie. - odparł Adrian.
- Widzieliście się z mamą Madle? - spytała podekscytowana Agnes.
- Tak. - odpowiedzieli zgodnie.
- Słuchajcie, musimy ustalić jedną rzecz: Gdzie będziecie mieszkać? - odezwała się po chwili milczenia Agnes.
- Moja córka ma rację. Nie możecie mieszkać w przytułku. - powiedział pan McGray.
- W dodatku w tym samym, w którym niegdyś przebywał sam Lord Voldemort. - zakończył Scott.
- A ty skąd wiesz, gdzie mieszkał Riddle? - spytał Adrian.
- Madle opowiadała o tym Agnes i Yve. - wyjaśnił Puchon.
- No tak. Teraz rozumiem. Pani Matuszewska trzymała książki o sadze HP chcąc nam dać do zrozumienia, że mamy się tu przenieść i wiedzieć o jego świecie wszystko co się da. - powiedział z westchnieniem Rick.
- I dlatego sprowadziła panią Rowling. - dodał Adrian.
- Właśnie. - stwierdziła Agnes.
- Posłuchajcie mnie, chłopcy. Załatwię papiery adopcyjne i postaram się, by przynajmniej jeden z was u nas zamieszkał. Za to drugi zamieszkał u jeden z przyjaciółek Agnes. Ona się skontaktuje z nimi, a one z ich rodzicami. Zgadza się? - spytał. Obaj spojrzeli na mężczyznę, po czym na siebie.
- Zgoda. - powiedzieli jednocześnie.
- Super. Na razie zostańcie tutaj. Zobaczymy się później. Dzieciaki, chodźcie. Załatwię te papiery. - powiedział pan McGray.
- Dobrze, tato. - powiedział Scott.
- A ja pogadam z dziewczynami. Obiecałam im, że zdam relację. - odparła. Poszli do holu, gdzie dzieci zostali sami, a pan McGray poszedł do dyrektorki, aby porozmawiać o chłopcach i przynajmniej jednego z nich przygarnąć. Za to drugim zajmie się inna rodzina, którą sprowadzi jego córka.
        - Dobrze, panie McGray, ale musi pan podpisać kilka papierów oraz muszę wiedzieć kiedy chłopcy się urodzili i różne inne sprawy. - odparła.
- O to musimy już zapytać Harvey'ów. Proszę podać mi te papiery, które mam podpisać, a o resztę zapytamy chłopców. Zgoda? - zaproponował.
- W porządku. - odparła.

~~*~~

        Tymczasem Agnes weszła do jednego z pokoi na górze zaszywając się tam. Wzięła do ręki wisiorek i nacisnęła na rubin mówiąc:
- Madle i Yve, słyszycie mnie? - spytała. Po chwili wyłoniły się obie postacie spojrzawszy na nią.
- Agnes? - spytała Yve.
- I jak? - dopytywała się Madle.
- Cóż, nie mam zbyt dobrych wiadomości, Madle. - odparła.
- Agnes, co się dzieje? - spytała wyżej wymieniona.
- Ee... Pamiętasz jakiegoś Ryszarda Szulca? - spytała. Ruda mało nie zemdlała z wrażenia.
- Ryśka? TEGO Ryśka???? Z Łodzi?? - nie dowierzała Madle.
- Nie mówił skąd tak naprawdę jest i nie przedstawił się, ale mój wisiorek mówił mi w myślach to imię i nazwisko oraz miejscowość. Poza tym on ma kuzyna Adriana i wyglądał na młodszego. Posiadają te same nazwiska w obu wymiarach. - wyjaśniła.
- Uuu, czekaj! Obu wymiarach? To obaj przybyli z rzeczywistego wymiaru? NASZEGO WYMIARU? - spytała Yve.
- Najwyraźniej. - odparła.
- Muszę się z nim zobaczyć. Natychmiast! - oświadczyła Madle.
- Nie możesz. Mój ojciec chce jednego z nich adoptować, a co drugiego to mam was przekonać do tego byście porozmawiały ze swoimi rodzicami czy by się zgodzili na przygarnięcie młodego chłopca. - wyjaśniła Agnes. Obie dziewczyny myślały przez chwilę aż w końcu Yve gdzieś pobiegła. Słychać było rozmowę z jej rodzicami. Madle też poszła na rozmowę ze swoimi. Agnes cierpliwie czekała na odpowiedź przyjaciółek.
        Po kilku minutach rozległ się odgłos krzyków od strony Madle:
- Nie ma mowy! Nie zgadzam się! Nie chcę kolejnego bachora w tym domu! - był to męski nieznany blondynce głos. Po chwili ktoś uderzył dziewczynę w twarz. Ta upadła na ziemię. Agnes miała szczęście, że broszka była blisko przyjaciółki i mogła usłyszeć co się dzieje.
- Madle! Co się dzieje?!... - spytała. Dziewczyna z początku nie odpowiedziała. Słychać było jakieś kroki i stłumiony głos. Nagle usłyszała wrzask Madle. Najwyraźniej była torturowana. - ...MADLE! - ryknęła Agnes. Nagle usłyszała kroki Yve i jej głos:
- Agnes? Co się dzieje? - zapytała.
- Z Madle coś się dzieje! Ktoś ją torturuje! Chyba nie ma na sobie broszki! Więc...
- ...Nie ma na sobie ochrony! Trzeba tam iść i ją na powrót założyć! - oświadczyła Yve.
- Oraz ochronić Madle! - zakończyła Agnes.
- Co tu się dzieje? Co to za krzyki? - to była przełożona sierocińca.
- Proszę pani, muszę widzieć się ze swoim ojcem! I to natychmiast. - postanowiła.
- W porządku. Niech panienka pójdzie za mną. - kobieta zaprowadziła jedną z naszych bohaterów do sali szpitalnej, gdzie odpoczywali Adrian i Richard.
- Agnes! Agnes! Mam super wieści! Tata zaadoptował Ricka! - zachwycił się Scott.
- Nie mów! Mówisz serio?... - Agnes była co prawda szczęśliwa, ale martwiła się o przyjaciółkę. - ...A kto się zaopiekuje Adrianem? - spytała.
- Pani ojciec powiedział, że pani przyjaciółki powiadomią swoich rodziców. - wyjaśniła dyrektorka. Dziewczyna popatrzyła na nią, a potem spojrzała na wisiorek. Zaczęła ponownie rozmowę z panną Angel. To zainteresowało przełożoną.
- Co ona robi? - spytała. Tylko dwie osoby wiedziały co Agnes robi.
- Ona rozmawia ze swoją przyjaciółką. - wyjaśnił Adrian.
- Poważnie?
- Jak? - spytała druga kobieta, która była z nimi.
- Widzi pani jej wisiorek i kamień na nim? - spytał.
- Tak. - odpowiedziała.
- Wydaje mi się, że gdy dotyka tego kamienia może wydać dowolną komendę temu wisiorkowi, a tym samym może się porozumiewać ze swoimi przyjaciółkami Yve i Madle. Pozwólmy jej na to, a dowiedzmy się co uzgodniły. - oświadczył Adrian.
- No dobrze.
Tymczasem Agnes...
        - Yve, co powiedzieli twoi rodzice? - spytała się jej.
- Powiedzieli, że muszą się nad tym zastanowić i przyjdą za kilka dni do Domu Dziecka. Poproś dyrektorkę, by zaopiekowała się Adrianem przez ten czas. Dobrze? - poprosiła Yvonne.
- Dobrze, zrobię to... - odparła. Spojrzała na wszystkich puszczając przedmiot. - ...Cóż, Yve powiedziała, że jej rodzice przyjadą za kilka dni. Przez ten czas będą się zastanawiać czy przygarnąć Adriana. Poprosiła mnie bym pani przekazała, żeby przez ten czas zaopiekowała się Adrianem. Poza tym chce panią powiadomić, że gdyby coś się działo wokół Adriana, czyli jakieś nie wyjaśnione rzeczy to proszę go nie karać, bo to nie jego wina. Od września będzie chodził do szkoły, tak jak i jego starszy kuzyn. To tylko na kilka dni. Moja przyjaciółka postara się swoich rodziców przekonać najszybciej jak się da... - oświadczyła. - ...Proszę teraz wybaczyć, ale muszę iść do drugiej przyjaciółki. Ma kłopoty. Tato, Scott, Rick chodźcie. - prosiła ich. W tym samym czasie Rick żegnał się z kuzynem, a Agnes rozmawiała z dyrektorką. Wcześniej się dowiedział z kim ma zamieszkać od dzisiaj, więc był podekscytowany i nie słuchał niczego co się działo wokół niego ani tego co się działo z Madle. Jednak, gdy Agnes powiedziała stanowczym tonem, że już mają iść chciał przeciągnąć pożegnanie, ale Scott pociągnął go za ubranie tak mocno, że się prawie pobili, ale Agnes ich rozdzieliła. Poczciwa rozsądna siostra. Teraz, kiedy ma drugiego brata, co prawda przyszywanego, będzie niezłe zamieszanie. Współczuła Yve. Będzie miała brata i siostrę w tym samym wieku, o ile rodzice się zgodzą... Postanowili wyruszyć do domu Beckettów, by ratować Madle...

sobota, 18 maja 2013

Rozdział 11 - Rick i Adrian

Miesiąc wcześniej... Rzeczywisty wymiar... Wczesne popołudnie... Przedmieścia Łodzi... Jeden z domów jednorodzinnych...
       Pewien młody czarnowłosy i niebieskooki mężczyzna, na oko 24 lata...



...krzątał się po domu nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wpadał w szał, gdy widział na stoliku nocnym lub na ścianach zdjęcie swej ukochanej... Magdy. A gdy ktoś o niej wspomniał źle wrzeszczał na tą osobę. Gdy przyjechał tydzień później do jej miasta na umówione spotkanie dowiedział się, że Magdy już nie ma w Błoniu. Jej matka powiedziała mu, że wyjechała na studia, i że jest to szkoła z internatem. Niedługo potem dowiedział się, że jej przyjaciółka Agnieszka Kraszewska także wyjechała w tym samym czasie, ale do innego miasta uczyć się języka migowego. Rok temu dowiedział się, że nie jaka Iwona Lisowska jest od roku w Ameryce Północnej na rehabilitacji. Te wyjazdy są dziwne zagadkowe, bo wydarzyły się mniej-więcej w tym samym czasie. Szukał ich przez całe dwa lata i nie mógł znaleźć. Wynajął nawet prywatnego detektywa, by je odszukał, ale poszukiwania spełzły na niczym. W tym momencie do pokoju młodzieńca wszedł inny młodzieniec o czarnych włosach i piwnych oczach.



- Rysiek, miałem telefon od pani Lisowskiej. Powiedziała żebyś pojechał do Błonia. Jest tam już z panią Matuszewską. - oświadczył. Młodzieniec zwany Ryśkiem usiadł na łóżku i oparł łokciami o kolana. Spojrzał między nogi na podłogę i westchnął, po czym spytał:
- Poco mam tam jechać? To dwie godziny jazdy. - spytał obojętnym tonem.
- Powiedziała, że to ma coś związanego z dziewczynami i tym, gdzie się znajdują naprawdę. - odparł. To ożywiło chłopaka. Wstał i spojrzał na niego:
- Żartujesz, prawda?... - spytał chwytając go za kołnierz. - ...Adrjan, powiedz, że to nie kolejny twój dowcip!? - zawołał.
- Mówię serio. - powiedział zdziwiwszy się jego reakcją.
- Prowadź. - zawołał pochwyciwszy jego ramię, pociągnął go na zewnątrz i wepchnął bezceremonialnie na siedzenie pasażera, a sam wsiadł za kierownicą, włączył silnik samochodu i po chwili już jechali w kierunku Warszawy.
Zajechali pod dom Matuszewskich po dwóch godzinach. Był to dom jednorodzinny z garażerm, parterem, piętrem i poddaszem, a także dużym pięknym ogrodem.



Ryszard wybiegł z samochodu zapominając o wyłączeniu samochodu i o tym, że zostawił kluczyki w stacyjce.
- Rysiek! Zostawiłeś kluczyki w stacyjce i włączony samochód! - zawołał Adrjan.
- To go wyłącz! - zawołał na odchodnym i wbiegł do ogrodu. Gdy Adrjan zamknął i włączył alarm w samochodzie, po czym pobiegł za kuzynem.
- Zaczekaj na mnie! - krzyknął.
- Pospiesz się, Ad! - odkrzyknął do niego.
- Ile razy mówiłem ci... - ale ten nie skończył, bo z domu wyszła kobieta o czarnych włosach i niebieskich oczach.
- Co to za krzyki? - zapytała spokojnie, ale stanowczo.
- Ee... Przepraszam bardzo. Czy zastałem panią Karolinę Kraszewską? - spytał Ryszard.
- To ja. Kim panowie są? I co tu robią? - spytała.
- Przepraszam za najście i pozwoli, że się przedstawimy. Ja nazywam się Ryszard Szulc, a to mój kuzyn Adrjan Szulc. Nasi ojcowie są braćmi. Przyszliśmy tutaj w sprawie pani córki Magdy. Adrjan mówi mi, że rozmawiał z panią Lisowską, mamą Iwony i koleżanką Magdy oraz Agnieszki Kraszewskiej. Ponoć pani Lisowska wie gdzie naprawdę przebywają dziewczyny. - wyjaśnił pospiesznie. Kobieta popatrzyła na nich.
- Powiedz mi, młodzieńcze skąd znasz moją córkę? - zapytała.
- Z internetu. Mieszkam na przedmieściach Łodzi. Mamy te same zainteresowania. Dwa lata temu zauważyłem, że Magda przestała się ze mną kontaktować, czyli wysyłać i odpowiadać na meile, a nawet telefony, a także odpowiadać listy. Przestała także pisać opowiadania na bogach. To do niej nie podobne. Chcę się dowiedzieć gdzie ona jest. - oświadczył, a ostatnie zdanie powiedział bardzo buntowniczym tonem. Przez chwilę stali w milczeniu, ale nagle Rysiek rozpłakał się. Upadł na kolana, zakrył oczy i płakał dalej.
- Rysiek, wstawaj. Nie rób obciachu. - odezwał się Adrjan. Jednak to go nie uspokoiło. Pani Kraszewska ukucnęła przy młodzieńcu, położyła dłoń na jego ramieniu i powiedziała łagodnym głosem:
- Chodź ze mną... - spojrzała mu w oczy. - ...Powiem ci gdzie jest Magda i jej przyjaciółki i co tak naprawdę robią... - powiedziała łagodnym tonem. Młodzieniec spojrzał na nią ze łzami w oczach, po czym wstał i poszedł za kobietą. Adrjan poszedł w ich ślady. Weszli do salonu. Karolina posadziła Ryszarda na tapczanie, za to jego kuzyn usiadł w fotelu obok. - ...Zaczekajcie tu na mnie. Zaraz wrócę. - i poszła na górę schodami. Wróciła po dwóch minutach z książkami w ręku, a towarzyszyła jej blond kobieta, która także coś trzymała, ale coś większego. Wyglądała na bardzo starą księgę. Zbliżyły się do młodzieńców i usiadły naprzeciw nich.
- Rysiek, czy wiesz kim jest ta kobieta? - spytał Adrjan szeptem kuzynowi.
- Nie, nie wiem. - odparł.
- To J.K. Rowling. Autorka o młodym czarodzieju, Harrym Potterze. - wyjaśnił.
- Co ona... - ale nie skończył, bo blond kobieta się odezwała:
- "Co ja tu robię?" - zakończyła jego wypowiedź. Obaj młodzieńcy gapili się na nią zaskoczeni, że zna ona język polski, i że usłyszała ich szept.
- T-tak. - odparł Rysiek.
- Widzą panowie, Magdy tutaj nie ma od dwóch lat. I dodam, że nie ma także w ty wymiarze. - oświadczyła pani Kraszewska.
- Jak to? - spytał Adrjan.
- To gdzie ona jest? - wtórował mu Ryszard.
- "Najpierw spytam pana, panie Szulc czy wiedział pan, że Magda czytała te oto książki?" - spytała.
- Tak. Pisała też opowiadania. - odparł Rysiek zauważając tytuły.
- "Rozumiem. Przyszłam do domu Karoliny Kraszewskiej półtora roku temu, by jej powiedzieć, gdzie jest jej córka, a ona przyjęła to z anielskim spokojem. Zrozumiała jak bardzo jej córka kochała fantazję, wyobraźnię i mój świat. Świat Harry'ego Pottera. Przeczytała mi nawet opowiadania Magdy. Są naprawdę świetne. Nie na darmo ją wybrałam i jej dwie koleżanki, by wybrały się do jego wymiaru." - objaśniła. Adrjan czegoś nie rozumiał, gdyż spytał:
- Chwileczkę, pani Rowling powiedziała pani, że "wybrały się do jego wymiaru". Co to znaczy? - spytał.
- To znaczy, że są w równoległym wymiarze, w którym u nich jest czerwiec, a u nas maj. Dzieli nas tylko różnica jednego miesiąca... - odpowiedziała czarnowłosa. Popatrzyła na nich, ale najwyraźniej nie rozumieli ani słowa, więc zakończyła: - ...Są w świecie Harry'ego Pottera. - wyjaśniła pani Karolina.
- Że co????? - zawołali jednocześnie.
- Ale to przecież niemożliwe! - zawołał Adrjan,
- To jakiś absurd! - krzyknął Rysiek.
- "Wiem, że to jest niemożliwe, i że nie wierzycie w to, co wam mówimy, ale to prawda. Magda, Agnieszka i Iwona są w świecie Pottera od dwóch lat. Ryszardzie, powiedz, kochasz Magdę?" - spytała pani Rowling. Młodzieniec popatrzył na nią przez chwilę, a potem zwiesił głowę.
- Tak, kocham ją nad życie. Poświęciłbym się dla niej. - odparł.
- "To mi wystarczy. Jeśli chcesz się spotkać z Magdą musisz spełnić pewne warunki" - oświadczyła.
- Czy to możliwe? - spytał Adrjan.
- "Tak" - odparła.
- Co to za warunki i jak możemy się dostać do innego wymiaru, gdzie się znajduje Magda? - zapytał Adrjan.
- My? - spytał Ryszard.
- Tak "my". Myślisz, że cię puszczę samego? Jeszcze zrobisz coś głupiego. Wiem co nieco o świecie Pottera i wiem co można, a czego nie można robić. Więc jak, pani Rowling, zabierze pani także i mnie? - spytał jego kuzyn. Kobieta popatrzyła na Adrjana z zainteresowaniem.
- "W porządku. Najpierw chcę wam podarować te oto zegarki..."




- "...Nigdy ich nie zdejmujcie, nawet podczas snu czy kąpieli. Są wodoodporne i niezniszczalne. Gdy znajdziecie się w tamtym wymiarze otrzymacie dzięki nim czarodziejskie zdolności. Zegarki będą was chronić przed słabszymi i silnymi zaklęciami. Im bardziej jesteście doświadczeni w walce i magii tym ochrona wokół was jest silniejsza. Dziewczyny wam opowiedzą co nieco o tym. One także posiadają coś czego nigdy nie zdejmują. Wasze rzeczy także posiadają magiczne umiejętności. Adrjanie twój zegarek ma właściwości, że możesz wypowiadać zaklęcia bez różdżki. Wystarczy, że wycelujesz rękę z zegarkiem w dany cel. Jednak możesz użyć tylko podstawowych zaklęć jak np. Drętwotę czy Expelliarmus lub Protego. Zaklęcie Lumos także możesz użyć, ale Zaklęcie Patronusa czy Zaklęcie Kameleona już nie możesz użyć, są one za silne, gdyż potrzeba do nich różdżki. Twój zegarek, Ryszardzie ma inne właściwości. Otóż, możesz przewidzieć dzięki niemu jakieś wydarzenie w pewnym odstępie czasu. Sam możesz sobie ustawić na nim jaki ma być ten odstęp, by ostrzec dziewczęta i Pottera oraz jego przyjaciół" - oświadczyła kobieta, a po chwili podeszła do nich z księgą, ale nim coś jeszcze powiedziała odezwała się druga kobieta:
- Pamiętajcie jednak, że Magda nie potrafi się pohamować w mówieniu bohaterów J.K. o ich losach, czyli co się z nimi stanie, kto umrze, kiedy i w jaki sposób. Adrjan, mam do ciebie prośbę, pilnuj kuzyna i miej oko na Magdę bez względu w jakim domu się znajdziesz. - poprosiła Karolina.
- Dobrze... - powiedział uśmiechając się i przytulił ją. - ...Pozdrowię ją od pani. - dodał.
- Dziękuję ci, Adrjanie. Jesteś kochany. Nigdy ci tego nie zapomnę. - oświadczyła przytulając go.
- Mam jeszcze jedno pytanie, pani Rowling. - odezwał się Ryszard.
- "Słucham?" - spytała.
- W jaki sposób się rozpoznamy nawzajem z dziewczętami? - zapytał.
- "To nie problem. Iwona posiada pierścień, który odszuka każdą osobę, a Magda posiada broszkę w kształcie róży, za to Agnieszka posiada wisiorek w kształcie serca. Każda z tych rzeczy posiada fragment koloru rubinowego. Wasze zegarki także zmienią kolor po przejściu do tamtego wymiaru. Teraz prosiłabym byście pomyśleli nad nową tożsamością i wyglądem" - poprosiła. Obaj młodzieńcy zamknęli na chwilę oczy by pomyśleć. Po pięciu minutach odezwał się Adrjan:
- Już mam. - oznajmił.
- Ja chyba też. - odezwał się drugi.
- "Świetnie. Teraz proszę byście dotknęli tej księgi, myśleli intensywnie nad nowym wyglądem oraz wymawiali nowe imię i nazwisko" - kierowała ich. Adrjan i Rysiek spojrzeli po sobie, a potem dotknęli księgi równocześnie. To, co się stało trzy sekundy potem wydarzyło się w ciągu pięciu sekund. Najpierw pani Rowling wypowiedziała dziwne słowa w języku łacińskim:
- "Credendo Vides!..." - następnie księga zabłysła jaskrawym światłem. Strzelały z niej iskry w przeróżnych kierunkach, potem uniosła się trochę, ale tylko kobieta ją puściła lecz młodzieńcy dalej ją trzymali. Nagle-niespodziewanie tuż za kobietą pojawił się portal. Obejrzała się. - "...Szybko! Wejdźcie do niego! Pospieszcie się nim się zamknie!" - krzyczała do nich. Obaj młodzieńcy rzucili księgę na najbliższy fotel i wbiegli do portalu. Po drugiej stronie zobaczyli długi tunel. Biegli nim kilka minut, a potem zobaczyli światło.
- Jesteśmy prawie na miejscu, Rysiek! - zawołał Adrjan. Jego kuzyn uśmiechnął się, ale nim zdołał coś powiedzieć przekroczyli próg tunelu i stracili przytomność. Ostatnie co zobaczyli to ulicę, chodnik i jakiś budynek. Ktoś do nich podbiegł i zaniósł tam.
- Beat! Proszę mi pomóc! Mam tu dwóch półprzytomnych chłopców. - zawołała jakaś młoda kobieta około trzydziestu lat.
- Już idę, pani Gordon! - zawołała dwudziestoletnia młoda dziewczyna. Ostatnie co Ryszard zobaczył nim stracił przytomność to szyld z napisem

Dom Dziecka im. świętego Franka w Londynie.

Czyli byli na miejscu. Byli w Londynie. W Anglii.

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 10 - Nowe informacje i wyprawa do Komnaty

       Wewnątrz były tylko Agnes i Cate. Jednak Jesi i Yvonne gdzieś wsiąkło.
- Cześć, dziewczyny. Agnes, mam dla ciebie robotę i obiecuję, że nie będę się mieszała. - oznajmiła. Blondynka spojrzała na nią podejrzliwie.
- Ty mówisz... poważnie? - spytała z niedowierzaniem.
- Oczywiście. I to śmiertelnie. - odparła.
- A co to za robota?... - spytała. Na jej odpowiedź wisiorek Agnes zaczął świecić jasnym światłem. Dziewczyna patrzyła na niego przerażona i zaskoczona jednocześnie. - ...To niemożliwe... - wyszeptała.
- Co jest niemożliwe, Agnes? - zapytała Cate. Gryfonka ujęła serce w swoje ręce i spojrzała na niego. Nikt, prócz Madle, nic tam nie widział. Wychodził z niego hologram ukazujący pannę Weasley biorącą dziennik i piszącą coś w nim, a potem wychodzącą z wierzy Gryfonów. Trzymała dziennik w ręce. Biegła korytarzami.
- Wisiorek informuje mnie, że Ginny idzie na drugie piętro, a dokładniej do Komnaty Tajemnic! Madle... - dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę. - ...ona jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie... - łzy wylatywały z jej oczu. - ...Jak ja mam jej pomóc? Ty zawsze byłaś najodważniejsza i wiedziałaś co robić. - powiedziała drżąc na całym ciele. Madle popatrzyła na nią przez równą minutę, a potem oświadczyła:
- Agnes,... - objęła ją ramieniem. - ...Tiara Przydziału zobaczyła w tobie odwagę, dobroć i coś, co może sama jeszcze nie odkryłaś. - powiedziała uspakajającym tonem.
- Mówisz serio? - spytała próbując opanować łzy i drżenie.
- Serio, serio. - tu Madle uśmiechnęła się. Obie przytuliły się.
- Więc co mam zrobić? - spytała patrząc jej w oczy.
- Musisz iść za Harrym i Ronem. Ja oraz Cate będziemy was obserwować poprzez moją różę. Będę jej mówić co się tam dzieje. - dodała pospiesznie, gdy brunetka chciała coś powiedzieć.
- No dobra. - na twarzy przyjaciółki wreszcie pojawił się uśmiech.
- Pamiętaj: tam jest bazyliszek i może on nas zabić już samym spojrzeniem i może... - ale nie dokończyła, gdyż nagle do kwatery weszła Yvonne. Podeszła do nich ze słowami:
- Wybaczcie, że wam przerwę tę ekscytującą rozmowę, ale mam wieści od J.K.
- Jak to "od J.K."? - spytała Agnes.
- Tak to. Powiedziała mi coś bardzo nadzwyczajnego. - oświadczyła.
- A co takiego, Yve? I kiedy? - spytała Cate.
- Mam dwie dobre wiadomości. Po pierwsze: Przypadkiem podsłuchując waszą rozmowę przypomniała mi się rozmowa z J.K. ubiegłej nocy. Powiedziała mi, że bazyliszek nie może nas zabić bezpośrednim spojrzeniem - oznajmiła.
- Jak to?... - spytała Madle. - ...przecież jesteśmy śmiertelniczkami. - sprzeciwiała się rudowłosa.
- To fakt, ale J.K. powiedziała mi, że on, nas trzy... Agnes, Madle i mnie tylko spetryfikuje, ale nie zabije. Pochodzimy z rzeczywistego wymiaru, a nasze biżuterie mają tak potężną moc, że ochronią nas przed wszystkim, jak np. przed śmiertelnym zaklęciem równie jak i przed śmiertelnym spojrzeniem bazyliszka. Tworzy niewidzialną tarczę ochronną, której my same nie tworzymy dzięki zaklęciom, gdyż puki mamy swoje biżuterie na sobie ona wciąż istnieje wokół nas, ale gdy zdejmiemy ona zniknie jak i nasza magia. Jednak problem jest taki, że nie jesteśmy doświadczone w magii, a tarcza jest słaba i potrzeba także siły woli oraz powinna być... - Yvonne nie skończyła, bo blondynka powiedziała dalej.
- ...tym silniejsza im... - wtrąciła się Agnes, a Madle zakończyła.
- ...my jesteśmy bardziej doświadczone. - dokończyła Madle.
- Tarcza także. Dokładnie! - zawołała Yve.
- A ta druga wiadomość? - spytała Agnes po minucie ciszy.
- Tu pojawia się kłopot. J.K. powiedziała, że chce kogoś przysłać z naszego realnego świata.
- Żartujesz!? - zawołała z zachwytem Cate.
- Mówię poważnie. Powiedziała tylko, że jest to chłopak, i że ty Madle go znasz. - zaznaczyła.
- Serio? - spytała.
- Serio, serio. - odparła z uśmiechem.
- Znam wielu chłopaków z naszego wymiaru, ale połowy nie kojarzę z wyglądu. - odparła Madle.
- Czy każdy był fajny? - spytała Yve.
- No, nie każdy. Wielu poznałam nieoficjalnie i okazali się, po niektórzy głupkami. Jednak poznałam, niektórych całkiem fajnych i miłych mężczyzn oraz chłopców... - tu rozmarzyła się na wspomnienie o Sebastianie*. Myślała też, że mógłby być to Radzisław**, był też Arek***, ale to nie możliwe. Wszyscy trzej ją kochali i z wzajemnością, ale nie wiedzieli o swoim istnieniu. Ciekawe, którego J.K. sprowadzi? Sebek miał pseudonim Lloyd, a Radek miał przezwisko Will, za to Arka poznała osobiście nad morzem, ale tylko jeden z nich lubił Pottera. Will. Jednak nigdy nic nie wiadomo. Agnes też na początku nie lubiła Pottera jak i Yvonne, ale udało się je do tego przekonać. Było jeszcze jedno pytanie: kiedy ten chłopak przybędzie? - ...Dobra, koniec tych pogaduszek o moich znajomych. Agnes, miałam ci powiedzieć co masz zrobić w związku z Harrym i Ronem. Mają dziś iść do Komnaty, by ratować Ginny. Posłuchaj. Pójdziesz do wierzy i będziesz ich się trzymać, a w szczególności Harry'ego. Uważaj na Lockharta, bo on będzie chciał zmodyfikować pamięć chłopakom. - ostrzegła ją Madle.
- A co z bazyliszkiem? - spytała wystraszona Cate.
- Właśnie. Co z potworem Slytherina? - zapytała równie wystraszona Agnes.
- Jeśli Yve ma rację to tobie się nic nie stanie. Zostaniesz tylko spetryfikowana. - powiedziała to tak jakby mówiła o pogodzie.
- Jest już 19:47. Agnes, idź już, bo chłopaki na pewno szykują się do pójścia do gabinetu Lockharta, potem pójdą do łazienki Jęczącej Marthy. Bądź z nami w kontakcie. Dobrze? - poprosiła Yve. Blondynka, trochę przeraził fakt, że ma iść do Komnaty sama. Bez wsparcia przyjaciółek. Wybiegła z kwatery i zamiast iść do gabinetu pobiegła do łazienki dziewczyn na drugim piętrze. Schowała się w jednej z kabin.
Czekała około pięciu może dziesięciu minut...
       Musiała się zastanowić co zrobić dalej. Czekała na obu Gryfonów. Przyszli piętnaście minut po jej przybyciu do łazienki. Słyszała ich rozmowę z Jęczącą Marthą. Opowiadała jak to zginęła pięćdziesiąt lat temu. Co zobaczyła tuż przed śmiercią. Wskazała miejsce, gdzie zobaczyła oczy bazyliszka, a zobaczyła go przy umywalkach. Po dwóch chwilach usłyszała dziwny syk. Domyśliła się, że to Harry otwiera wejście do Komnaty. Nagle usłyszała jakiś zgrzyt, a potem jakby coś się otwierało. Po chwili dźwięk jakby coś walnęło w posadzkę, aż podskoczyła.
- Więc, skoro mnie już nie potrzebujecie... to może ja już pójdę. - odezwał się Lockhart.
- Nie, ty wejdziesz tam pierwszy. - odezwał się Ron. Nagle Agnes usłyszała jęk profesora.
- Chłopcy, to nie jest dobry pomysł. - powiedział mężczyzna.
- To jest dobry pomysł. No już, właź tam. - powiedział Harry.
- Nie, proszę, tam jest za wysoko... - mamrotał zaglądając do środka rury, ale Ron pchnął go swoją różdżką i już leciał w dół. Tymczasem Agnes wyszła ze swojej kabiny, by także zajrzeć do środka. - ...Strasznie brudno jest tutaj. - marudził.
- Dobra, teraz my. - powiedział Harry.
- Ej, Harry... - odezwała się Martha. - ...Jeśli tam zginiesz to możesz zamieszkać w mojej toalecie. - powiedziała chichocząc.
- Dziękuję... - powiedział. Harry i Ron wskoczyli, a Agnes zaraz za nimi. Przez dłuższą chwilę lecieli rurą aż dotarli na sam dół pod lochy. Obaj chłopcy upadli na szkielety szczurów. Gdy tylko się pozbierali i mieli iść ku jednemu z korytarzy z rury wyleciała Agnes upadając na całą tą stertę szkieletów. Gdy je zobaczyła wrzasnęła. Obaj chłopcy podbiegli do niej. - ...Agnes?? Co ty tu robisz? - zapytał Harry.
- Przyszłam tutaj... by... by ci pomóc, Harry. Zostałam przysłana przez Madle. - wyjaśniła. Harry popatrzył na nią chwilę aż w końcu powiedział:
- Trzymaj się mnie i się nie oddalaj. - oświadczył.
- Zgoda. - powiedziała.
- Chodźcie za mną, jeśli zobaczycie jakiś ruch....
- To zamknijcie oczy. - dokończyła za niego Agnes.
- Skąd wiesz co chciał powiedzieć Harry? - spytał Ron.
- Mówiłam. Zostałam przysłana przez Madle. - odparła wzruszając ramionami.
- Co ci mówiła Madle? - spytał Harry.
- Cóż, nie wiele mogę powiedzieć. Nie powiem wam kto jest dziedzicem Slytherina i gdzie jest jego potwór, a z pewnością jego tu nie ma. - oświadczyła.
- Niewiele nam to pomogło. - westchnął Ron.
- Wręcz przeciwnie. Bazyliszka nie ma w tych korytarzach. Chodźcie. - Agnes zaprowadziła obu chłopców i profesora do jednego z korytarzy świecą sobie różdżką. Po kilkunastu krokach natknęła się na szczątki skóry olbrzymiego węża.
- O, rety! Ale wielki! Chyba ma dwadzieścia metrów! - zachwycił się Ron. W tym momencie, tuż przy Agnes i Ronie coś upadło. To był profesor Lockhart. Agnes natychmiast podbiegła do Harry'ego, który przyglądał się oczom stwora.
- O co chodzi? - spytał zielonooki.
- Zaraz zobaczysz. - szepnęła pokazując w kierunku profesora i Rona. Moment później Lockhart wyrwał rudemu różdżkę z ręki i wycelował w nich. Na jego twarzy pojawiła się pewniejsza mina.
- Koniec tej zabawy, moi drodzy. Zabiorę kawałek tej skóry i powiem, że potraciliście zmysły na widok zmasakrowanego ciała dziewczynki, a ja zostanę bohaterem. - oświadczył z zadowoleniem.
- Profesorze, nie radzę tego robić. To niebezpieczne. Jesteśmy pod Hogwartem, a tu jest dużo skał i jaskinia może się zawalić jeśli zaklęcie się nie uda lub odbije. Będziemy uwięzieni. Trzeba ratować Ginny, a nie napisać kolejną książkę twojego autorstwa. - mówiła Agnes. Jednak mężczyzna jej nie słuchał. Rzucił w ich kierunku zaklęcie zapomnienia, a po chwili z sufitu opadły kamienie. Harry, Ron i Agnes musieli uciekać przed nimi.
- Ron, nic ci nie jest? - spytał Harry zaglądając przez szczelinę w gruzach.
- Nie, nic, ale ten chyba stracił przytomność. - odparł.
- Nic mu nie będzie... - odezwała się Agnes. - stracił co prawda przytomność, ale to nie wszystko. Stracił także i pamięć. Użył różdżki Rona, która nie zawsze przez ostatni rok go słuchała, pamiętasz? - przypomniała mu dziewczyna.
- Masz rację. Uderzyła w niego rykoszetem i stracił pamięć. - stwierdził.
- Zgadza się... - potwierdziła. - ...Chodźmy, czas nagi. - powiedziała.
- Słusznie. Ron, ty przesuń trochę tych kamieni byśmy mogli przejść, a my z Agnes poszukamy Ginny. - zaproponował.
- Dobrze. - odparł Ron. Harry i Agnes poszli dalej po chwili znaleźli ścianę, gdzie były węże.
- Znaleźliśmy wejście do Komnaty, Harry. Wiesz jak ją otworzyć. Dalej, zrób to. - zachęcała. Harry zamknął oczy, wziął głęboki oddech, po czym spojrzał na węże wyobrażając sobie, że są żywe. Następnie wysyczał w mowie węży: "Otwórz się". Przejście się otwarło i weszli do środka.
- Harry, szybko. - powiedziała Agnes schodząc po schodkach. Następnie pobiegła przodem do posągu Slytherina, gdzie u jego stóp leżała Ginny z dziennikiem Riddle'a. Po chwili Harry dołączył do obu dziewcząt. Chłopak myślał, że ruda nie żyje. Była zimna jak lód i nie ruchoma.
- Ginny, Ginny obudź się, proszę... - mówił do niej, ale ta nawet się nie poruszyła. - ...Agnes, co mam robić? Czy ona żyje? - spytał zmartwiony. Zanim blondynka odpowiedziała rozległ się inny głos. Zimny i przeszywający dreszcze:
- Ona żyje, ale ledwo. - Harry i Agnes spojrzeli w stronę, z której dochodził głos. Zobaczyli Toma Riddle'a Jr.
- Tom! - zawołali jednocześnie.
- Harry Potter. Miło cię widzieć. Ciebie nie znam... - spojrzał na blondynkę. - ...Kim jesteś? - zapytał naszą bohaterkę.
- Agnes McGray. Jestem koleżanką z klasy Harry'ego. Poszłam tutaj za nim i jednym z braci Ginny, Ronem, który jest z kolei przyjacielem Harry'ego, by ratować ją oraz pokonać bazyliszka i ciebie. - oświadczyła dobitnie.
- Jaka wygadana. Mnie pokonać? Też mi coś. - stwierdził szesnastolatek z ironią.
- Agnes, co masz na myśli mówiąc: "ciebie pokonać"? - spytał Harry. Dziewczyna spojrzała na niego z litością w oczach po czym oświadczyła:
- Jeszcze się nie domyśliłeś kim jest Tom Marvolo Riddle? I czemu znalazł się od razu w Slytherinie? Czemu Hagrida wyrzucono z Hogwartu na trzecim roku? Oraz czemu Riddle tak bardzo bał się wydalenia ze szkoły wtedy, gdy zabito Jęczącą Marthę? Musiał znaleźć kogoś, kto także interesuje się potworami, by dalej się uczyć w Hogwarcie oraz, by nie padły na niego podejrzenia. - wyjaśniła.
- Chcesz dać mi do zrozumienia, że ten ktoś oszukał Hagrida zamieniając się z nim rolami. - zauważył Harry.
- Tak. - odezwał się tym razem Tom. Oboje spojrzeli na niego.
- Nie, Harry... - odezwała się Agnes. - ...Nie słuchałeś. Powiedziałam kilka istotnych zdań. Kto chciał wydalić Hagrida z Hogwartu za tamtych czasów, a był w Slytherinie? - spytała.
- Em... - Harry wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem spojrzał na Toma. - ...Tom Riddle.
- Dokładnie. A teraz przypomnij sobie wspomnienie z dziennika Riddle'a jak stał nieopodal łazienki dziewczyn na drugim piętrze. Pomyśl, Harry: Co on mógł tam robić i to w nocy? - zasugerowała mu Agnes. Najwyraźniej powoli nabierała pewności siebie, a właściwie nabierała tego nawyku od Madle mówienia wszystkiego Harry'emu. Jednak nie mogła mówić WSZYSTKIEGO przy Voldemorcie. A propos niego. Z każdym jej słowem coraz bardziej był zdenerwowany, a jego oczy świeciły czerwienią, a Harry tego nawet nie zauważył, ale Agnes tak, więc musiała się streszczać oraz uważać.
- Hm... - zamyślił się Harry. - ...To mi daje do myślenia i...
- McGray, skąd ty to wiesz? - czarnowłosy spojrzał na nią z groźną miną, ale dziewczynę to nie przestraszyło zanadto.
- Skąd wiem?... - Agnes chwilę myślała nad odpowiedzią aż w końcu odparła spokojny głosem: - ...Z relacji Dumbledore'a, Harry'ego oraz jego przyjaciół. Poza tym, Tom powinieneś w końcu ujawnić swą pseudo tożsamość i go uwolnić. - oświadczyła. Riddle patrzył na nią przez równą minutę aż w końcu powiedział ze złością w głosie:
- Dobrze. Jak chcesz. - skierował się ku posągowi Slytherina. Tymczasem Agnes powiedziała cicho do Harry'ego:
- Harry, wezwij do pomocy Fawkesa. On oślepi bazyliszka. Będziesz mógł potem swobodnie się poruszać. - wyjaśniła.
- Ale jak mam go wezwać? - spytał.
- Wystarczy, że udowodnisz swoją lojalność wobec Dumbledore'a lub naprawdę będziesz potrzebować pomocy. Wezwij feniksa w myślach. - zakończyła. Po tych słowach ukryła się obserwując całe zajście. Widziała wszystko jak na dłoni. Przede wszystkim nie mogła pozwolić, by bazyliszek ją zobaczył. Musiała odczekać aż feniks wykuje mu oczy. I tak się rzeczywiście stało, po jakiś trzech minutach od wezwania feniksa przez Harry'ego. Cała trójka widzieli jak Fawkes i wąż walczą między sobą. Usłyszeli krzyk Toma:
- Nie! Twój feniks oślepił bazyliszka, ale został mu jeszcze słuch! - zawołał Riddle. Harry zaczął się cofać, ale problem polegał na tym, że na posadzce gdzieniegdzie była woda i stwór mógł go usłyszeć, więc, gdy Harry zrobił krok stanął na wodzie, a tamten go usłyszał Harry musiał zwiewać. Pobiegł w boczny korytarz. Po chwili zniknęli w nim, a stwór pobiegł ku niemu.
- Harry... - szepnęła Agnes. Blondynka drżała lekko. Musiała coś zrobić. Nie wiedziała co teraz się stanie. Nagle zobaczyła, że jej wisiorek błyszczy na czerwono. Rozejrzała się wkoło. Czerwień oznacza jedno: zbliża się niebezpieczeństwo. W tym momencie przybiegł Harry i klęknął przy Ginny. Chwycił jej rękę.
- Ginny, wszystko będzie dobrze. - powiedział Harry.
- Miłość... co za beznadziejne uczucie. - powiedział obojętnie Tom. W tym momencie z wody wynurzył się bazyliszek.
- HARRY, ZA TOBĄ!... - ryknęła Agnes rzucając się na niego i przewalając na bok ratując przed kłami bazyliszka. Mieli chwilę na rozmowę. Nachyliła się nad nim i szepnęła: - ...Słuchaj: Fawkes zostawił ci Tiarę Przydziału nie bez powodu. Jest tuż przy Ginny. Wewnątrz jest miecz Gryffindora. Tylko prawdziwy Gryfon zasługujący na niego może dobyć go z Tiary Przydziału. Ty jesteś jednym z tych Gryfonów mimo tego, że znasz mowę węży. Udowodnij, że nim jesteś, Harry. Jesteś synem Lily i Jamesa, którzy byli Gryfonami. Ty nie odziedziczyłeś mowy węży, ty ją dostałeś od Voldemorta, a Voldemort to Tom Marvolo Riddle. Wystarczy poprzestawiać litery. Zaufaj nam, proszę. - błagała. Harry popatrzył na nią chwilę po czym uśmiechnął się.
- Musicie jeszcze przekonać Rona i Hermionę. - świadczył.
- To się da zrobić... - odparła z uśmiechem. - ...a teraz idź po miecz i walcz z bazyliszkiem. Powodzenia, Harry. - powiedziała. Harry wstał i pobiegł szybko ku Tiarze, wyciągnął szybko miecz i pognał ku stworowi. Potem pobiegł ku posągowi, by stanąć naprzeciw łubowi bazyliszka. Walczył dzielnie, ale Harry nie miał doświadczenia w fechtunku, więc w pewnym momencie bazyliszek wytrącił mu miecz z ręki, a miecz o mały włos nie zleciał z głowy posągu, ale Harry w ostatniej chwili go pochwycił i wbił stworowi w górne podniebienie, ale niestety kieł wbił się Harry'emu w rękę.
- HARRY!!! NIE!!!! - ryknęła  ponownie Agnes i pobiegła ku niemu. Kulał, mimo że był zraniony w rękę, a nie w nogę. Gdy zszedł z posągu podbiegła do niego pomagając mu iść. Poprowadziła go do rudowłosej. W pewnym momencie nie mógł iść i padł na kolana.
- Niesamowite jak szybko jad rozprzestrzenia się po ciele. Zostało ci bardzo niewiele życia. Już wkrótce spotkasz swoją szlamowatą matkę, Potter... - powiedział z nienawiścią Riddle. Harry pochwycił rękę Ginny. - ...Proszę, ile zła może wyrządzić głupi dziennik, z zwłaszcza w rękach takiej durnej uczennicy. - oświadczył Tom. Harry i Agnes patrzyli na niego ze złością.
- Harry. Dziennik. Zniszcz go. - szepnęła Agnes od ucha Harry'ego. Harry wziął dziennik, który trzymała Ginny w swoich rękach.
- Co robisz?... - spytał Riddle. Harry chwycił ten sam kieł, co go zranił i uniósł go nad dziennikiem. - ...Rzuć to! NIE!!! - wrzasnął. Ale Harry go nie usłuchał tylko dźgnął w kartki papieru końcówką kła. Nagle coś się stało z Riddlem. Zaczął świecić jak latarnia morska. Harry niszcząc dziennik spowodował, że widmo Toma Riddle'a Jr. się niszczyło. Po kilku ciosach zniknął. Jednak Harry był ranny i trzeba było go wyleczyć. Najważniejsze teraz było to, że Ginny była cała i zdrowa.
- Ginny, wszystko w porządku? - spytała Agnes.
- Tak.
- Ginny... - szepnął Harry. Dziewczyna obejrzała się w jego kierunku.
- Harry, to moja wina. On mnie zmusił. - mówiła, ale Agnes jej przerwała mówiąc:
- To teraz nie ważne, Ginny. W tej chwili ważne jest to, by wyleczyć ranę Harry'emu. Fawkes! - zawołała ostatnie słowo. Po chwili przyleciał ptak. Spojrzał na Harry'ego, a on na niego.
- Dobrze się spisałeś.... To ja nawaliłem. - powiedział trzęsąc się lekko.
- Harry, co ty mówisz?! Zabiłeś bazyliszka! To się liczy. - oświadczyła Agnes.
- Mówisz?... - spytał uśmiechając się. W tym momencie ból minął, a mgła przed jego oczami zniknęła. - ...Hej, lepiej widzę i ból ustał. - powiedział z zaskoczenia. Spojrzał na ranę, ale... nie było żadnej rany!
- Chodźcie. Czas wracać. - poszli w kierunku wyjścia. Potem, dzięki wisiorkowi Agnes, który także był coś w rodzaju kompasu (szukał tych, kogo chciała znaleźć Agnes lub byli, a on za pomocą strzałki, którą było serce z rubinu kierował ich). Skierowali ku wyjściu, a dokładniej ku rurze skąd przybyli.
- Myślał ktoś jak się stąd wydostaniemy? - spytał Harry zaglądając do rury.
- Ja nie wiem. - odparł Ron.
- Harry. - odezwała się Agnes.
- Słucham?
- Pamiętasz co ci mówił profesor Dumbledore o feniksach? - spytała. Harry spojrzał na nią, a potem na ptaka.
- No jasne! Fawkes nas tam zaniesie! - oświadczył, gdy ten nastraszył swój ogon ku niemu stanąwszy ówcześnie przy rurze.
- Ale on jest dla ciebie za ciężki, Harry. - powiedział Ron.
- Fawkes nie jest zwykłym ptakiem. Niech każdy chwyci sąsiada. Ginny, chwyć się mnie... - Harry pochwycił ciepły ogon feniksa, obejrzał się spytawszy: - ...Czy wszyscy gotowi? - zapytał.
- Gotowi, Harry! - oświadczyła Agnes.
- Dobra. Fawkes, możemy lecieć. W górę. - polecieli rurą. Przez kilka chwil lecieli w górę. Zanim zdołali się nacieszyć tym lotem skończył się. Znaleźli się w łazience Jęczącej Marthy. Otwór w umywalce się zamknął z cichym sykiem.
- Gdzie teraz? - spytał Ron.
- Chodźcie. - powiedział Harry.
- Ee... Wybaczcie, ale ja z wami nie pójdę. Harry, nie mów nic o tym iż z wami byłam i pomagałam. Jeśli w gabinecie McGonagall byliby moi rodzice to powiedz dyrektorowi, że jestem w prywatnych kwaterach. Będzie wiedzieć o, co chodzi. - po tych słowach pobiegła w przeciwną stronę na czwarte piętro. Tam stanęła przed jednym z wielu drzwi. Kliknęła jeden z kamieni.
- Kim jesteś i z jakiego jesteś domu? - rozległ się głos.
- Agnes Suzanne McGray. Jestem z Gryffindoru. - odparła.
- Głos potwierdzony. Podaj swoje hasło, panno McGray. - odezwał się ponownie głos.
- Nadzieja. - oświadczyła dziewczyna.
- Witaj w swojej kwaterze, Agnes McGray. - oświadczył głos.
- Dziękuję... - gdy drzwi się otworzyły zobaczyła Yvonne i Madle w fotelach gawędzące. - ...Co robicie? - spytała.
- Sama spójrz. - odparła Madle. Blondynka podeszła szybko do nich i nachyliła się nad broszką Madle. Widziała tam gabinet McGonagall. Był tam także dyrektor, państwo Weasley. Chwilę potem weszli Harry, Ron, Ginny, Lockhart, a także Fawkes, który sfrunął na ramię swego właściciela.
- Już dotarli. - wymamrotała.
- Właśnie. - odparła Yve.
       Słyszały i widziały jak przez najbliższe piętnaście minut Harry opowiadał o tym, czego we troje (Harry, Ron i Hermiona) dowiedzieli się przez ostatni rok. Jak Hermiona dociekła, że ten to, co słyszał Harry to głos bazyliszka. Dlaczego zostały poduszone wszystkie koguty. Jak obaj dowiedzieli się od Aragoga, że ostatnią śmiertelną ofiarą bazyliszka była Jęcząca Martha. To, gdzie znajduje się wejście. Opowiedział także co zaszło w Komnacie. Omijał szczegóły związane z Agnes z czego dziewczyna była niezmiernie wdzięczna. Gdy skończył, a Lockhart, Weasley'owie i McGonagall wszyli został tylko dyrektor z Harrym i Ronem. Teraz dopiero zrobiło się gorąco jak w piecu.
- Zajmiesz nimi, prawda? - spytała profesorka będąc przy drzwiach.
- Oczywiście, Minerwo. Idź już... - gdy kobieta zamknęła za sobą drzwi dyrektor spojrzał na swych dwóch uczniów. - ...Chcę wam osobiście podziękować, chłopcy. Nie dość, że jednego wieczora złamaliście co najmniej ze dwanaście szkolnych zasad, ale i tak chcę wam podziękować, gdyż uratowaliście nas wszystkich od strasznego losu. Od śmiertelnego spojrzenia bazyliszka i zamknięcia szkoły. Nikt już nie zostanie zaatakowany, bo został pokonany przez Harry'ego. Obaj dostaniecie najwyższe odznaczenia. - oświadczył profesor.
- Dziękuję. - powiedział uradowany Ron.
- Panie Weasley, proszę wysłać list do Azkabanu... - powiedział wstając podając nie dużą kopertę Ronowi. - ...Szkoła chce odzyskać gajowego... - powiedział dyrektor. Ron uśmiechnął się i wyszedł. Został tylko Harry z profesorem. - ...Harry, chciałem ci podziękować. Musiałeś wykazać naprawdę dużą lojalną wobec mnie. Nic innego nie przywołało by do ciebie Fawkesa. Widzę jednak, że coś cię martwi. - zauważył Dumbledore.
- Tak, profesorze. Bo widzi pan, Agnes McGray powiedziała mi kiedyś, że między mną a Tomem jest więź. Że Tom i Voldemort to ta sama osoba. - odparł.
- Tak, Harry. Oni są jedną i tą samą osobą. Kiedyś, dawno temu Tom Riddle z niewiadomych przyczyn zmienił swoje imię i nazwisko. Co do więzi ty i on macie wspólne cechy. Zaradność, zdecydowanie, mowa węży, a według mnie także brak szacunku do wszelkich reguł. - odparł mężczyzna.
- Więc Tiara miała rację proponując mi Slytherin. Zobaczyła we mnie te cechy. - zauważył Harry.
- I owszem. Ale zastanów się czemu znalazłeś się w Gryffindorze? Pomyśl. - mężczyzna chciał aby Harry sam na to wpadł. By myślał samodzielnie.
- Bo ją oto poprosiłem. - odparł po chwili milczenia.
- Dokładnie. To nie nasze umiejętności świadczą o nas, lecz dojrzałe decyzje... - oświadczył mężczyzna, po czym dodał: - ...Jeśli chcesz dowodu, że jesteś prawdziwym Gryfonem przyjrzyj się klindze. - poprosił. Podał mu miecz Godryka. Harry chwycił za ostrze, a po chwili drugą za klingę, gdyż mężczyzna trzymał za uchwyt miecza. Harry spojrzał tam i zobaczył, że jest wyryte imię i nazwisko jednego z Założycieli - Godryka Gryffindora.

~~*~~

       Od tego dnia minęło wiele czasu. Nasi bohaterowie wrócili do swych domów. Agnes była w niebo wzięta, gdyż Scottowi nic nie było. Reszta przyjaciół także była zadowolona, głównie z tego powodu. Musieli teraz czekać na nowego kolegę Madle. Dziewczyna była bardzo niecierpliwa, a także ciekawa, o którego chłopaka może chodzić?

niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 9 - Ulica Pokątna i "Można tylko pomarzyć, co nie?"

       Mijał czas. Nastały wakacje. Wszystkie trzy rodziny spotkali się pewnej środy, jednak dziewczyny miały plan, gdyż w tą właśnie środę mieli iść na zakupy Grangerowie.
- Jestem taka podniecona! - zawołała Kate.
- Czym? - spytał jej ojciec.
- Jest podniecona, bo Gilderoy Lockhart ma być na Pokątnej i rozdawać autografy swojej autobiografii "Moje magiczne Ja". - zawodziła Yvonne.
- Jej, ale straszne. - zaśmiała się Madle.
- To nie jest zabawne!... - oburzyła się Yve. - ...Musiałam wysłuchiwać tych recytacji tekstów z książek, które Kate wypożyczała od koleżanek, a teraz chce je kupić. Ja nie wytrzymam! - zawołała.
- Cóż,... - odezwała się Agnes. - ...to cię nie pocieszy, ale Madle mówiła mi, że Lockhart ma być nauczycielem OPCM-u w tym roku. - oświadczyła, gdy kupowali nowe pióra.
- Nie żartuj! - zawołał Scott.
- Mówię serio. - odparła.

~~*~~

Trochę później... W księgarni..
       W Esach i Floresach spotkali wpierw Harry'ego, Hermionę i rodzinę Weasley'ów. Pani Weasley stała z książkami w kolejce po autograf.
- Cudnie. - jęknęła Madle.
- O co chodzi? - spytał Scott spojrzawszy na nich.
- Sami spójrzcie. - Agnes pokazała na tłum przy stole Lockharta. Jakiś fotograf robił mu zdjęcie. Chwilę potem blondyn zobaczył w tłumie Harry'ego.
- Nie do wiary. Czy to Harry Potter? - spytał z lekkim podnieceniem, ale i też zadowoleniem
- Harry Potter!? Przepraszam, panienko. - i pociągnął go ku Lockhartowi. Ten przycisnął go do siebie. Następnie zostało zrobione zdjęcie.
- Sami zaraz zobaczycie. - odezwała się Agnes.
- Ale nie wiem o, co chodzi? - upierała się Kate. Madle westchnęła teatralnie. Rozejrzała się wkoło, po czym pociągnęła przyjaciół i siostrę w kąt.
- Rozdzielamy się. Szybko. - powiedziała.
- Ale... - zaczęła Kate, jednak nie skończyła, bo Puchonka jej ucięła słowami:
- Bez dyskusji. - mówiła Yvonne zdawszy sobie sprawę, że na schodach jest Draco i co zaraz nadejdzie, bo zauważyła iż Harry i jego przyjaciele idą ku wyjściu. Moment później obaj chłopcy stanęli naprzeciw siebie.
- I co? Harry Potter nie może wejść spokojnie do księgarni by nie trafić na pierwszą stronę? - zadrwił Draco.
- Spadaj, Malfoy! - odezwał się Ron. Madle chciała się wtrącić, ale w pobliżu była Agnes. Dawała na migi do zrozumienia by się nie mieszać, ale jednak Madle jak to Madle. Nie mogła wytrzymać. Musiała coś zrobić. Już miała iść, gdy zobaczyła wchodzącego Lucjusza, więc było już za późno.
- Cholera! - szepnęła. Wpatrywali się w nich i słuchali ich rozmowy.
- Lucjusz Malfoy... - przedstawił się starszy mężczyzna wyciągając ku zielonookiemu rękę. - ...Co za spotkanie... - nagle przyciągnął go do siebie mówiąc: - ...Proszę wybaczyć... - odgarnął swoją srebrną laską, w kształcie łba węża, włosy z czoła Harry'ego, by odsłonić jego bliznę. - ...Pańska blizna jest sławna, jak czarodziej, który ją zostawił. - oświadczył. Potter uwolnił się z jego uścisku.
- Voldemort zabił mi rodziców... - zaczął Harry. Madle, Agnes i Yvonne uśmiechnęły się na dźwięk tych słów, ale Madle także na minę Lucjusza. Mężczyźnie zrzedła mu mina. Puścił go, a ten zakończył. - ...był zwykłym mordercą. - zakończył.
- Hm, co za wielka odwaga wspomnieć to imię, albo głupota. - oznajmił. - "Ta, jasne! Głupota Śmierciożerców" - pomyślała Agnes.
- Strach przed imieniem zwiększa strach przed tym, kto je nosi. - wtrąciła się Hermiona. Starszy Malfoy spojrzał na Gryfonkę.
- Ty to pewnie... - zerknął na swego syna. - ...Panna Granger. Draco opowiadał mi o pani i pani rodzinie... - oboje spojrzeli w kierunku rodziny Grangerów, którzy rozmawiali z panem Weasley'em po drugiej stronie księgarni. - ...Mugole, czyż nie?... - nagle zauważył młodych Weasley'ów. - ...Panowie rudzielce. Tępy wyraz twarzy, podarte używane książki. Zapewne to Weasley'e. - powiedział. W tym momencie podszedł Artur.
- Dzieciaki, pora już, wychodzimy...
- Proszę, proszę, głowa rodziny. - powiedział pan Malfoy.
- Lucjuszu. - powiedział rudy mężczyzna. W tym samym czasie trzy przyjaciółki nachyliły się do siebie.
- Musimy coś zrobić... - szepnęła Madle do Agnes. - ...On zaraz włoży do kociołka Ginny dziennik Riddle'a.
- Wiesz, że nie możemy. To jej przeznaczenie. - oznajmiła blondynka.

~~*~~

       W końcu, gdy Malfoy'owie wyszli, a Yvonne podbiegła do Harry'ego i szepnęła mu do ucha:
- Harry, posłuchaj, to, co się stanie w tym roku będzie miało początek od pana Malfoy'a. Zastanów się skąd Zgredek wie o tym niebezpieczeństwie, przed którym chciał cię ostrzec. - oświadczyła. Harry skinął lekko głową.
- W tym roku... - odezwała się Madle. - ...ludzie mogą się od ciebie odwrócić po pewnym incydencie w szkole...- tu urwała, gdyż Agnes powiedziała szybko, jakby chcąc dać jej do zrozumienia, by nic więcej nie mówiła:
- Ale nie zwracaj na nich uwagi. Trzymaj się przyjaciół. - oświadczyła.
- Oni ci pomogą to zrozumieć i przetrwać trudne chwile. Za to my, damy wam w odpowiednim czasie wskazówki. - zakończyła Yvonne. Harry uśmiechnął się do nich. Przyjaciółki wiedziały co się stanie w tym roku. Wpierały go, mimo że on ich nie znał za dobrze, ale zdawało się, że one dobrze go znały, szczególnie Madeleine.

~~*~~

       Dziewczęta pojechały do swoich domów będąc w ten sposób rozdzielone. Wiedziały doskonale CO się stanie w tym roku. Każde z ich rodzeństw zauważyło ich przygnębienie. Najbardziej przygnębiona była Agnes. Scott spróbował ją pocieszyć. Wszedł do jej jasnego pokoju i niepewnym krokiem podszedł do łóżka, gdzie siedziała czytając podręcznik do Transmutacji stopień 2.
- Agnes, czy coś się stało? Całą podróż do domu byłaś nie obecna. - zaczął. Blondynka spojrzała na niego, a potem w okno.
- Widzisz, bracie. Pamiętasz co się stało w księgarni? - spytała.
- Nie bardzo. - odparł.
- Ech... Mówię o Lucjuszu Malfoy'u. Gdy rozmawiał z panem Weasley'em włożył ukradkiem do kociołka Ginny Weasley dziennik, ale nie był to zwykły dziennik. Wiele lat temu do kogoś należał. Jest on zaczarowany. - wyjaśniła po czym zakryła oczy.
- Agnes, co się stało? Do kogo należy ten dziennik? - dopytywał się Scott zbliżając się jeszcze bardziej łóżka. Dziewczyna spojrzała na niego i z płaczem odpowiedziała:
- Ma być... w tym roku... otwarta... Komnata Tajemnic! A zbudował ją... przed wiekami... Salazar Slytherin!
- Rany! Co zamierzacie zrobić? - spytał siadając na jej łóżku.
- Chcemy z Madle i Yve być bezstronne, ale to jest trudne, zwłaszcza dla Madeleine, ale z drugiej strony im bardziej się do nich przywiązujemy tym jest nam trudniej. Madle na pewno by Harry'emu, Ronowi i Hermionie wszystko powiedziała, a w szczególności ostrzegła. Jak na przykład to, że dziedzicem Slytherina jest sam Lord Voldemort dawniej znany jako Tom Marvolo Riddle. - oświadczyła.
- To straszne. - powiedział z przerażeniem i wybiegł. Gdy trzasnęły drzwi Agnes powiedziała w przestrzeń:
- No nie było aż tak źle. - westchnęła i wróciła do czytania książki.

~~*~~

Szkoła Hogwart... Kilka miesięcy później...Noc Duchów...
       Agnes starała się naprowadzać Świętą Trójcę na pewne tropy poprzez informacje Madle. Yve za to starała się nie doprowadzać Justyn Finch-Fletchley do drugiego piętra. Za to Madle dziwiła się czemu dziedzic Slytherina nie atakuje Agnes i Scotta. Wszystkie bały się tego, co wydarzy się w tym roku. Madle do prawie nikogo się nie odzywała przez cały rok, a raczej do dnia, gdy ktoś jej bliski, mimo krótkiej znajomości został zaatakowany.

~~*~~

       Nastał styczeń. Dwóch Puchonów w tym Justin rozmawiali sobie o pracach domowych zadanych przez profesor McGonagall, gdy to się stało.
- TO NIEMOŻLIWE!!!!!! - ryknęły jednocześnie Madle, Agnes, Kate i Jessica.
- Jak to się stało? - spytała Agnes profesora Dumbledore'a, który powiedział im tą przykrą wiadomość.
- Znaleźliśmy go wraz Justinem Finch-Fletchley'em oraz Prawie Bezgłowym Nickiem na piątym piętrze. Nie wiadomo jak przeżyli. Chciałem tylko was o tym powiadomić. - oświadczył profesor.
- Dziękujemy, dyrektorze. Do wiedzenia. Chodźcie. - mówiła Madle i poszli do swojej kwatery na czwartym piętrze. Wypowiedzieli swoje hasła, a następnie przyłożyli oczy do czytnika i weszli. Gdy znaleźli w środku każde z nich usiadło gdzie popadło.
- Co teraz zrobimy? - spytała Jesi.
- Przede wszystkim nie popadajmy w panikę. - odezwała się Madle.
- Jak mamy nie popadać w panikę? Scott był moim bratem! - wrzasnęła Agnes.
- Nie był!... - ryknęła równie głośno Madle. - "...Twoim bratem był Paweł! Nie zapominaj o tym! Nie zapominaj się, Aga! Scott był, co prawda twoim bratem, ale W TYM ŚWIECIE, a Paweł W TAMTYM! Nie zapominaj kim jesteś naprawdę i w jakim wymiarze jesteś obecnie" - zawołała Madle gniewnie w języku polskim. Czasem potrafiła być zła, ale czasami to aż z niej promieniowało zło. Agnes patrzyła przez chwilę na przyjaciółkę, a potem się odwróciła i zaczęła płakać. Yve podeszła do blondynki i objęła ją ramieniem.
- Mogłabyś być bardziej delikatniejsza. Nie widzisz, że zraniłaś jej czucia? - oświadczyła z lekką złością. Madle popatrzyła na Yve, a następnie na Agnes. - "Może dziewczyny mają rację? Trochę przesadziłam. Nie powinnam się tak unosić na Agnes. To w końcu moja najlepsza przyjaciółka" - pomyślała. Zbliżyła się do blondynki i powiedziała:
- Agnes, ja... ja chciałam cię przeprosić. Nie powinnam tego mówić o Scocie, ani o Paulu. - oznajmiła. Panna McGray spojrzała na Rudą, po czym powiedziała wciąż ze łzami w oczach:
- Ja też cię przepraszam. Także nie powinnam się unosić i powinnam dać ci więcej swobody. Sytuacja ze Scottem mnie przestraszyła. - powiedziała drżąc na całym ciele. Madle podeszła do niej i przytuliła do siebie.
- Już dobrze, wszystko będzie w porządku. Wyleczymy twojego brata. Obiecuję. - przyrzekła.

~~*~~

Mijał czas...
       W międzyczasie Harry odnalazł dziennik i przez kilka miesięcy nie było ataków na uczniów, ale gdy Ginny dowiedziała się, że Harry jest w jego posiadaniu wykradła go z jego dormitorium, gdy tylko nadarzyła się okazja. Była połowa maja i miał się odbyć mecz quidditcha, jednak nie mógł się odbyć, gdyż jak później się dowiedzieli zostały zaatakowane dwie uczennice. Na nieszczęście jedną z nich była Hermiona. Harry i Ron lekko byli przybici, a nasze główne bohaterki załamały się. Agnes szczególnie się przywiązała do koleżanki pomimo, że nie była jej siostrą. Była jej przyjaciółką. Pogłoski od Dracona mówiły, że Harry i Ron poszli do Zakazanego Lasu, ale nie wiadomo co tam robili. Takie były relacje od uczniów, jednak Madle, Agnes i ich przyjaciele wiedzieli co tam się wydarzyło. Chłopaki poszli tam, by dowiedzieć od olbrzymiego pająka zwanego Aragog co się wydarzyło pięćdziesiąt lat temu. Agnes wysłała do Harry'ego list z pewną wiadomością, a brzmiała ona tak:

Drogi Harry,
To, co powiedział Aragog w lesie jest bardzo istotne, ale to nie wszystko. Klucz jest też w nieczynnej łazience dziewczyn na drugim piętrze. Szukaj tam znaku węża. W dniu, gdy pojawi się drugi napis na ścianie to zanim nauczyciele odeślą nas do Pokojów Wspólnych idźcie do Hermiony. Będzie mieć coś w ręku. Wcześniej nie idźcie. Czekajcie na następne instrukcje.
Pozdrawiam
A.G.

Ta informacja była dla Pottera bardzo ważna i istotna. Harry postanowił poczekać na ich znak.
Dwa tygodnie później... Początek czerwca...
       Profesor McGonagall pewnego dnia i oznajmiła na śniadaniu, że dziś wieczorem ofiary potwora Slytherina zostaną od petryfikowane. To był dla nas znak. Madle spojrzała na Agnes, która siedziała tyłem do niej.
- Agnes, powiedz Harry'emu o tym liście, co napisałaś dwa tygodnie temu. - poprosiła.
- Dobrze. - odparła.
       Tego samego popołudnia około godziny 16-stej Harry i Ron szli na błonia przejść się, ale zatrzymali się przy Madle siedzącą samotnie przy wielkim dębie.
- Madle, powiesz nam co się tam stanie dzisiaj? - spytał Ron. Milczała patrząc tępo w jeden punkt gdzieś nad jeziorem. Obaj chłopcy spojrzeli na siebie. Po chwili Harry usiadł przy niej i położył jej dłoń na ramieniu.
- Madle, wszystko w porządku?... - pokręciła przecząco głową. - ...A co się stało? - po chwili milczenia przytuliła się do niego mówiąc przez łzy:
- Jak mam być spokojna skoro Hermiona i Scott są sztywni i zimni jak kamień, a ty ledwo ujdziesz z życiem w tej Komnacie!? Mało tego Agnes jest zdruzgotana stanem swego brata! - pisnęła. Harry spojrzał na nią. Chwycił za rękę i poprowadził do zamku, a potem obaj chłopcy poprowadzili pannę Beckett aż do sali OPCM obok gabinetu Lockharta. Tam zatrzymali się.
- Madle, powiedz czy my przeżyjemy? - spytał.
- Ale o czym ty mówisz? - spytała ocierając oczy z łez.
- Mówię o Komnacie Tajemnic. Czy my przeżyjemy spotkanie z bazyliszkiem i dziedzicem Slytherina? - spytał z nadzieją. Po paru chwilach odpowiedziała z uśmiechem:
- Tak, Harry. Przeżyjecie... - obaj chłopcy odetchnęli. Już mieli iść, gdy chwyciła Harry'ego za rękę. - ...Harry, czemu mnie tu przyprowadziłeś? - spytała.
- Dlatego, żebyś mogła to zobaczyć. Agnes i Yve wielokrotnie nam powtarzały, że chcesz wiele spraw ze mną związanych zobaczyć. Bardzo mi pomogłaś w ubiegłym roku. Widziałaś Voldemorta, a on ciebie. Często zastanawiało mnie skąd ty to wszystko wiesz. Rozmawiałaś z nim jakby sam coś ci zrobił. Czyż nie tak? - spytał. Wpatrywała się w jego zielone oczy, tak bardzo hipnotyzujące i podobne do promienia Avady. W umyśle Madeleine pojawiła się absurdalna wizja. Widziała siebie i Harry'ego całujących się nad brzegiem morza.


Musiała natychmiast zganić samą siebie, by tego w rzeczywistości nie zrobić, gdyż wiedziała, że jego wybranką jest Ginny Weasley. Potrząsnęła głowa jak pies, by otrząsnąć się z tego wspaniałego wspomnienia.
- Nie, Harry. On mi nic nie zrobił. Bardziej mówiłam w twoim imieniu. Chciałam, by wiedział ile ja wiem, ale tyle, by nie mógł działać, gdy wróci... Ech... Nie mówmy o tym, dobra? Idę do lochów. Pamiętaj, że pozory mylą. Ci, których znasz krótko mogą się okazać albo wierni, jak ja, moi przyjaciele i moja siostra oraz Ron i Hermiona lub życzyć ci śmierci, do których na pewno należy Voldemort. Życzę ci powodzenia w Komnacie. - Pocałowała ich w oba policzki i poszła nie oglądając się za siebie. Wiedziała co się stanie w Komnacie, ale tym razem nie chciała się wtrącać. Harry sam musi to przeżyć. Jednak bała się, że znowu jej może się coś wypsnąć wbrew jej woli. Tym razem to nie ona pójdzie, ale kto inny. Poszła do prywatnych kwater na czwartym piętrze. Wypowiedziała hasło:
- Brutus. - powiedziała.
- Głos rozpoznany. Przyłóż oczy do czytnika siatkówek oczu. - powiedział głos z komputera. Madle przyłożyła, po chwili drzwi się otworzyły i weszła do środka.