- Cześć, dziewczyny. Agnes, mam dla ciebie robotę i obiecuję, że nie będę się mieszała. - oznajmiła. Blondynka spojrzała na nią podejrzliwie.
- Ty mówisz... poważnie? - spytała z niedowierzaniem.
- Oczywiście. I to śmiertelnie. - odparła.
- A co to za robota?... - spytała. Na jej odpowiedź wisiorek Agnes zaczął świecić jasnym światłem. Dziewczyna patrzyła na niego przerażona i zaskoczona jednocześnie. - ...To niemożliwe... - wyszeptała.
- Co jest niemożliwe, Agnes? - zapytała Cate. Gryfonka ujęła serce w swoje ręce i spojrzała na niego. Nikt, prócz Madle, nic tam nie widział. Wychodził z niego hologram ukazujący pannę Weasley biorącą dziennik i piszącą coś w nim, a potem wychodzącą z wierzy Gryfonów. Trzymała dziennik w ręce. Biegła korytarzami.
- Wisiorek informuje mnie, że Ginny idzie na drugie piętro, a dokładniej do Komnaty Tajemnic! Madle... - dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę. - ...ona jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie... - łzy wylatywały z jej oczu. - ...Jak ja mam jej pomóc? Ty zawsze byłaś najodważniejsza i wiedziałaś co robić. - powiedziała drżąc na całym ciele. Madle popatrzyła na nią przez równą minutę, a potem oświadczyła:
- Agnes,... - objęła ją ramieniem. - ...Tiara Przydziału zobaczyła w tobie odwagę, dobroć i coś, co może sama jeszcze nie odkryłaś. - powiedziała uspakajającym tonem.
- Mówisz serio? - spytała próbując opanować łzy i drżenie.
- Serio, serio. - tu Madle uśmiechnęła się. Obie przytuliły się.
- Więc co mam zrobić? - spytała patrząc jej w oczy.
- Musisz iść za Harrym i Ronem. Ja oraz Cate będziemy was obserwować poprzez moją różę. Będę jej mówić co się tam dzieje. - dodała pospiesznie, gdy brunetka chciała coś powiedzieć.
- No dobra. - na twarzy przyjaciółki wreszcie pojawił się uśmiech.
- Pamiętaj: tam jest bazyliszek i może on nas zabić już samym spojrzeniem i może... - ale nie dokończyła, gdyż nagle do kwatery weszła Yvonne. Podeszła do nich ze słowami:
- Wybaczcie, że wam przerwę tę ekscytującą rozmowę, ale mam wieści od J.K.
- Jak to "od J.K."? - spytała Agnes.
- Tak to. Powiedziała mi coś bardzo nadzwyczajnego. - oświadczyła.
- A co takiego, Yve? I kiedy? - spytała Cate.
- Mam dwie dobre wiadomości. Po pierwsze: Przypadkiem podsłuchując waszą rozmowę przypomniała mi się rozmowa z J.K. ubiegłej nocy. Powiedziała mi, że bazyliszek nie może nas zabić bezpośrednim spojrzeniem - oznajmiła.
- Jak to?... - spytała Madle. - ...przecież jesteśmy śmiertelniczkami. - sprzeciwiała się rudowłosa.
- To fakt, ale J.K. powiedziała mi, że on, nas trzy... Agnes, Madle i mnie tylko spetryfikuje, ale nie zabije. Pochodzimy z rzeczywistego wymiaru, a nasze biżuterie mają tak potężną moc, że ochronią nas przed wszystkim, jak np. przed śmiertelnym zaklęciem równie jak i przed śmiertelnym spojrzeniem bazyliszka. Tworzy niewidzialną tarczę ochronną, której my same nie tworzymy dzięki zaklęciom, gdyż puki mamy swoje biżuterie na sobie ona wciąż istnieje wokół nas, ale gdy zdejmiemy ona zniknie jak i nasza magia. Jednak problem jest taki, że nie jesteśmy doświadczone w magii, a tarcza jest słaba i potrzeba także siły woli oraz powinna być... - Yvonne nie skończyła, bo blondynka powiedziała dalej.
- ...tym silniejsza im... - wtrąciła się Agnes, a Madle zakończyła.
- ...my jesteśmy bardziej doświadczone. - dokończyła Madle.
- Tarcza także. Dokładnie! - zawołała Yve.
- A ta druga wiadomość? - spytała Agnes po minucie ciszy.
- Tu pojawia się kłopot. J.K. powiedziała, że chce kogoś przysłać z naszego realnego świata.
- Żartujesz!? - zawołała z zachwytem Cate.
- Mówię poważnie. Powiedziała tylko, że jest to chłopak, i że ty Madle go znasz. - zaznaczyła.
- Serio? - spytała.
- Serio, serio. - odparła z uśmiechem.
- Znam wielu chłopaków z naszego wymiaru, ale połowy nie kojarzę z wyglądu. - odparła Madle.
- Czy każdy był fajny? - spytała Yve.
- No, nie każdy. Wielu poznałam nieoficjalnie i okazali się, po niektórzy głupkami. Jednak poznałam, niektórych całkiem fajnych i miłych mężczyzn oraz chłopców... - tu rozmarzyła się na wspomnienie o Sebastianie*. Myślała też, że mógłby być to Radzisław**, był też Arek***, ale to nie możliwe. Wszyscy trzej ją kochali i z wzajemnością, ale nie wiedzieli o swoim istnieniu. Ciekawe, którego J.K. sprowadzi? Sebek miał pseudonim Lloyd, a Radek miał przezwisko Will, za to Arka poznała osobiście nad morzem, ale tylko jeden z nich lubił Pottera. Will. Jednak nigdy nic nie wiadomo. Agnes też na początku nie lubiła Pottera jak i Yvonne, ale udało się je do tego przekonać. Było jeszcze jedno pytanie: kiedy ten chłopak przybędzie? - ...Dobra, koniec tych pogaduszek o moich znajomych. Agnes, miałam ci powiedzieć co masz zrobić w związku z Harrym i Ronem. Mają dziś iść do Komnaty, by ratować Ginny. Posłuchaj. Pójdziesz do wierzy i będziesz ich się trzymać, a w szczególności Harry'ego. Uważaj na Lockharta, bo on będzie chciał zmodyfikować pamięć chłopakom. - ostrzegła ją Madle.
- A co z bazyliszkiem? - spytała wystraszona Cate.
- Właśnie. Co z potworem Slytherina? - zapytała równie wystraszona Agnes.
- Jeśli Yve ma rację to tobie się nic nie stanie. Zostaniesz tylko spetryfikowana. - powiedziała to tak jakby mówiła o pogodzie.
- Jest już 19:47. Agnes, idź już, bo chłopaki na pewno szykują się do pójścia do gabinetu Lockharta, potem pójdą do łazienki Jęczącej Marthy. Bądź z nami w kontakcie. Dobrze? - poprosiła Yve. Blondynka, trochę przeraził fakt, że ma iść do Komnaty sama. Bez wsparcia przyjaciółek. Wybiegła z kwatery i zamiast iść do gabinetu pobiegła do łazienki dziewczyn na drugim piętrze. Schowała się w jednej z kabin.
Czekała około pięciu może dziesięciu minut...
Musiała się zastanowić co zrobić dalej. Czekała na obu Gryfonów. Przyszli piętnaście minut po jej przybyciu do łazienki. Słyszała ich rozmowę z Jęczącą Marthą. Opowiadała jak to zginęła pięćdziesiąt lat temu. Co zobaczyła tuż przed śmiercią. Wskazała miejsce, gdzie zobaczyła oczy bazyliszka, a zobaczyła go przy umywalkach. Po dwóch chwilach usłyszała dziwny syk. Domyśliła się, że to Harry otwiera wejście do Komnaty. Nagle usłyszała jakiś zgrzyt, a potem jakby coś się otwierało. Po chwili dźwięk jakby coś walnęło w posadzkę, aż podskoczyła.
- Więc, skoro mnie już nie potrzebujecie... to może ja już pójdę. - odezwał się Lockhart.
- Nie, ty wejdziesz tam pierwszy. - odezwał się Ron. Nagle Agnes usłyszała jęk profesora.
- Chłopcy, to nie jest dobry pomysł. - powiedział mężczyzna.
- To jest dobry pomysł. No już, właź tam. - powiedział Harry.
- Nie, proszę, tam jest za wysoko... - mamrotał zaglądając do środka rury, ale Ron pchnął go swoją różdżką i już leciał w dół. Tymczasem Agnes wyszła ze swojej kabiny, by także zajrzeć do środka. - ...Strasznie brudno jest tutaj. - marudził.
- Dobra, teraz my. - powiedział Harry.
- Ej, Harry... - odezwała się Martha. - ...Jeśli tam zginiesz to możesz zamieszkać w mojej toalecie. - powiedziała chichocząc.
- Dziękuję... - powiedział. Harry i Ron wskoczyli, a Agnes zaraz za nimi. Przez dłuższą chwilę lecieli rurą aż dotarli na sam dół pod lochy. Obaj chłopcy upadli na szkielety szczurów. Gdy tylko się pozbierali i mieli iść ku jednemu z korytarzy z rury wyleciała Agnes upadając na całą tą stertę szkieletów. Gdy je zobaczyła wrzasnęła. Obaj chłopcy podbiegli do niej. - ...Agnes?? Co ty tu robisz? - zapytał Harry.
- Przyszłam tutaj... by... by ci pomóc, Harry. Zostałam przysłana przez Madle. - wyjaśniła. Harry popatrzył na nią chwilę aż w końcu powiedział:
- Trzymaj się mnie i się nie oddalaj. - oświadczył.
- Zgoda. - powiedziała.
- Chodźcie za mną, jeśli zobaczycie jakiś ruch....
- To zamknijcie oczy. - dokończyła za niego Agnes.
- Skąd wiesz co chciał powiedzieć Harry? - spytał Ron.
- Mówiłam. Zostałam przysłana przez Madle. - odparła wzruszając ramionami.
- Co ci mówiła Madle? - spytał Harry.
- Cóż, nie wiele mogę powiedzieć. Nie powiem wam kto jest dziedzicem Slytherina i gdzie jest jego potwór, a z pewnością jego tu nie ma. - oświadczyła.
- Niewiele nam to pomogło. - westchnął Ron.
- Wręcz przeciwnie. Bazyliszka nie ma w tych korytarzach. Chodźcie. - Agnes zaprowadziła obu chłopców i profesora do jednego z korytarzy świecą sobie różdżką. Po kilkunastu krokach natknęła się na szczątki skóry olbrzymiego węża.
- O, rety! Ale wielki! Chyba ma dwadzieścia metrów! - zachwycił się Ron. W tym momencie, tuż przy Agnes i Ronie coś upadło. To był profesor Lockhart. Agnes natychmiast podbiegła do Harry'ego, który przyglądał się oczom stwora.
- O co chodzi? - spytał zielonooki.
- Zaraz zobaczysz. - szepnęła pokazując w kierunku profesora i Rona. Moment później Lockhart wyrwał rudemu różdżkę z ręki i wycelował w nich. Na jego twarzy pojawiła się pewniejsza mina.
- Koniec tej zabawy, moi drodzy. Zabiorę kawałek tej skóry i powiem, że potraciliście zmysły na widok zmasakrowanego ciała dziewczynki, a ja zostanę bohaterem. - oświadczył z zadowoleniem.
- Profesorze, nie radzę tego robić. To niebezpieczne. Jesteśmy pod Hogwartem, a tu jest dużo skał i jaskinia może się zawalić jeśli zaklęcie się nie uda lub odbije. Będziemy uwięzieni. Trzeba ratować Ginny, a nie napisać kolejną książkę twojego autorstwa. - mówiła Agnes. Jednak mężczyzna jej nie słuchał. Rzucił w ich kierunku zaklęcie zapomnienia, a po chwili z sufitu opadły kamienie. Harry, Ron i Agnes musieli uciekać przed nimi.
- Ron, nic ci nie jest? - spytał Harry zaglądając przez szczelinę w gruzach.
- Nie, nic, ale ten chyba stracił przytomność. - odparł.
- Nic mu nie będzie... - odezwała się Agnes. - stracił co prawda przytomność, ale to nie wszystko. Stracił także i pamięć. Użył różdżki Rona, która nie zawsze przez ostatni rok go słuchała, pamiętasz? - przypomniała mu dziewczyna.
- Masz rację. Uderzyła w niego rykoszetem i stracił pamięć. - stwierdził.
- Zgadza się... - potwierdziła. - ...Chodźmy, czas nagi. - powiedziała.
- Słusznie. Ron, ty przesuń trochę tych kamieni byśmy mogli przejść, a my z Agnes poszukamy Ginny. - zaproponował.
- Dobrze. - odparł Ron. Harry i Agnes poszli dalej po chwili znaleźli ścianę, gdzie były węże.
- Znaleźliśmy wejście do Komnaty, Harry. Wiesz jak ją otworzyć. Dalej, zrób to. - zachęcała. Harry zamknął oczy, wziął głęboki oddech, po czym spojrzał na węże wyobrażając sobie, że są żywe. Następnie wysyczał w mowie węży: "Otwórz się". Przejście się otwarło i weszli do środka.
- Harry, szybko. - powiedziała Agnes schodząc po schodkach. Następnie pobiegła przodem do posągu Slytherina, gdzie u jego stóp leżała Ginny z dziennikiem Riddle'a. Po chwili Harry dołączył do obu dziewcząt. Chłopak myślał, że ruda nie żyje. Była zimna jak lód i nie ruchoma.
- Ginny, Ginny obudź się, proszę... - mówił do niej, ale ta nawet się nie poruszyła. - ...Agnes, co mam robić? Czy ona żyje? - spytał zmartwiony. Zanim blondynka odpowiedziała rozległ się inny głos. Zimny i przeszywający dreszcze:
- Ona żyje, ale ledwo. - Harry i Agnes spojrzeli w stronę, z której dochodził głos. Zobaczyli Toma Riddle'a Jr.
- Tom! - zawołali jednocześnie.
- Harry Potter. Miło cię widzieć. Ciebie nie znam... - spojrzał na blondynkę. - ...Kim jesteś? - zapytał naszą bohaterkę.
- Agnes McGray. Jestem koleżanką z klasy Harry'ego. Poszłam tutaj za nim i jednym z braci Ginny, Ronem, który jest z kolei przyjacielem Harry'ego, by ratować ją oraz pokonać bazyliszka i ciebie. - oświadczyła dobitnie.
- Jaka wygadana. Mnie pokonać? Też mi coś. - stwierdził szesnastolatek z ironią.
- Agnes, co masz na myśli mówiąc: "ciebie pokonać"? - spytał Harry. Dziewczyna spojrzała na niego z litością w oczach po czym oświadczyła:
- Jeszcze się nie domyśliłeś kim jest Tom Marvolo Riddle? I czemu znalazł się od razu w Slytherinie? Czemu Hagrida wyrzucono z Hogwartu na trzecim roku? Oraz czemu Riddle tak bardzo bał się wydalenia ze szkoły wtedy, gdy zabito Jęczącą Marthę? Musiał znaleźć kogoś, kto także interesuje się potworami, by dalej się uczyć w Hogwarcie oraz, by nie padły na niego podejrzenia. - wyjaśniła.
- Chcesz dać mi do zrozumienia, że ten ktoś oszukał Hagrida zamieniając się z nim rolami. - zauważył Harry.
- Tak. - odezwał się tym razem Tom. Oboje spojrzeli na niego.
- Nie, Harry... - odezwała się Agnes. - ...Nie słuchałeś. Powiedziałam kilka istotnych zdań. Kto chciał wydalić Hagrida z Hogwartu za tamtych czasów, a był w Slytherinie? - spytała.
- Em... - Harry wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem spojrzał na Toma. - ...Tom Riddle.
- Dokładnie. A teraz przypomnij sobie wspomnienie z dziennika Riddle'a jak stał nieopodal łazienki dziewczyn na drugim piętrze. Pomyśl, Harry: Co on mógł tam robić i to w nocy? - zasugerowała mu Agnes. Najwyraźniej powoli nabierała pewności siebie, a właściwie nabierała tego nawyku od Madle mówienia wszystkiego Harry'emu. Jednak nie mogła mówić WSZYSTKIEGO przy Voldemorcie. A propos niego. Z każdym jej słowem coraz bardziej był zdenerwowany, a jego oczy świeciły czerwienią, a Harry tego nawet nie zauważył, ale Agnes tak, więc musiała się streszczać oraz uważać.
- Hm... - zamyślił się Harry. - ...To mi daje do myślenia i...
- McGray, skąd ty to wiesz? - czarnowłosy spojrzał na nią z groźną miną, ale dziewczynę to nie przestraszyło zanadto.
- Skąd wiem?... - Agnes chwilę myślała nad odpowiedzią aż w końcu odparła spokojny głosem: - ...Z relacji Dumbledore'a, Harry'ego oraz jego przyjaciół. Poza tym, Tom powinieneś w końcu ujawnić swą pseudo tożsamość i go uwolnić. - oświadczyła. Riddle patrzył na nią przez równą minutę aż w końcu powiedział ze złością w głosie:
- Dobrze. Jak chcesz. - skierował się ku posągowi Slytherina. Tymczasem Agnes powiedziała cicho do Harry'ego:
- Harry, wezwij do pomocy Fawkesa. On oślepi bazyliszka. Będziesz mógł potem swobodnie się poruszać. - wyjaśniła.
- Ale jak mam go wezwać? - spytał.
- Wystarczy, że udowodnisz swoją lojalność wobec Dumbledore'a lub naprawdę będziesz potrzebować pomocy. Wezwij feniksa w myślach. - zakończyła. Po tych słowach ukryła się obserwując całe zajście. Widziała wszystko jak na dłoni. Przede wszystkim nie mogła pozwolić, by bazyliszek ją zobaczył. Musiała odczekać aż feniks wykuje mu oczy. I tak się rzeczywiście stało, po jakiś trzech minutach od wezwania feniksa przez Harry'ego. Cała trójka widzieli jak Fawkes i wąż walczą między sobą. Usłyszeli krzyk Toma:
- Nie! Twój feniks oślepił bazyliszka, ale został mu jeszcze słuch! - zawołał Riddle. Harry zaczął się cofać, ale problem polegał na tym, że na posadzce gdzieniegdzie była woda i stwór mógł go usłyszeć, więc, gdy Harry zrobił krok stanął na wodzie, a tamten go usłyszał Harry musiał zwiewać. Pobiegł w boczny korytarz. Po chwili zniknęli w nim, a stwór pobiegł ku niemu.
- Harry... - szepnęła Agnes. Blondynka drżała lekko. Musiała coś zrobić. Nie wiedziała co teraz się stanie. Nagle zobaczyła, że jej wisiorek błyszczy na czerwono. Rozejrzała się wkoło. Czerwień oznacza jedno: zbliża się niebezpieczeństwo. W tym momencie przybiegł Harry i klęknął przy Ginny. Chwycił jej rękę.
- Ginny, wszystko będzie dobrze. - powiedział Harry.
- Miłość... co za beznadziejne uczucie. - powiedział obojętnie Tom. W tym momencie z wody wynurzył się bazyliszek.
- HARRY, ZA TOBĄ!... - ryknęła Agnes rzucając się na niego i przewalając na bok ratując przed kłami bazyliszka. Mieli chwilę na rozmowę. Nachyliła się nad nim i szepnęła: - ...Słuchaj: Fawkes zostawił ci Tiarę Przydziału nie bez powodu. Jest tuż przy Ginny. Wewnątrz jest miecz Gryffindora. Tylko prawdziwy Gryfon zasługujący na niego może dobyć go z Tiary Przydziału. Ty jesteś jednym z tych Gryfonów mimo tego, że znasz mowę węży. Udowodnij, że nim jesteś, Harry. Jesteś synem Lily i Jamesa, którzy byli Gryfonami. Ty nie odziedziczyłeś mowy węży, ty ją dostałeś od Voldemorta, a Voldemort to Tom Marvolo Riddle. Wystarczy poprzestawiać litery. Zaufaj nam, proszę. - błagała. Harry popatrzył na nią chwilę po czym uśmiechnął się.
- Musicie jeszcze przekonać Rona i Hermionę. - świadczył.
- To się da zrobić... - odparła z uśmiechem. - ...a teraz idź po miecz i walcz z bazyliszkiem. Powodzenia, Harry. - powiedziała. Harry wstał i pobiegł szybko ku Tiarze, wyciągnął szybko miecz i pognał ku stworowi. Potem pobiegł ku posągowi, by stanąć naprzeciw łubowi bazyliszka. Walczył dzielnie, ale Harry nie miał doświadczenia w fechtunku, więc w pewnym momencie bazyliszek wytrącił mu miecz z ręki, a miecz o mały włos nie zleciał z głowy posągu, ale Harry w ostatniej chwili go pochwycił i wbił stworowi w górne podniebienie, ale niestety kieł wbił się Harry'emu w rękę.
- HARRY!!! NIE!!!! - ryknęła ponownie Agnes i pobiegła ku niemu. Kulał, mimo że był zraniony w rękę, a nie w nogę. Gdy zszedł z posągu podbiegła do niego pomagając mu iść. Poprowadziła go do rudowłosej. W pewnym momencie nie mógł iść i padł na kolana.
- Niesamowite jak szybko jad rozprzestrzenia się po ciele. Zostało ci bardzo niewiele życia. Już wkrótce spotkasz swoją szlamowatą matkę, Potter... - powiedział z nienawiścią Riddle. Harry pochwycił rękę Ginny. - ...Proszę, ile zła może wyrządzić głupi dziennik, z zwłaszcza w rękach takiej durnej uczennicy. - oświadczył Tom. Harry i Agnes patrzyli na niego ze złością.
- Harry. Dziennik. Zniszcz go. - szepnęła Agnes od ucha Harry'ego. Harry wziął dziennik, który trzymała Ginny w swoich rękach.
- Co robisz?... - spytał Riddle. Harry chwycił ten sam kieł, co go zranił i uniósł go nad dziennikiem. - ...Rzuć to! NIE!!! - wrzasnął. Ale Harry go nie usłuchał tylko dźgnął w kartki papieru końcówką kła. Nagle coś się stało z Riddlem. Zaczął świecić jak latarnia morska. Harry niszcząc dziennik spowodował, że widmo Toma Riddle'a Jr. się niszczyło. Po kilku ciosach zniknął. Jednak Harry był ranny i trzeba było go wyleczyć. Najważniejsze teraz było to, że Ginny była cała i zdrowa.
- Ginny, wszystko w porządku? - spytała Agnes.
- Tak.
- Ginny... - szepnął Harry. Dziewczyna obejrzała się w jego kierunku.
- Harry, to moja wina. On mnie zmusił. - mówiła, ale Agnes jej przerwała mówiąc:
- To teraz nie ważne, Ginny. W tej chwili ważne jest to, by wyleczyć ranę Harry'emu. Fawkes! - zawołała ostatnie słowo. Po chwili przyleciał ptak. Spojrzał na Harry'ego, a on na niego.
- Dobrze się spisałeś.... To ja nawaliłem. - powiedział trzęsąc się lekko.
- Harry, co ty mówisz?! Zabiłeś bazyliszka! To się liczy. - oświadczyła Agnes.
- Mówisz?... - spytał uśmiechając się. W tym momencie ból minął, a mgła przed jego oczami zniknęła. - ...Hej, lepiej widzę i ból ustał. - powiedział z zaskoczenia. Spojrzał na ranę, ale... nie było żadnej rany!
- Chodźcie. Czas wracać. - poszli w kierunku wyjścia. Potem, dzięki wisiorkowi Agnes, który także był coś w rodzaju kompasu (szukał tych, kogo chciała znaleźć Agnes lub byli, a on za pomocą strzałki, którą było serce z rubinu kierował ich). Skierowali ku wyjściu, a dokładniej ku rurze skąd przybyli.
- Myślał ktoś jak się stąd wydostaniemy? - spytał Harry zaglądając do rury.
- Ja nie wiem. - odparł Ron.
- Harry. - odezwała się Agnes.
- Słucham?
- Pamiętasz co ci mówił profesor Dumbledore o feniksach? - spytała. Harry spojrzał na nią, a potem na ptaka.
- No jasne! Fawkes nas tam zaniesie! - oświadczył, gdy ten nastraszył swój ogon ku niemu stanąwszy ówcześnie przy rurze.
- Ale on jest dla ciebie za ciężki, Harry. - powiedział Ron.
- Fawkes nie jest zwykłym ptakiem. Niech każdy chwyci sąsiada. Ginny, chwyć się mnie... - Harry pochwycił ciepły ogon feniksa, obejrzał się spytawszy: - ...Czy wszyscy gotowi? - zapytał.
- Gotowi, Harry! - oświadczyła Agnes.
- Dobra. Fawkes, możemy lecieć. W górę. - polecieli rurą. Przez kilka chwil lecieli w górę. Zanim zdołali się nacieszyć tym lotem skończył się. Znaleźli się w łazience Jęczącej Marthy. Otwór w umywalce się zamknął z cichym sykiem.
- Gdzie teraz? - spytał Ron.
- Chodźcie. - powiedział Harry.
- Ee... Wybaczcie, ale ja z wami nie pójdę. Harry, nie mów nic o tym iż z wami byłam i pomagałam. Jeśli w gabinecie McGonagall byliby moi rodzice to powiedz dyrektorowi, że jestem w prywatnych kwaterach. Będzie wiedzieć o, co chodzi. - po tych słowach pobiegła w przeciwną stronę na czwarte piętro. Tam stanęła przed jednym z wielu drzwi. Kliknęła jeden z kamieni.
- Kim jesteś i z jakiego jesteś domu? - rozległ się głos.
- Agnes Suzanne McGray. Jestem z Gryffindoru. - odparła.
- Głos potwierdzony. Podaj swoje hasło, panno McGray. - odezwał się ponownie głos.
- Nadzieja. - oświadczyła dziewczyna.
- Witaj w swojej kwaterze, Agnes McGray. - oświadczył głos.
- Dziękuję... - gdy drzwi się otworzyły zobaczyła Yvonne i Madle w fotelach gawędzące. - ...Co robicie? - spytała.
- Sama spójrz. - odparła Madle. Blondynka podeszła szybko do nich i nachyliła się nad broszką Madle. Widziała tam gabinet McGonagall. Był tam także dyrektor, państwo Weasley. Chwilę potem weszli Harry, Ron, Ginny, Lockhart, a także Fawkes, który sfrunął na ramię swego właściciela.
- Już dotarli. - wymamrotała.
- Właśnie. - odparła Yve.
Słyszały i widziały jak przez najbliższe piętnaście minut Harry opowiadał o tym, czego we troje (Harry, Ron i Hermiona) dowiedzieli się przez ostatni rok. Jak Hermiona dociekła, że ten to, co słyszał Harry to głos bazyliszka. Dlaczego zostały poduszone wszystkie koguty. Jak obaj dowiedzieli się od Aragoga, że ostatnią śmiertelną ofiarą bazyliszka była Jęcząca Martha. To, gdzie znajduje się wejście. Opowiedział także co zaszło w Komnacie. Omijał szczegóły związane z Agnes z czego dziewczyna była niezmiernie wdzięczna. Gdy skończył, a Lockhart, Weasley'owie i McGonagall wszyli został tylko dyrektor z Harrym i Ronem. Teraz dopiero zrobiło się gorąco jak w piecu.
- Zajmiesz nimi, prawda? - spytała profesorka będąc przy drzwiach.
- Oczywiście, Minerwo. Idź już... - gdy kobieta zamknęła za sobą drzwi dyrektor spojrzał na swych dwóch uczniów. - ...Chcę wam osobiście podziękować, chłopcy. Nie dość, że jednego wieczora złamaliście co najmniej ze dwanaście szkolnych zasad, ale i tak chcę wam podziękować, gdyż uratowaliście nas wszystkich od strasznego losu. Od śmiertelnego spojrzenia bazyliszka i zamknięcia szkoły. Nikt już nie zostanie zaatakowany, bo został pokonany przez Harry'ego. Obaj dostaniecie najwyższe odznaczenia. - oświadczył profesor.
- Dziękuję. - powiedział uradowany Ron.
- Panie Weasley, proszę wysłać list do Azkabanu... - powiedział wstając podając nie dużą kopertę Ronowi. - ...Szkoła chce odzyskać gajowego... - powiedział dyrektor. Ron uśmiechnął się i wyszedł. Został tylko Harry z profesorem. - ...Harry, chciałem ci podziękować. Musiałeś wykazać naprawdę dużą lojalną wobec mnie. Nic innego nie przywołało by do ciebie Fawkesa. Widzę jednak, że coś cię martwi. - zauważył Dumbledore.
- Tak, profesorze. Bo widzi pan, Agnes McGray powiedziała mi kiedyś, że między mną a Tomem jest więź. Że Tom i Voldemort to ta sama osoba. - odparł.
- Tak, Harry. Oni są jedną i tą samą osobą. Kiedyś, dawno temu Tom Riddle z niewiadomych przyczyn zmienił swoje imię i nazwisko. Co do więzi ty i on macie wspólne cechy. Zaradność, zdecydowanie, mowa węży, a według mnie także brak szacunku do wszelkich reguł. - odparł mężczyzna.
- Więc Tiara miała rację proponując mi Slytherin. Zobaczyła we mnie te cechy. - zauważył Harry.
- I owszem. Ale zastanów się czemu znalazłeś się w Gryffindorze? Pomyśl. - mężczyzna chciał aby Harry sam na to wpadł. By myślał samodzielnie.
- Bo ją oto poprosiłem. - odparł po chwili milczenia.
- Dokładnie. To nie nasze umiejętności świadczą o nas, lecz dojrzałe decyzje... - oświadczył mężczyzna, po czym dodał: - ...Jeśli chcesz dowodu, że jesteś prawdziwym Gryfonem przyjrzyj się klindze. - poprosił. Podał mu miecz Godryka. Harry chwycił za ostrze, a po chwili drugą za klingę, gdyż mężczyzna trzymał za uchwyt miecza. Harry spojrzał tam i zobaczył, że jest wyryte imię i nazwisko jednego z Założycieli - Godryka Gryffindora.
~~*~~
Od tego dnia minęło wiele czasu. Nasi bohaterowie wrócili do swych domów. Agnes była w niebo wzięta, gdyż Scottowi nic nie było. Reszta przyjaciół także była zadowolona, głównie z tego powodu. Musieli teraz czekać na nowego kolegę Madle. Dziewczyna była bardzo niecierpliwa, a także ciekawa, o którego chłopaka może chodzić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz