- Ee... Przepraszam, profesorze za tak późną porę, ale odłączyłam się od grupy pierwszorocznych oraz nie znam hasła do Pokoju Wspólnego. Zostałam przydzielona do Slytherinu. Draco Malfoy i profesor Dumbledore mogą to potwierdzić. Jak pan chce to może pan ich zapytać przez sieć Fiuu, by nie iść przez całe piętra. - oświadczyła przymilnie.
- Podejdź, moja droga... - Powiedział łagodnym tonem co do niego wcale nie pasowało. Madle podeszła do biurka. Jego wzrok przeszywał ją na wylot. - ...Jak się nazywasz? - spytał.
- Madeleine Clarissa Beckett, profesorze. - przedstawiła się.
- Hm... To znane nazwisko i pochodzenia czystej krwi. - zamyślił się.
- Oczywiście, profesorze. Moja rodzina wywodzi się z rodu Gryffindor i Ravenclaw, ale nie którzy członkowie byli w Slytherinie. Mój wuj i tata tam byli. Słyszałam, że wuj Steve... - (od autorki: czytaj: stiw). - ...był w szeregach Śmierciożerców... - tu urwała, bo Snape zawołał:
- Przestań! Nikomu ani słowa!... - krzyknął na cały gabinet aż zabrzmiało echo. Dziewczyna zamilkła. - ...Chodź ze mną. - wstał i zaprowadził ją ku jednej ze ścian. Jak się okazało było to przejście do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. - ...Słuchaj: nikomu ani słowa o twoim wuju i to, kim był. Zrozumiałaś? - spytał. Rudowłosa patrzyła na niego przez równą minutę aż w końcu odpowiedziała:
- Pod jednym warunkiem. - szepnęła. Ten patrzył na nią przez chwilę.
- Nie będzie mi pani tu stawiać warunków, panno Beckett. - warknął zimnym tonem. Madle uśmiechnęła się i obrała inną technikę.
- Znam twój największy sekret, Severusie. - powiedziała śpiewającym tonem. Czarnowłosy mężczyzna zamarł na chwilę.
- O jakim sekrecie? - dopytywał się.
- Mówię o Lily Evans. Matce Harry'ego Pottera. Wiem, że od najmłodszych lat się w niej kochałeś pomimo, że byliście w różnych domach w Hogwarcie to nie przestawałeś jej kochać oraz. Gdy stałeś się sługą Lorda Voldemorta to chciałeś, by Dumbledore ją chronił, gdyż usłyszałeś początek treści przepowiedni i powiedziałeś mu. Lecz, któryś z przyjaciół Jamesa Pottera, który jest Śmierciożercą zdradził ich i posłał Riddle'a do nich by ich zabić, ale oszczędził chłopca pozostawiając mu bliznę. - oświadczyła.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - spytał z przerażeniem.
- Severusie, Severusie... Ja i moje przyjaciółki znamy przyszłość całego Hogwartu. Nie możemy jednak wam wszystkiego powiedzieć. Więc jak? Podasz mi to hasło? - spytała. Severus wciąż w szoku wymamrotał:
- Szlama. - nagle przejście się otworzyło ukazując niskie sklepienie o zielonych barwach.
- Nienawidzę zieleni... - warknęła Madle widząc dużo owego koloru, a także i mroku. - ...Wolę niebieski i beż. Nie mam wyboru. - westchnęła.
- Jak to? - spytał profesor. Madle spojrzała na niego.
- To długa historia... - I weszła do środka. Rozejrzała się wokół. Gdy ściana za nią się zamknęła ruszyła ku pierwszej osobie jaką zobaczyła siedzącą przy stoliku. - ...Przepraszam, gdzie są dormitoria pierwszorocznych? - spytała. Chłopak, do którego się zwracała wyglądał na trzynaście lat, spojrzał na nią po czym pokazał na drzwi po prawej stronie obok okien. Poszła tam. Otworzyła je i zobaczyła dwie pary drzwi. Na jednej było napisane: "Chłopcy", a na drugiej "Dziewczyny". Otworzyła te drugie. Zobaczyła siedem par drzwi. Na każdym z nich był napisany rocznik. Weszła do pierwszego. Dormitorium dziewcząt pierwszego roku było wystrojone na kolor ciemnej zieleni i czerni. - "Ohydne kolory!..." - pomyślała Madle. - "...Muszę zmienić wystrój przynajmniej swojej części" - dodała. Weszła głębiej. Reszta dziewcząt zauważyły ją.
- Oto nasza zguba. - zadrwiła jedna z nich. Madle spojrzała na nią i westchnęła teatralnie.
- Gdzie byłaś? - spytała druga.
- A odkąd to jesteśmy na "ty"? - spytała drwiąco.
- Jaka pyskata. Jak się nazywasz, jeśli mogę wiedzieć? - spytała Pensy Parkinson jako trzecia się odzywając. Ruda spojrzała na nią spode łba.
- Beckett. Madeleine Clarissa Beckett. .. - przedstawiła się, po czym dodała. - ...Ty to pewnie Pensy Parkinson. Zgadza się? - spytała.
- Tak, to ja. Skąd mnie znasz? - zapytała.
- Wuj Steve mi o twojej rodzinie opowiadał. Sam również był Ślizgonem... - oświadczyła rozpakowując się. Postanowiła poczekać aż nabiorą do niej zaufania i dopiero wtedy zmieni wystrój. Chociaż z drugiej strony była trochę samolubna. Musiała być twarda, ale także nie tracić zimnej krwi oraz nie zapominać kim jest i o tym w jakim domu jest, a także by nie stać jednym z nich. Zimną i bezwzględną, która widzi tylko czubek własnego nosa. Musiała też pamiętać, by nie stanąć po stronie Riddle'a. - ...To będzie trudne. - szepnęła, gdy otuliła się kołdrą. Po kilku minutach zasnęła.
~~*~~
Następnego dnia obudził ją czyjś szmer. Gdy otworzyła oczy okazało się, że to dziewczyny chodzą w tą i z powrotem po dormitorium szukając ubrań, więc i ona wstała. Wzięła z kufra swoją szatę i poszła do już wolnej łazienki. Wykonała poranną toaletę, a potem ubrała się w dzienną szatę szkolną z herbem Slytherinu po lewej stronie. Wzięła swoją szkarłatną różę i przyczepiła z lewej strony szaty. Wyszła z dormitorium i poszła do Wielkiej Sali. W Sali Wejściowej zobaczyła Draco i jego goryli Crabbe'a i Goyle'a.
- Cześć, Draconie. - pomachała mu i podchodząc do niego. Blondyn spojrzał na nią i uśmiechną się zawadiacko.
- Witaj, Madeleine. - przywitał ją.
- Idziemy na śniadanie? - spytała.
- Oczywiście. Chodźmy. - powiedział. Obok nich przeszła Yvonne z jakimiś dziewczynami. Obie przyjaciółki spojrzały na siebie. Madle chciała do niej podejść, ale ta dawała jej do zrozumienia żeby się nie kontaktowały i spotkały po lekcjach u profesor McGonagall. Nie wiedziała skąd zna język migowy, ale uznała to za znak, by usłuchać przyjaciółki. Poszła dalej z Draco na śniadanie mijając Puchonkę. Miała małe wyrzuty sumienia, że nie mogła otwarcie z nimi porozmawiać.
Jedząc kanapki myślała o swoim prawdziwym życiu w realnym świecie. To, jak był dawniej. Nie martwiła się o nic. O żaden szczegół. Wszystko załatwiali za nią rodzice lub rodzeństwo. Jej to pasowało ze względu na jej chorobę, ale teraz,... jeśli się tak nad tym zastanowić to nie było miłe z ich strony. Była dla nich ciężarem lub kilogramem, który trzeba jak najszybciej zrzucić. Podniosła się nagle odrzucając to, co miała w ręku, wzięła od profesor McGonagall plan lekcji na cały tydzień dla pierwszorocznych i pognała do dormitorium i nie oglądając się na nikogo. Po drodze jednak wpadła na siostrę Yve. Kate.
- Prze... przepraszam... - wymamrotała.
- Nie, to ja przepraszam. Powinnam... Och! Madle! - zawołała. Madle spojrzała w górę i zobaczyła prawie identyczną kopię przyjaciółki.
- Kate, to ty. Przepraszam, że na ciebie wpadłam. Nie zauważyłam cię. - powtórzyła.
- Nic nie szkodzi. To moja wina. Zagapiłam się. A ty czemu biegłaś? - zapytała.
- Muszę iść po rzeczy do dormitorium. Mam zaraz lekcję Transmutacji. Poza tym Harry i Ron się spóźnią na lekcję i chcę to zobaczyć samej się nie spóźniając. - wyjaśniła.
- Rozumiem. To idź. Wiesz, że mamy iść do profesor McGonagall po lekcjach? - upewniła się ciemnowłosa.
- Wiem. Yv mi powiedziała. To ja lecę. Pa. - i pobiegła ku lochom żegnając się z Krukonką.
Gdy znalazła się w lochach i wypowiedziała hasło wbiegła do Pokoju. Był tam kompletny rozgardiasz. Wszyscy się spieszyli na lekcje. Pobiegła do swojego dormitorium i wzięła odpowiednie książki na dzisiejsze zajęcia. Pierwsza była Transmutacja. Jak szybko przybyła, tak szybko wybiegła. Nie wiedziała jak to robi, ale biega szybciej niż inni. Przybyła pierwsza do sali przed resztą klasy. Usiadła w miejscu, gdzie usiądzie Hermiona. Ledwo to zrobiła, gdy przybyli uczniowie. Zajęli po kolei miejsca. Przybyła nawet profesorka i zadała im zadanie.
- Gdzie oni są? - spytała cicho Agnes siedząca obok Madle po dziesięciu minutach lekcji.
- Kto? - spytała.
- No, Ron i Harry, a kto. - odpowiedziała jej przyjaciółka.
- Nie mogą znaleźć sali ot-co... - zaśmiała się i pisała dalej coś na pergaminie. Rozejrzała się po sali i pomyślała przez chwilę, gdy nagle Madle usłyszała kroki. - ...Trzy... dwa... jeden. - Nagle do sali wpadli (do słownie) Harry i Ron. Naturalnie dostali ochrzan od profesor McGonagall, że się spóźnili. We dwie zaśmiały się w duchu. Nachyliła się do Hermiony. - ...Jakbym widziała Jamesa Pottera i jego kumpla Syriusza Blacka... - zaśmiała się. - ...Też byli takimi nicponiami. Wiecznie się spóźniali, bo, gdy była pełnia księżyca chadzali z Remusem Lupinem sobie w nocy, a następnego dnia byli niewyspani, więc się spóźniali. - dodała.
~~*~~
Mijały dni i kolejne lekcje...
Nastała pierwsza lekcja eliksirów. Horror (według Harry'ego). Tutaj trzeba było trzymać język za zębami. Zanim jednak nauczyciel przyszedł Agnes zamieniła kilka słów z Hermioną:
- Mówię ci, jego peleryna jest jak skrzydła nietoperza. Minę ma straszną. Kamienną, a oczy jak dwa tunele, ale w głębi serca są uczucia, które ukrywa. W Harrym widzi zarówno Jamesa jak i Lily. Harry ma twarz jego ojca, ale oczy ma po matce i jej charakter. Uważam, że Snape powinien poznać jego serce. - oświadczyła. Miała coś jeszcze powiedzieć, ale nagle walnęły drzwi, co oznaczało, że przybył Mistrz Eliksirów. Mężczyzna najpierw przemówił swym cichym, ale wyraźnym głosem, a potem przepytał Harry'ego o trzy rzeczy. Jak było do przewidzenia Harry nie wiedział, a Hermiona tak. Blondynka się nie wtrącała tylko zapisywała odpowiednie rzeczy.
~~*~~
Od tego dnia minęły dwa tygodnie...
Podano na tablicy ogłoszeniowej, że będą lekcje latania dla pierwszorocznych. Na nieszczęście, jak to powiedział Ron, mieli mieć je ze Ślizgonami. Gdy pierwszoroczni przybyli na murawę byli tam już inni uczniowie w tym Hanna Abbott i kilku innych Puchonów oraz Yvonne i paru Krukonów oraz jej bliźniaczka Kate, kilku Ślizgonów oraz Madle no i nasi Gryfoni w tym Madle. Gdy przybyła nauczycielka latania pani Hooch wszystkich ustawiła w równym rzędzie.
- Witajcie, uczniowie! - zawołała
- Dzień dobry, pani Hooch! - zawołali zgodnie.
- Witam na pierwszej lekcji latania... - popatrzyła na każdego z osobna. - ...Na co wy czekacie? Szybko stańcie po lewej stronie miotły, wyciągnijcie rękę nad miotłą i zawołajcie: "do mnie!"... - oznajmiła. Uczniowie wykonali jej polecenia. Dziwnym trafem, Madle, Yvonne i Agnes się udało. Miotła trafiła do ich rąk. Madle rozglądając się dookoła zauważyła, że była tylko nieliczną, którym się udało. Draconowi, Harry'emu i kilku innym i jej dwóm przyjaciółkom także się udało wezwać miotłę. Gdy już w końcu wszyscy mieli w ręku miotły nauczycielka się odezwała: - ...Gdy chwycie miotłę macie na nią wsiąść. Trzymajcie mocno, chyba, że chcecie zlecieć. Odepchniecie się mocno od ziemi, pochylcie się nad czcionnikiem i opaść łagodnie na ziemię. Miotły trzymać równo i obiema rękoma... - wyjaśniała im. - ...Na mój gwizdek... Trzy... dwa... - tu zagwizdała, ale w momencie sygnału miotła Neville'a uniosła się sama i poleciała w górę.
- O nie... - szepnęły jednocześnie Madle, Agnes i Yve.
- Agnes, zrób coś. - jęknęła jej w ucho Hermiona.
- Em... - tu kątem oka Madle napotkała morderczy wzrok Agnes dający do zrozumienia by milczała. - ...Ekhm... Wybacz, Hermi, ale w tym przypadku nie mogę. Neville sam musi, nie których rzeczy doświadczyć... - oświadczyła wymijająco widząc jak chłopak zahacza o jakiś posąg, po chwili spada zahaczając o pochodnię. Moment później spadł na ziemię. - ...Nic mu nie będzie. - powiedziała, gdy Hermiona wykrzyknęła jego imię. Pani Hooch podbiegła do chłopca i sprawdziła jego stan. Zacmokała i powiedziała:
- Złamany nadgarstek... - oświadczyła. - ...Do Skrzydła Szpitalnego. A teraz słuchajcie, jeśli kogoś zobaczę na miotle wyleci z Hogwartu zanim zdąży powiedzieć: "quidditch". - powiedziała groźnie i weszła do zamku.
- Widzieliście go? Gdyby tego tłuścioch tego nie zapomniał pamiętałby żeby lądować na tyłku. - mówił Malfoy biorąc do ręki niezapominajkę Neville'a. Wszyscy Ślizgoni uznali to za żart, ale nie Madle. Jej nie było do śmiechu.
- Oddawaj to, Malfoy! - zawołał Harry.
- Bo co? Niech sobie Neville znajdzie... - wskoczył na miotłę i okrążył ich, po czym dodał: - ...Może na dachu? - i uniósł się na kilkanaście stóp. Harry sprowokowany przez blondyna wskoczył na miotłę.
- Harry, nie można. Pani Hooch nam zabroniła, poza tym nie masz pojęcia jak się lata! - próbowała mu przemówić do rozsądku Hermiona. Jednak zielonooki wzniósł się w górę i lewitował tuż przed Malfoy'em. Nikt nie słyszał co tam się dzieje, ale tylko Madle wiedziała o czym rozmawiają. W pewnym momencie Malfoy rzucił przypominajkę prosto ku oknu McGonagall.
- On się zaraz rozbije! - jęknęła Hermiona, gdy zobaczyła jak Harry leci za niezapominajką.
- Wcale nie. Teraz patrz jak rodzi się najmłodszy Szukający w tym stuleciu. - szepnęła do Madle z uśmiechem na ustach. Wszyscy pierwszoroczni na murawie przyglądali się wyczynowi Pottera. Po chwili Harry miał już kulkę w ręku i zniżał się w dół. Gdy był już na trawie wszyscy pobiegli ku niemu chcąc go wyściskać, a szczególnie Gryfoni.
- To było coś niesamowitego!
- Gratuluję ci, Harry! - wołali jedno przez drugie. Nagle rozległ się głos nauczycielki Transmutacji:
- Harry Potter!... - zawołała. Ten spojrzał na nią. - ...Za mną! - więc poszli.
Tymczasem Agnes wraz Hermioną poszłyśmy do Pokoju Wspólnego i usiadłyśmy w kącie.
- I co teraz będzie z Harrym? - spytała Hermiona. Blondynka pokręciła głową.
- Nie martw się. Pamiętasz co mówiła Madle, gdy Harry leciał za niezapominajką? - spytała.
- Mówiła: "Teraz patrz jak rodzi się najmłodszy Szukający w tym stuleciu." - wyrecytowała.
- No i? - spytała chcąc, by sama do tego doszła. Chwilę myślała aż zawołała:
- To by znaczyło, że Harry znajdzie się w drużynie Gryffindoru i będzie najmłodszym zawodnikiem w tym stuleciu?! - pisnęła.
- Zgadza się... - odparła. - ...Chodź na obiad. Pewnie tam są chłopaki... - powiedziała wiedząc doskonale, że będzie tam też Draco i Madle ze swoimi "gorylami" chcąc znowu sprowokować Harry'ego. Tak więc obie poszły do Wielkiej Sali. Było jednak trochę za późno, gdyż był tam już Draco z Crabbe'm, Goyle'em, a także Madle, która tylko stała na uboczu obserwując ich. Stali tuż przy naszych Gryfonach. - ...No nie... - szepnęła i już miała iść, gdy Hermiona ją powstrzymała.
- Nie możesz tam iść. Powiedziałaś, że każdy ma sam doświadczyć, niektórych rzeczy. - wyszeptała.
- Och, no tak... Ale dziś Harry i Ron pójdą na pojedynek do sali trofeów, by się pojedynkować z Malfoy'em. Malfoy z pewnością ostrzeże Filcha, że coś ma się tam stać. Muszę tam iść i ich ostrzec!... - postanowiła i poszła wyrywając się Hermionie, gdy tylko zauważyła, że Draco sobie poszedł. - ...Hej, chłopaki muszę z wami pogadać. - zaczęła.
- A o czym? - spytał Ron zerkając na nią z ukosa.
- Chodzi oto co wam mówił Malfoy. Macie się z nim spotkać w sali trofeów dziś o północy, prawda?... - spytała. Obaj chłopcy spojrzeli po sobie zaskoczeni. Teraz wtrąciła się Madle mówiąc:
- Nie czas na wyjaśnienia "skąd Agnes to wie" ważne jest to, że Malfoy powiadomi Filcha o tym wypadzie. Nie będzie chciał się z tobą pojedynkować, Harry. Jednak... - tu ściszyła głos. - ...jeśli dziś we trójkę wyjdziecie i pójdziecie na trzecie piętro dowiedziecie się kto pilnuje paczuszki, która była ukrywana przez jakiś czas w Gringocie w skrytce nr 713. Przez najbliższy rok Dumbledore oraz nauczyciele będą was uczyć jak przejść przez przeszkody chroniące ową paczuszkę. Wystarczy znać te przeszkody i po kłopocie. - oznajmiła.
- Ale skąd wy to wiecie? - spytał Harry.
- Nie możemy wam jeszcze tego powiedzieć. Musicie nam najpierw zaufać, a jeśli my wam zaufamy to może wam kiedyś powiemy. - odparła Agnes.
~~*~~
Po 15-stej...
Zaraz po zajęciach Kate, Scott, Jessica, Agnes, Madle i Yvonne poszli do gabinetu profesor McGonagall. Zapukali do drzwi.
- Proszę wejść. - odezwał się kobiecy głos. Więc weszli.
- Och, to wy. Witajcie. Profesor Dumbledore poinformował mnie o wczorajszej prywatnej rozmowie między nim a panią, panno Beckett. Nie wyjaśnił dlaczego chcecie mieć prywatną kwaterę już w tak młodym wieku. Prosił mnie bym zrobiła dla was taką. Chodźcie za mną. Zaprowadzę was do niej. - Wstała i wyszła, a oni za nią. Szli w milczeniu.
Dotarli na czwarte piętro.
- Mam pytanie. - odezwała się Madle.
- Słucham, panno Beckett?
- Czy to pomieszczenie nie jest przypadkiem nad kwaterą i gabinetem nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią? - zapytała.
- Owszem. Takie było życzenie panny McGray... - odpowiedziała spojrzawszy na nich. - ...Czy to wszystko?... - spytała. Przyjaciele spojrzeli na Agnes. - ...To dobrze. Teraz słuchajcie. Drzwi otwieraj się na dźwięk waszego głosu i hasła. - oświadczyła.
- Jakiego hasła? - spytał Scott.
- To już musicie ustalić z komputerem oraz wymyślić swoje hasło. Zostawiam was z tym. Do widzenia. - i odeszła. Wszyscy patrzyli jak odchodzi i skręca za róg korytarza. Spojrzeli na drzwi.
- Co robimy? - spytała Kate.
- Musimy wymyślić swoje hasła... - odparła Madle. - ...Muszą być to takie słowa lub wyrazy, których nikt się nie domyśli lub nie ośmieli się wymówić w przyszłości. - wyjaśniła.
- Mówisz o Voldemorcie? - spytała Agnes.
- Tak.
- Jakie macie propozycje? - spytała Yvonne. Madle rozejrzała się. Przy drzwiach zobaczyła mały ekranik. Podeszła do niego. Spojrzała na przyjaciół nie pewnie.
- Chyba mam myśl. - powiedziała na głos. Nagle rozległo się pikanie, a potem głos:
- Rozpoznano głos. Podaj imię i nazwisko oraz z jakiego pochodzisz domu hogwarckiego. - powiedział owy głos. Rudowłosa niepewnie popatrzyła na ekran i przedstawiła się:
- Madeleine Clarissa Beckett, jestem Ślizgonką. - przedstawiła się.
- Wpisz swoje hasło. - odezwał się ten sam głos. Madle myślała przez chwilę, aż w końcu wpadła na pomysł by wpisać tak banalne słowo jak "Brutus". - ...Wypowiedz je. - nakazał głos.
- "Brutus".
- Hasło zatwierdzone w danych. Witaj, panno Beckett. - oświadczył głos.
- Dzięki. Dobra, teraz wy. - powiedziała do towarzyszy. Reszta zrobiła to samo. Kate miała bardzo dziwaczne hasło, bo bardzo długie i dziwnie dające do myślenia.
- Katrine Melanie Angel. Jestem w Ravenclawie. - przedstawiła się.
- Wpisz swoje hasło. - powiedział głos. Dziewczyna wpisała go, a potem wypowiedziała:
- "Lśnisz jak gwiazda wśród gwiazdozbioru, a zachodzisz jak słońce na niebie" - wyrecytowała
- Hasło zatwierdzone w danych. Witaj, panno Angel. - oświadczył głos. Tak było z innymi.
W końcu, gdy wszyscy już wypowiedzieli swoje hasła nagle-niespodziewanie głos powiedział:
- Madeleine Beckett, Agnes McGray i Yvonne Angel proszę byście podeszły do drzwi i przyłożyły swoje biżuterie do drzwi wypowiadając te słowa: Res succeeix sense una raó. - wszystkie trzy zbliżyły się do drzwi każda ze swoją biżuterią. Przyłożyły ją do nich wypowiadając jednocześnie powyższe słowa:
- Res succeeix sense una raó. - nagle drzwi się otwarły ukazując piękne pomieszczenie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz