Witajcie!!!
Z okazji świąt i Sylwestra chciałabym wam życzyć wesołych i radosnych świąt. By wasze marzenia i życzenia się spełniły!!
Pozdrawiam i wesołych świąt!
Ala
Marzenia są po to, by je spełniać, więc zróbmy to!
wtorek, 24 grudnia 2013
niedziela, 1 września 2013
Rozdział 17 - "...Mało brakowało..." i pierwsza lekcja wróżbiarstwa
Następnego dnia nasi bohaterowie dostali od swoich opiekunów plany lekcyjne. Już pierwszego dnia dowiedzieli się, że mają mieć nowe lekcje z nowymi przedmiotami.
- Wspaniale!... - zawołała Hermiona. - ...Już dziś będziemy mieć nowe lekcje! - powiedziała. Ron nachylił nad pergaminem przyjaciółki.
- Hermiono, chyba profesor McGonagall się pomyliła. Na dziewiątą masz kilka różnych zajęć. Czy to normalne? - zapytał.
- Mówiłam ci, Ron, że uzgodniłam to z profesor McGonagall. Jest dobrze. - oświadczyła.
- A ja dodam... - wtrąciła się Agnes do rozmowy zajmując się jednocześnie swoim talerzem. - ...byś nie mieszał się do prywatnych spraw Hermiony. Jeśli nadejdzie czas powie wam w odpowiednim czasie... - odparła popijając sok dyniowy. - ...Poza tym, Hermiono... - nachyliła się do koleżanki. - ...to, co masz pod bluzką przyda się wam, gdyby ktoś potrzebował pomocy. Wiadomo, że nie można tego robić, ale czasami wymaga tego sytuacja. To może uratować nie jedno życie. Zaufaj nam i dyrektorowi. Zachowaj go i postaraj się wytrzymać nawał nauki. - Agnes uśmiechnęła się do niej tajemniczo i odeszła ku wyjściu z Wielkiej Sali, a za nią Richard. Brązowo włosa patrzyła na nią tylko jak wryta zastanawiając się: - "Skąd ona wie o Zmieniaczu Czasu? I ta dziwna rada, jakby wiedziała co będę z nim robić..." - pomyślała. - "...O co jej chodziło z tym ratowaniem czyjegoś życia? Ona i jej koleżanki coś wiedzą. Muszę się tego dowiedzieć. Ale jak? Skrywają swoje tajemnice tak jakby nie mogli ich wyjawiać nikomu. Muszę się dowiedzieć kim są! Ale jak? Przede wszystkim co o nich wiem. Agnes jest pół krwi, ma starszego brata Scotta, który jest Puchonem. Mieszkają z rodzicami. Yvonne Angel także jest pół krwi, jest Puchonką, ma siostrę bliźniczkę Catherine, która jest Krukonką. Mieszkają z rodzicami. Madeleine Beckett jest czystej krwi czarodziejką, jest Ślizgonką, ma starszą siostrę Jessicę, która jest Krukonką. Z tego co słyszałam od Agnes mają również kuzyna Justyna i wuja Stevena, który jest jego ojcem. Steven Beckett był Ślizgonem, a Justyn uczył się w innej szkole. Pozostali ci dwaj kuzyni. Richard i Adrian Harvey. Jeden jest w Gryffindorze, a drugi w Hufflepuffie. Nie wiele o nich wiem. Wiem tylko to, że ich rodzice umarli nie długo po ich przybyciu do Mugolskiego sierocińca. Jedno mnie dziwi. Yve, Madle, Agnes, Richard i Adrian posiadają coś związanego z rubinem... Dziewczyny posiadają jakąś biżuterię, a chłopaki zegarki. Madle wspomniała mi kiedyś w sekrecie przed przyjaciółkami, że pochodzą z innego wymiaru, ale co to może znaczyć? Muszę się dowiedzieć!..." - postanowiła. Wstała i już była na trzecim piętrze, gdy sobie coś uświadomiła. Zatrzymała się i pomyślała chwilę: - "...Jednak nie mogę tego zrobić. Madle prosiła mnie bym nikomu, a w szczególności jej przyjaciółkom nie mówiła o tym wszystkim. Muszę dotrzymać obietnicy tak, jak obiecać, że posiadam Zmieniacz Czasu" - po tym postanowieniu ruszyła dalej na pierwszą lekcję.
Tymczasem nieopodal stało pięć postaci. Trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. Wpatrywali się w idącą postać Hermiony z uśmiechem na twarzy.
- Jestem pod wrażeniem. - powiedziała Yvonne ocierając pot z czoła.
- Tak. To było coś... niesamowitego! Mało brakowało, a wydała by nas. - stwierdził Rick.
- Nie to co ty. - dodał Adrian zerknąwszy na Madle.
- Nie dokuczaj mi. - oburzyła się panna Beckett zacisnąwszy ręce w pięść patrząc na niego karcącym wzrokiem.
- No, dobrze, już dobrze. Uspokój się. Tylko żartowałem. - Adrian zachichotał lekko. Madle patrzyła na niego "wzrokiem bazyliszka".
- Oboje się uspokójcie! - zawołał Rick na cały korytarz aż zabrzmiało echo. Adrian i Madle spojrzeli na niego i zwiesili głowy.
- Przepraszam. - wymamrotała Madle.
- Nie chciałem. - zawodził jego kuzyn. Starszy blondyn patrzył na nich oboje jeszcze przez chwilę groźniejszym wzrokiem niż sam Voldemort.
- Posłuchajcie,... - chłopak spojrzał na maleńką postać oddalającej się Hermiony. - ...Najważniejsze jest to, że Hermiona postanowiła nie wypytywać nas o nasze prawdziwe życie oraz skąd nasza piątka pochodzi. - oświadczył.
- Rick ma rację. - odezwała się Agnes.
- Mam nadzieję, że gdy młody Crouch przybędzie za rok nie będzie nas o to także wypytywał i śledził. - wyszeptała Madle. Wszyscy na nią spojrzeli. Jednak ten wzrok był inny. Był pełen obaw. Ruda miała bez wątpienia rację.
- Następne lata będą kiepskie. - odezwał się tym razem Adrian.
- Musimy się wystrzegać i zachowywać jak prawdziwi uczniowie, ale także pomagać naszej kochanej trójce i ich przyjaciołom. - oznajmiła Yve.
- Mam pomysł! - zawołała Agnes.
- Mów! Jaki to pomysł? - spytał Rick.
- Będziemy wysyłać zaczarowane listy. Tylko adresat i nadawca będą mogli go odczytać, ale najpierw adresat musi się przedstawić i podał specjalne hasło, które tylko adresat i nadawca znają, za to Śmierciożerca oraz Riddle nie. Jednak w naszym przypadku znamy wszystko o bohaterach J.K., co nie? - wyjaśniła Agnes.
- Co masz dokładnie na myśli z tym hasłem? - spytał Rick.
- Dam wam przykład. Adrian dostaje list, a on musi podać swoje dane, czyli: imię i nazwisko oraz hasło, które tylko my znamy. Podobnie, dajmy na to z Dumbledore'm. Musi podać swoje imiona po kolei, a także coś, o co zapytamy jako hasło. Np. Co oznacza trójkąt, linia i koło razem? - oświadczyła Agnes.
- Ja wiem!... - zawołała podekscytowana Madle. - ...To oznacza symbol Insygniów Śmierci, a także kiedyś był to znak Gridenwalda przed tym jak Voldemort zaczął działać. - wyjaśniła Ruda. Agnes skinęła głową.
- No właśnie! Już kumam!... - zawołał Adrian. - ...Madle ma rację! Tak było. Krum opowiadał o tym Harry'emu. Przecież Gridenwald i Dumbledore przyjaźnili się odkąd skończyli osiemnaście lat! Dumbledore'owie zamieszkali w Dolinie Godryka, a tam mieszkała jego babcia. To wszystko wiąże się z tą doliną. Na tamtejszym cmentarzu jest pochowany Ignotus Peverell, przodek Harry'ego. To on stworzył Pelerynę-Niewidkę, którą przekazywano z pokolenia na pokolenie aż w końcu trafiła do naszego Harry'ego, a także pochowano ich rodziny. - objaśnił z entuzjazmem. Madle przyznała mu rację i oboje spojrzeli na Agnes. Ta patrzyła na nich dwoje przez chwilę, a potem westchnęła.
- Dobra. Poddaję się. Wy macie większą wiedzę ode mnie. - powiedziała ze zwieszoną głową. W tym momencie odezwała się Yve:
- Nie chcę przerywać tak ekscytującej rozmowy, ale musimy iść na lekcje. - przypomniała.
- Racja. Chodźmy. - powiedział Rick.
- Spotkamy się na obiedzie. - dodał Adrian idąc w inną stronę. Jako uczeń pierwszej klasy miał Transmutację, a po nie którzy Wróżbiarstwo. Rozdzielili się. Madle i Agnes poszły na Wróżbiarstwo. Oczywiście przyjaciółka musiała Rudej pilnować. Rick poszedł na Numerologię, a Yve wybrała Starożytne Runy.
Sprawdźmy co się dzieje na lekcji Wróżbiarstwa...
Nasze dwie bohaterki zdążyły dogonić resztę klasy, która stała przed klapą w suficie. Zbliżał się czas lekcji, a brakowało Harry'ego i Rona. Tuż przed dzwonkiem obaj zdążyli przybiec.
- No wreszcie jesteście, chłopaki. - mówiła Madle oparłszy się o ścianę.
- Zaczynałyśmy się o was martwić. - wtórowała jej Agnes oparłszy ręce o biodra. Blondynka stanęła przed chłopcami jakby coś zmalowali.
- Wybaczcie, ale... - zaczął Ron.
- Zgubiliśmy się. - dokończył Harry. Obie dziewczyny spojrzały na nich, po czym na siebie, a następnie zaśmiały zgodnie. Machnęły jednocześnie rękami dając znak, by poszli za nimi. Podeszli do klasy, która stała przy klapie w suficie.
- Jak my tam wejdziemy? - spytał Harry stanąwszy na przeciw klapy. Nagle klapa się otwarła. Wysunęła się z niej drabina i stanęła u stóp Harry'ego. Wszyscy, no prawie wszyscy zamarli patrząc na Pottera.
- Pójdziemy za tobą, Harry. - odezwał się Ron. Harry zerknął na niego, a potem wszedł po stopniach drabiny, a reszta klasy za nim. Gdy Madle i Agnes zobaczyły pomieszczenie pomyślały, że są w domu jakiejś wróżki. I się nie myliły. Bystry wzrok Agnes zobaczył cień w kącie. Weszły jako ostatnie do pomieszczenia i ledwo zdążyły usiąść, gdy usłyszały cichy głos profesorki:
- Dzień dobry, kochani... - kobieta wyszła z cienia i stanęła pośrodku sali. Sybilla prowadziła lekcje. Gryfonka i Ślizgonka na szczęście siedziałyśmy na przeciw Harry'ego, Rona i Hermiony (która przybyła w ostatniej chwili). Miałyśmy dobry widok na tą trójkę. Miały szczęście, że nie zaczęła od nich, gdy chodziła po środku klasy przyglądając się uczniom. W pewnym momencie spojrzała na Rona i zawołała: - ...Ty! W twojej aurze jest śmierć. Powiedz, co widzisz? - spytała pokazując na filiżankę.
- Widzę coś co przypomina słońce, co oznacza szczęście, a także coś na kształt koślawego krzyża, co oznacza cierpienie. Widać, że będziesz szczęśliwy, ale trochę pocierpisz. - powiedział Ron czytając z książki odpowiednie czynniki kierując je do Harry'ego.
- Pokaż, proszę. - Ron podał ją. Profesorka zajrzała do filiżanki Harry'ego, po chwili jednak krzyknęła, gdy tylko zobaczyła co w niej zobaczyła. Zrobiła kilka kroków w tył i usiadła w fotelu trzymając się w miejsce, gdzie jest serce. Oddychała ciężko... chyba ze strachu.
- Co jej jest? - spytała Agnes.
- Zobaczyła w filiżance ponuraka. - odparła cicho Madle.
- Pani profesor, nic pani jest? - dopytywała się Parvati Patil.
- Mój kochany, to jest ponurak. - stwierdziła.
- Pochulak? Co to jest pochulak? - spytał Seamus.
- Nie pochulak, ośle. Tylko ponurak "Przyjmuje formę olbrzymiego czarnego psa. To najfatalniejszy omen na świecie. Omen... Śmierci". - wyjaśnił Dean. Agnes i Madle patrzyły na Harry'ego, gdy inni starali się nie patrzeć, a potem spojrzały po sobie i skinęły jednocześnie głowami dając sobie do zrozumienia, że tu chodzi nie o Syriusza, ale o to, co się stanie pod koniec roku szkolnego. Peter ucieknie i od tamtej pory Harry'emu będzie groziło straszne niebezpieczeństwo (w dosłownym sensie). Obie o tym wiedziały. Zastanawiały się czy powiedzieć o tym swoim przyjaciołom, czy też zachować tą wiadomość dla siebie, albo czy może uprzedzić Pottera i jego przyjaciół o niebezpieczeństwie, które rozpoczęło się już w wakacje, gdy uciekł Black? Osobiście na razie przemilczą tą sprawę i pogadają o tym później z Yve, Rickiem, Adrianem, Scottem, Cate i Jesi.
- Wspaniale!... - zawołała Hermiona. - ...Już dziś będziemy mieć nowe lekcje! - powiedziała. Ron nachylił nad pergaminem przyjaciółki.
- Hermiono, chyba profesor McGonagall się pomyliła. Na dziewiątą masz kilka różnych zajęć. Czy to normalne? - zapytał.
- Mówiłam ci, Ron, że uzgodniłam to z profesor McGonagall. Jest dobrze. - oświadczyła.
- A ja dodam... - wtrąciła się Agnes do rozmowy zajmując się jednocześnie swoim talerzem. - ...byś nie mieszał się do prywatnych spraw Hermiony. Jeśli nadejdzie czas powie wam w odpowiednim czasie... - odparła popijając sok dyniowy. - ...Poza tym, Hermiono... - nachyliła się do koleżanki. - ...to, co masz pod bluzką przyda się wam, gdyby ktoś potrzebował pomocy. Wiadomo, że nie można tego robić, ale czasami wymaga tego sytuacja. To może uratować nie jedno życie. Zaufaj nam i dyrektorowi. Zachowaj go i postaraj się wytrzymać nawał nauki. - Agnes uśmiechnęła się do niej tajemniczo i odeszła ku wyjściu z Wielkiej Sali, a za nią Richard. Brązowo włosa patrzyła na nią tylko jak wryta zastanawiając się: - "Skąd ona wie o Zmieniaczu Czasu? I ta dziwna rada, jakby wiedziała co będę z nim robić..." - pomyślała. - "...O co jej chodziło z tym ratowaniem czyjegoś życia? Ona i jej koleżanki coś wiedzą. Muszę się tego dowiedzieć. Ale jak? Skrywają swoje tajemnice tak jakby nie mogli ich wyjawiać nikomu. Muszę się dowiedzieć kim są! Ale jak? Przede wszystkim co o nich wiem. Agnes jest pół krwi, ma starszego brata Scotta, który jest Puchonem. Mieszkają z rodzicami. Yvonne Angel także jest pół krwi, jest Puchonką, ma siostrę bliźniczkę Catherine, która jest Krukonką. Mieszkają z rodzicami. Madeleine Beckett jest czystej krwi czarodziejką, jest Ślizgonką, ma starszą siostrę Jessicę, która jest Krukonką. Z tego co słyszałam od Agnes mają również kuzyna Justyna i wuja Stevena, który jest jego ojcem. Steven Beckett był Ślizgonem, a Justyn uczył się w innej szkole. Pozostali ci dwaj kuzyni. Richard i Adrian Harvey. Jeden jest w Gryffindorze, a drugi w Hufflepuffie. Nie wiele o nich wiem. Wiem tylko to, że ich rodzice umarli nie długo po ich przybyciu do Mugolskiego sierocińca. Jedno mnie dziwi. Yve, Madle, Agnes, Richard i Adrian posiadają coś związanego z rubinem... Dziewczyny posiadają jakąś biżuterię, a chłopaki zegarki. Madle wspomniała mi kiedyś w sekrecie przed przyjaciółkami, że pochodzą z innego wymiaru, ale co to może znaczyć? Muszę się dowiedzieć!..." - postanowiła. Wstała i już była na trzecim piętrze, gdy sobie coś uświadomiła. Zatrzymała się i pomyślała chwilę: - "...Jednak nie mogę tego zrobić. Madle prosiła mnie bym nikomu, a w szczególności jej przyjaciółkom nie mówiła o tym wszystkim. Muszę dotrzymać obietnicy tak, jak obiecać, że posiadam Zmieniacz Czasu" - po tym postanowieniu ruszyła dalej na pierwszą lekcję.
Tymczasem nieopodal stało pięć postaci. Trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. Wpatrywali się w idącą postać Hermiony z uśmiechem na twarzy.
- Jestem pod wrażeniem. - powiedziała Yvonne ocierając pot z czoła.
- Tak. To było coś... niesamowitego! Mało brakowało, a wydała by nas. - stwierdził Rick.
- Nie to co ty. - dodał Adrian zerknąwszy na Madle.
- Nie dokuczaj mi. - oburzyła się panna Beckett zacisnąwszy ręce w pięść patrząc na niego karcącym wzrokiem.
- No, dobrze, już dobrze. Uspokój się. Tylko żartowałem. - Adrian zachichotał lekko. Madle patrzyła na niego "wzrokiem bazyliszka".
- Oboje się uspokójcie! - zawołał Rick na cały korytarz aż zabrzmiało echo. Adrian i Madle spojrzeli na niego i zwiesili głowy.
- Przepraszam. - wymamrotała Madle.
- Nie chciałem. - zawodził jego kuzyn. Starszy blondyn patrzył na nich oboje jeszcze przez chwilę groźniejszym wzrokiem niż sam Voldemort.
- Posłuchajcie,... - chłopak spojrzał na maleńką postać oddalającej się Hermiony. - ...Najważniejsze jest to, że Hermiona postanowiła nie wypytywać nas o nasze prawdziwe życie oraz skąd nasza piątka pochodzi. - oświadczył.
- Rick ma rację. - odezwała się Agnes.
- Mam nadzieję, że gdy młody Crouch przybędzie za rok nie będzie nas o to także wypytywał i śledził. - wyszeptała Madle. Wszyscy na nią spojrzeli. Jednak ten wzrok był inny. Był pełen obaw. Ruda miała bez wątpienia rację.
- Następne lata będą kiepskie. - odezwał się tym razem Adrian.
- Musimy się wystrzegać i zachowywać jak prawdziwi uczniowie, ale także pomagać naszej kochanej trójce i ich przyjaciołom. - oznajmiła Yve.
- Mam pomysł! - zawołała Agnes.
- Mów! Jaki to pomysł? - spytał Rick.
- Będziemy wysyłać zaczarowane listy. Tylko adresat i nadawca będą mogli go odczytać, ale najpierw adresat musi się przedstawić i podał specjalne hasło, które tylko adresat i nadawca znają, za to Śmierciożerca oraz Riddle nie. Jednak w naszym przypadku znamy wszystko o bohaterach J.K., co nie? - wyjaśniła Agnes.
- Co masz dokładnie na myśli z tym hasłem? - spytał Rick.
- Dam wam przykład. Adrian dostaje list, a on musi podać swoje dane, czyli: imię i nazwisko oraz hasło, które tylko my znamy. Podobnie, dajmy na to z Dumbledore'm. Musi podać swoje imiona po kolei, a także coś, o co zapytamy jako hasło. Np. Co oznacza trójkąt, linia i koło razem? - oświadczyła Agnes.
- Ja wiem!... - zawołała podekscytowana Madle. - ...To oznacza symbol Insygniów Śmierci, a także kiedyś był to znak Gridenwalda przed tym jak Voldemort zaczął działać. - wyjaśniła Ruda. Agnes skinęła głową.
- No właśnie! Już kumam!... - zawołał Adrian. - ...Madle ma rację! Tak było. Krum opowiadał o tym Harry'emu. Przecież Gridenwald i Dumbledore przyjaźnili się odkąd skończyli osiemnaście lat! Dumbledore'owie zamieszkali w Dolinie Godryka, a tam mieszkała jego babcia. To wszystko wiąże się z tą doliną. Na tamtejszym cmentarzu jest pochowany Ignotus Peverell, przodek Harry'ego. To on stworzył Pelerynę-Niewidkę, którą przekazywano z pokolenia na pokolenie aż w końcu trafiła do naszego Harry'ego, a także pochowano ich rodziny. - objaśnił z entuzjazmem. Madle przyznała mu rację i oboje spojrzeli na Agnes. Ta patrzyła na nich dwoje przez chwilę, a potem westchnęła.
- Dobra. Poddaję się. Wy macie większą wiedzę ode mnie. - powiedziała ze zwieszoną głową. W tym momencie odezwała się Yve:
- Nie chcę przerywać tak ekscytującej rozmowy, ale musimy iść na lekcje. - przypomniała.
- Racja. Chodźmy. - powiedział Rick.
- Spotkamy się na obiedzie. - dodał Adrian idąc w inną stronę. Jako uczeń pierwszej klasy miał Transmutację, a po nie którzy Wróżbiarstwo. Rozdzielili się. Madle i Agnes poszły na Wróżbiarstwo. Oczywiście przyjaciółka musiała Rudej pilnować. Rick poszedł na Numerologię, a Yve wybrała Starożytne Runy.
~~*~~
Sprawdźmy co się dzieje na lekcji Wróżbiarstwa...
Nasze dwie bohaterki zdążyły dogonić resztę klasy, która stała przed klapą w suficie. Zbliżał się czas lekcji, a brakowało Harry'ego i Rona. Tuż przed dzwonkiem obaj zdążyli przybiec.
- No wreszcie jesteście, chłopaki. - mówiła Madle oparłszy się o ścianę.
- Zaczynałyśmy się o was martwić. - wtórowała jej Agnes oparłszy ręce o biodra. Blondynka stanęła przed chłopcami jakby coś zmalowali.
- Wybaczcie, ale... - zaczął Ron.
- Zgubiliśmy się. - dokończył Harry. Obie dziewczyny spojrzały na nich, po czym na siebie, a następnie zaśmiały zgodnie. Machnęły jednocześnie rękami dając znak, by poszli za nimi. Podeszli do klasy, która stała przy klapie w suficie.
- Jak my tam wejdziemy? - spytał Harry stanąwszy na przeciw klapy. Nagle klapa się otwarła. Wysunęła się z niej drabina i stanęła u stóp Harry'ego. Wszyscy, no prawie wszyscy zamarli patrząc na Pottera.
- Pójdziemy za tobą, Harry. - odezwał się Ron. Harry zerknął na niego, a potem wszedł po stopniach drabiny, a reszta klasy za nim. Gdy Madle i Agnes zobaczyły pomieszczenie pomyślały, że są w domu jakiejś wróżki. I się nie myliły. Bystry wzrok Agnes zobaczył cień w kącie. Weszły jako ostatnie do pomieszczenia i ledwo zdążyły usiąść, gdy usłyszały cichy głos profesorki:
- Dzień dobry, kochani... - kobieta wyszła z cienia i stanęła pośrodku sali. Sybilla prowadziła lekcje. Gryfonka i Ślizgonka na szczęście siedziałyśmy na przeciw Harry'ego, Rona i Hermiony (która przybyła w ostatniej chwili). Miałyśmy dobry widok na tą trójkę. Miały szczęście, że nie zaczęła od nich, gdy chodziła po środku klasy przyglądając się uczniom. W pewnym momencie spojrzała na Rona i zawołała: - ...Ty! W twojej aurze jest śmierć. Powiedz, co widzisz? - spytała pokazując na filiżankę.
- Widzę coś co przypomina słońce, co oznacza szczęście, a także coś na kształt koślawego krzyża, co oznacza cierpienie. Widać, że będziesz szczęśliwy, ale trochę pocierpisz. - powiedział Ron czytając z książki odpowiednie czynniki kierując je do Harry'ego.
- Pokaż, proszę. - Ron podał ją. Profesorka zajrzała do filiżanki Harry'ego, po chwili jednak krzyknęła, gdy tylko zobaczyła co w niej zobaczyła. Zrobiła kilka kroków w tył i usiadła w fotelu trzymając się w miejsce, gdzie jest serce. Oddychała ciężko... chyba ze strachu.
- Co jej jest? - spytała Agnes.
- Zobaczyła w filiżance ponuraka. - odparła cicho Madle.
- Pani profesor, nic pani jest? - dopytywała się Parvati Patil.
- Mój kochany, to jest ponurak. - stwierdziła.
- Pochulak? Co to jest pochulak? - spytał Seamus.
- Nie pochulak, ośle. Tylko ponurak "Przyjmuje formę olbrzymiego czarnego psa. To najfatalniejszy omen na świecie. Omen... Śmierci". - wyjaśnił Dean. Agnes i Madle patrzyły na Harry'ego, gdy inni starali się nie patrzeć, a potem spojrzały po sobie i skinęły jednocześnie głowami dając sobie do zrozumienia, że tu chodzi nie o Syriusza, ale o to, co się stanie pod koniec roku szkolnego. Peter ucieknie i od tamtej pory Harry'emu będzie groziło straszne niebezpieczeństwo (w dosłownym sensie). Obie o tym wiedziały. Zastanawiały się czy powiedzieć o tym swoim przyjaciołom, czy też zachować tą wiadomość dla siebie, albo czy może uprzedzić Pottera i jego przyjaciół o niebezpieczeństwie, które rozpoczęło się już w wakacje, gdy uciekł Black? Osobiście na razie przemilczą tą sprawę i pogadają o tym później z Yve, Rickiem, Adrianem, Scottem, Cate i Jesi.
sobota, 22 czerwca 2013
Rozdział 16 - W pociągu, słowne przygotowania i Ceremonia Przydziału
Było całkowicie ciemno i zimno w przedziale. Odczuwali paraliżujący strach. Przeczuwali co, a raczej KTO zaraz nadejdzie. Im było zimniej tym w ich umysłach pojawiało się więcej strasznych wspomnień.
- Nie poddawajcie się!... - zawołał Rick. - ...On niedługo odejdzie! - odparł. Ledwo to powiedział, gdy drzwi przedziału powoli się otwarły. Pojawiła się najstraszniejsza postać jaką kiedykolwiek nasi bohaterowie widzieli. Dementor. Mimo osłony swoich biżuterii i zegarków odczuli strach. Potwór węszył przez chwilę, a potem odszedł. Nasze trzy główne bohaterki odetchnęły z ulgą. Madle wzięła trzy głębokie oddechy, następnie zjadła szybko kawałek czekolady, gdyż tylko to może ją wzmocnić. Potem skierowała się do wyjścia wyjmując różdżkę.
- Madle! Nie! Nie możesz tego zrobić! - zawołała Agnes chwyciwszy ją w biegu za ramię. Ruda spojrzała na nią, po czym wyrwała się jej, ale było za późno. Dementor był już na korytarzu i szybko odlatywał. Wstrzymała oddech, gdyż znowu odczuła strach będąc blisko niego. Jednak, gdy odleciał weszła do sąsiedniego przedziału i zobaczyła straszny widok. Harry leżał na podłodze nie przytomny. Wokół niego byli Ron, Hermiona i Lupin.
- Matko! Co tu się stało? - zawołała podbiegając do nich.
- Dementor. - odpowiedział krótko profesor.
- Rozumiem. - Madle nachyliła się nad chłopcem sprawdzając jego stan.
- Kim pani jest? - spytał Lupin.
- To nasza przyjaciółka. Madeleine Beckett. - wyjaśniła Hermiona. Mężczyzna przyjrzał się jej i dopiero teraz zauważył godło Slytherinu.
- Tak, profesorze. Jestem Ślizgonką. Mimo że ja i moi przyjaciele, ci za mną jesteśmy w innych domach to z pewnością nie zrobimy tej trójce krzywdy. Poza tym... - tu spojrzała na niego i uśmiechnęła lekko. - ...Nie jesteśmy po stronie Voldemorta i nie popieramy jego idei. To mój wuj i kuzyn go popierają. Co do Harry'ego... - wyprostowała się dalej patrząc na nauczyciela i oświadczyła. - ...Nic mu nie będzie. Za kilka minut się obudzi. Jak dojdzie do siebie proszę mu dać czekoladę... - wstała i wraz ze swoimi przyjaciółmi i siostrą stanęła w przejściu. - ...No tak, zapomniałabym. Gdy rozpocznie pan pierwszą lekcję o boginach z trzecią klasą to niech pan zapamięta: Do tego momentu Harry bał się Voldemorta, ale teraz, gdy spotkał się z dementorem już się go nie obawia. Jednak proszę, by stanął pan przed nim na lekcji, bo może być zamieszanie jeśli zobaczą Lordzinę w pokoju nauczycielskim. Proszę, by pan zadał mu tylko i wyłącznie jakieś proste pytanie związane z lekcją... - już byli na korytarzu, gdy zawróciła. - ...Jeszcze coś. Ten rok będzie dla pana, profesorze bardzo ważny, gdyż prawdziwy morderca Potterów jest bliżej niż myślisz. - oświadczyła.
- Madle, już dość! - zawołał Rick chwyciwszy ją za ramię. Pociągnął ją do sąsiedniego przedziału.
- Dobra, dobra! Idę już. Do widzenia wam. - pożegnała przyjaciół i profesora. Wszyscy usiedli w przedziale. Reszta przysłuchiwała się wymianie zdań między Rickiem, Madle a Agnes.
- Dlaczego mu to powiedziałaś?? - ryknął Rick.
- Bo musiałam! - krzyknęła Madle.
- Nie musiałaś i nie powinnaś! Wiesz o tym doskonale!... - oburzyła się Agnes. - ...Za dużo informacji podałaś Lupinowi! - oświadczyła Agnes.
- I teraz będzie się zastanawiać skąd to wiesz. - wtrąciła się spokojnym, ale stanowczym głosem Yve. Dziewczyna popatrzyła na każdego po kolei, potem w podłogę, a na końcu usiadła przy oknie wpatrując się w deszczowy krajobraz za nim zastanawiając się nad tym co powiedzieli jej przyjaciele i to, co powiedziała Remusowi Lupinowi. Byli przy tym przecież Ron i Hermiona. Czy powiedzą to wszystko Potterowi? Nie wiadomo. Jedno było pewne: Nie mogli tej trójce mówić za dużo do czasu ucieczki Glizdogona mówić, a szczególnie o tym, co się wydarzy w następnych latach póki nie znajdą się we Wrzeszczącej Chacie.
- Słuchajcie, przepraszam was za to, ale i tak trzeba im jakoś pomóc. Z jednej strony dobrze się stało, że przybyli Rick i Adrian. Jeśli przynajmniej jeden z was znajdzie się w Gryffindorze pomoże Agnes w śledzeniu tej trójki. - wyjaśniła.
- Mam pomysł jak to zrobić... - odezwał się Adrian. Wszyscy na niego spojrzeli z zaciekawieniem. - ...Możemy stworzyć specjalne ekrany, które będą śledzić każdy ruch hogwarczyka, który jest, był bądź będzie uczniem tej szkoły. Będziemy śledzić także urzędników Ministerstwa w tym Ministrów Magii. - objaśnił młodszy blondyn.
- A co ze Śmierciożercami? Niektórzy pracują w Ministerstwie. - przypomniała Madle.
- No tak, słusznie. Ich także będziemy obserwować oraz samego Voldemorta. - powiedział Adrian.
- Ale, Adrian jak chcesz tego dokonać? - dopytywała się Yve.
- Z pewnością macie jakieś pomieszczenie w Hogwarcie, gdzie spotykacie się potajemnie?... - dopytywał się. Dziewczyny skinęły głowami. - ...Więc stworzymy tam te ekrany, którymi tylko my będziemy sterować, a oglądać będziemy wszyscy tu obecni. Nikt inny nie będzie miał do tego prawa. - oświadczył.
- Adrian, jak chcesz tego dokonać? - spytała Jessica.
- Nie dawno odkryłem nową umiejętność mojego zegarka. Okazało się, że mogę tworzyć ekrany z osobami. Wystarczy, że pomyślę o danej osobie, a ekrany się pojawią przede mną. Mogę również nim sterować poprzez zegarek. Będzie mnie informował poza pomieszczeniem co się dzieje na świecie. - objaśnił.
- Super! A możesz wytworzyć ekran danych miejsc? - spytała Madle.
- Do czego zmierzasz? - spytała Kate.
- Pomyślałam sobie, by mieć oko na cały Hogwart, jego błonia i okolice bez wychodzenia z naszej kwatery. Przynajmniej jedno z nas musi mieć oko na te ekrany. - oświadczyła.
- Nie koniecznie. - odezwał się Rick.
- Jak to? - spytali wszyscy.
- Adrian może założyć specjalny alarm, a w jego zegarku pojawi się... - tu urwał, bo Madle mu przerwała.
- Zaczekaj, jeśli masz na myśli Mapę Huncwotów to ja tu jestem od tego. Moja broszka wytwarza specjalny hologram i pokazuje mi co się dzieje w danym miejscu. Wystarczy, że wydam komendę. - oświadczyła.
- Nie ma problemu, Madle. - Adrian uśmiechnął się
- Co? - zdziwiła się.
- Możemy połączyć nasze magiczne rzeczy z ekranami, które wytworzę i w ten sposób cała nasza piątka będziemy wiedzieć co się dzieje w danym miejscu z daną osobą. - oświadczył. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni.
- Przepraszam, że będę nie miły, by przerwać tą jakże ekscytującą rozmowę... - odezwał się Puchon. Wszyscy na niego spojrzeli z pytającymi minami. - ...ale właśnie dojeżdżamy na miejsce. - odezwał się nieśmiało Scott. Cała ósemka spojrzeli za okno. Było tam widać jezioro, lasy, a na horyzoncie zamek Hogwart.
- Słuchajcie, musimy szybko zdecydować kto pod koniec roku pójdzie do Wrzeszczącej Chaty?... - odezwała się pospiesznie Madle. - ...Ja i Agnes już interweniowałyśmy. Teraz wasza kolej. Które z was chce tam iść? - spytała. Wszyscy spojrzeli po sobie. Po minucie ciszy odezwała się cicho Yve:
- Ja spróbuję. - powiedziała. Popatrzyli na nią aż w końcu Madle uśmiechnęła się.
- W porządku. Zgoda. Będę ci opowiadała co, jak i kiedy. Jeśli Adrian znajdzie się w Hufflepuffie pomoże ci. Jak to powiedział: też się zna Harrym Potterze. - tu się zaśmiała cicho.
- Myślisz, że nic nie wiem o świecie Pottera? To zobaczymy. - uśmiechnął się chytrze.
- Hej, przestańcie. Mamy pomóc Harry'emu i... - tu Agnes urwała, bo rozległ się głos:
- Wszyscy uczniowie mają zostawić swoje rzeczy w pociągu. Zostaną one zabrane do zamku osobno. - oznajmił głos.
- No i masz. - fuknęła Madle.
- Jesteśmy już w Hogsmeade! - jęknęła Agnes.
- Chodźcie za nami. - powiedziały jednocześnie Yve i Kate machnąwszy swoimi rękoma. Wyprowadziły Harvey'ów na stację.
- Adrian, ty idź tam, za Hagridem, a ty Richard za nami do powozów. Potem dołączysz do kuzyna. - objaśniła im Agnes. Gdy stanęli pośrodku drogi czekali chwilę, aż w końcu podjechał powóz.
- A gdzie konie? - spytał.
- Nie wiesz? - zdziwiła Kate.
- Powozy ciągną Testrale. Uskrzydlone czarne konie. Widzą je tylko ci, którzy widzieli czyjąś śmierć. - objaśniła mu Jessica ubiegając Madle, która miała najwyraźniej chrapkę na wyjaśnienie tego, a także nabierała powietrza, by coś powiedzieć, ale urwała, bo jej siostra zaczęła mówić.
- Ach tak, rozumiem. Wolę ich nie widzieć, a raczej czyjejś śmierci. - powiedział wsiadając do powozu.
- Też bym nie chciała, Rick, ale prędzej czy później będziesz musiał. - odparła Madle.
- Jak to? - zapytał spojrzawszy na nią.
- Gdy Pettigrew odnajdzie Voldemorta i sprowadzi do domu jego ojca ktoś musi ostrzec Franka Bryce'a, by tam nie wchodził. Jednak podejrzewam, że i tak nie posłucha... - tu Madle westchnęła. - ...Z drugiej strony nie możemy się narażać się na ujawnienie. Trzeba dopuścić do śmierci Franka, ale jednocześnie podsłuchać o czym rozmawia Voldemort z Glizdogonem... - spojrzała na blondyna. - ...To będzie twoje zadanie, Rick. Musisz się perfekcyjnie nauczyć zaklęcia Kameleona i zachowywać najciszej jak możesz. Masz na to dwa lata. Trzeba też pamiętać, że na czwartym roku pojawi się szpieg Voldemorta i będzie informował go o poczynaniach w Hogwarcie, więc musimy być bardzo, ale to bardzo ostrożni. Nie wspominając już o piątym roku, gdzie nauczycielką OPCM będzie Dolores Umbridge, urzędniczka Ministerstwa. Musimy być czujni. Nikt nas nie może powiązać z tym, że mówmy Harry'emu i jego przyjaciołom, o nie których rzeczach związanych przyszłością. Myślę, że Adrian zajmie się piątą klasą... - oświadczyła Madle idąc już ścieżką ku zamkowi. Była bardzo zdeterminowana, a jej mina mówiła sama za siebie. Była w swoim żywiole. - ...Szóstą klasą ja się zajmę, gdyż tu chodzi o Dracona i jego misję. Dam wam wtedy zadania co macie zrobić. - spojrzała na nich.
- Ale ja i Adrian nie jesteśmy nawet w żadnym domu i... - tu Rick urwał, bo podeszła do nich profesor McGonagall.
- Pan Harvey? - spytała. Ten spojrzał na nią.
- Tak, to ja. - odpowiedział trochę nieprzytomnie.
- Proszę za mną. Będzie pan przydzielany wraz z innymi pierwszakami oraz z dwoma innymi chłopcami w waszym wieku. - poprosiła. Rick wpatrywał się w kobietę przez chwilę, a potem spojrzał na resztę trochę zdenerwowany.
- Orientuj się, kolego. - zachichotała Madle mrugnąwszy okiem.
- My już pójdziemy, pani profesor. - oświadczyła Kate.
- Rick, powodzenia. - powiedziała Agnes.
- Trzymamy kciuki. - powiedział Scott wyciągnąwszy owy kciuk. Jessica tylko mu pomachała ręką, po czym przyjaciele, mimo różnicy domów weszli do Wielkiej Sali, gdzie była reszta uczniów i nauczycieli. Usiedli przy swoich stołach i czekali na rozpoczęcie Ceremonii Przydziału.
Gdy po kilku minutach do Sali weszli pierwszoroczni tuż za nimi, z tyłu szli Rick, Adrian i owy nie znany im chłopak. Widać, że byli wyżsi od reszty pierwszorocznych. Stanęli przy podium, a profesor McGonagall ustawiła mały stołek, a na nim Tiarę. Chwilę potem zaśpiewała swoją piosenkę. Nie była ona ani za długa, ani za krótka. Taka - w sam raz. Nie ostrzegała jeszcze przed zagrożeniem. W końcu, gdy skończyła znieruchomiała, a profesorka zaczęła wyczytywać z listy nazwiska dziewcząt i chłopców. Na końcu zostali Harvey'owie i jeden nieznany nikomu chłopak. Jednak nim wyczytała dyrektor Dumbledore się odezwał:
- Moi mili, do naszej szkoły przybyło trzech nowych starszych uczniów. Dwóch są kuzynami o tym samym nazwisku. Starszy z nich uczył się w domu. Drugi zaś dopiero rozpoczyna edukację. Rodzice ich zmarli, więc mimo ich straty przyjmijmy ich gorąco i postarajmy się, by Hogwart stał się ich domem. Trzeci chłopiec uczył się w domu przez dwa lata i ojciec dopiero teraz postanowił zapisać go do szkoły. Powitajmy ich gorąco... - tu oklaski. - ...Profesor McGonagall, niech pani ich przydzieli. - oświadczył starzec. Kobieta kiwnęła głową i zawołała:
- Green, Julian! - wystąpił młodzieniec o czarnych włosach o szarych oczach.
Usiadł na stołku i czekał aż Tiara zostanie włożona na jego głowę. Gdy tak się stało Tiara już zaczynała wypowiadać słowa: "Slythe..." , ale ten jej przerwał mówiąc:
- Zaczekaj, chcę coś powiedzieć... - powiedział szybko. Tiara Przydziału zamilkła czekając, więc ten mówił dalej. - ...Posłuchaj, wiem, że widzisz we mnie Becketta, a większość z nich to Ślizgoni w tym Madeleine i jej ojciec, ale chcę się zmienić. Jestem metamorfomagiem jak zauważyłaś. Przybrałem inną postać, by zbliżyć się do jednej z dziewcząt, która jest przyjaciółką mojej kuzynki. Proszę cię tylko byś mnie przydzieliła wszędzie byle nie do Slytherinu. Błagam... - powiedział to tak szybko, że ledwo Tiara go zrozumiała. Po pewnym czasie Kapelusz przydzielił go do Krukonów. - ...TAK!!! Dzięki! - po tym uradowaniu pobiegł ku owemu stołowi.
- Harvey, Adrian! - młodszy blondyn podszedł do taboretu i czekał aż Tiara zostanie mu nałożona. Gdy kobieta to zrobiła usłyszał głos:
- Ty nie nazywasz się Harvey. Pochodzisz z innego wymiaru. Tak jak trzy inne dziewczyny. - zauważyła Tiara.
- Wiem... - szepnął Adrian. - ...Jestem kuzynem Richarda Harvey'a, który kocha się w Madeleine Beckett. Tak samo jak tamte dziewczyny przybyliśmy tu z misją. Przydziel mnie gdzie uważasz za słuszne. Nie będę mieć do ciebie żalu, Tiaro. - oznajmił. Tiara chwilę milczała zastanawiając się aż w końcu zawołała na cały głos:
- Hufflepuff! - Adrian uśmiechnął się i zszedł ze stołka. Przyszła teraz kolej na:
- Harvey, Richard! - zawołała profesorka. Tym razem Tiara milczała przez półtorej minuty myśląc intensywnie aż w końcu zawołała:
- Gryffindor! - decyzja Tiary była zdumiewająca dla naszych bohaterów, a szczególnie dla Agnes i Madeleine.
- Już druga osoba z nas jest Gryfonem! - pisnęła uradowana Agnes, gdy Richard usiadł obok niej.
- Cóż, tylko się cieszyć. - powiedział tylko wzruszając ramionami. W tym momencie do Sali weszli Harry z Hermioną. Ich wejście zauważyli wszyscy, ale przygnębienie Hermiony i jej wisiorek na szyi zauważyli tylko Madle, Agnes, Yve i Adrian. Wiedzieli doskonale, że ma ona tam Zmieniacz Czasu i bardzo się on przyda pod koniec roku szkolnego (6 czerwca).
- Nie poddawajcie się!... - zawołał Rick. - ...On niedługo odejdzie! - odparł. Ledwo to powiedział, gdy drzwi przedziału powoli się otwarły. Pojawiła się najstraszniejsza postać jaką kiedykolwiek nasi bohaterowie widzieli. Dementor. Mimo osłony swoich biżuterii i zegarków odczuli strach. Potwór węszył przez chwilę, a potem odszedł. Nasze trzy główne bohaterki odetchnęły z ulgą. Madle wzięła trzy głębokie oddechy, następnie zjadła szybko kawałek czekolady, gdyż tylko to może ją wzmocnić. Potem skierowała się do wyjścia wyjmując różdżkę.
- Madle! Nie! Nie możesz tego zrobić! - zawołała Agnes chwyciwszy ją w biegu za ramię. Ruda spojrzała na nią, po czym wyrwała się jej, ale było za późno. Dementor był już na korytarzu i szybko odlatywał. Wstrzymała oddech, gdyż znowu odczuła strach będąc blisko niego. Jednak, gdy odleciał weszła do sąsiedniego przedziału i zobaczyła straszny widok. Harry leżał na podłodze nie przytomny. Wokół niego byli Ron, Hermiona i Lupin.
- Matko! Co tu się stało? - zawołała podbiegając do nich.
- Dementor. - odpowiedział krótko profesor.
- Rozumiem. - Madle nachyliła się nad chłopcem sprawdzając jego stan.
- Kim pani jest? - spytał Lupin.
- To nasza przyjaciółka. Madeleine Beckett. - wyjaśniła Hermiona. Mężczyzna przyjrzał się jej i dopiero teraz zauważył godło Slytherinu.
- Tak, profesorze. Jestem Ślizgonką. Mimo że ja i moi przyjaciele, ci za mną jesteśmy w innych domach to z pewnością nie zrobimy tej trójce krzywdy. Poza tym... - tu spojrzała na niego i uśmiechnęła lekko. - ...Nie jesteśmy po stronie Voldemorta i nie popieramy jego idei. To mój wuj i kuzyn go popierają. Co do Harry'ego... - wyprostowała się dalej patrząc na nauczyciela i oświadczyła. - ...Nic mu nie będzie. Za kilka minut się obudzi. Jak dojdzie do siebie proszę mu dać czekoladę... - wstała i wraz ze swoimi przyjaciółmi i siostrą stanęła w przejściu. - ...No tak, zapomniałabym. Gdy rozpocznie pan pierwszą lekcję o boginach z trzecią klasą to niech pan zapamięta: Do tego momentu Harry bał się Voldemorta, ale teraz, gdy spotkał się z dementorem już się go nie obawia. Jednak proszę, by stanął pan przed nim na lekcji, bo może być zamieszanie jeśli zobaczą Lordzinę w pokoju nauczycielskim. Proszę, by pan zadał mu tylko i wyłącznie jakieś proste pytanie związane z lekcją... - już byli na korytarzu, gdy zawróciła. - ...Jeszcze coś. Ten rok będzie dla pana, profesorze bardzo ważny, gdyż prawdziwy morderca Potterów jest bliżej niż myślisz. - oświadczyła.
- Madle, już dość! - zawołał Rick chwyciwszy ją za ramię. Pociągnął ją do sąsiedniego przedziału.
- Dobra, dobra! Idę już. Do widzenia wam. - pożegnała przyjaciół i profesora. Wszyscy usiedli w przedziale. Reszta przysłuchiwała się wymianie zdań między Rickiem, Madle a Agnes.
- Dlaczego mu to powiedziałaś?? - ryknął Rick.
- Bo musiałam! - krzyknęła Madle.
- Nie musiałaś i nie powinnaś! Wiesz o tym doskonale!... - oburzyła się Agnes. - ...Za dużo informacji podałaś Lupinowi! - oświadczyła Agnes.
- I teraz będzie się zastanawiać skąd to wiesz. - wtrąciła się spokojnym, ale stanowczym głosem Yve. Dziewczyna popatrzyła na każdego po kolei, potem w podłogę, a na końcu usiadła przy oknie wpatrując się w deszczowy krajobraz za nim zastanawiając się nad tym co powiedzieli jej przyjaciele i to, co powiedziała Remusowi Lupinowi. Byli przy tym przecież Ron i Hermiona. Czy powiedzą to wszystko Potterowi? Nie wiadomo. Jedno było pewne: Nie mogli tej trójce mówić za dużo do czasu ucieczki Glizdogona mówić, a szczególnie o tym, co się wydarzy w następnych latach póki nie znajdą się we Wrzeszczącej Chacie.
- Słuchajcie, przepraszam was za to, ale i tak trzeba im jakoś pomóc. Z jednej strony dobrze się stało, że przybyli Rick i Adrian. Jeśli przynajmniej jeden z was znajdzie się w Gryffindorze pomoże Agnes w śledzeniu tej trójki. - wyjaśniła.
- Mam pomysł jak to zrobić... - odezwał się Adrian. Wszyscy na niego spojrzeli z zaciekawieniem. - ...Możemy stworzyć specjalne ekrany, które będą śledzić każdy ruch hogwarczyka, który jest, był bądź będzie uczniem tej szkoły. Będziemy śledzić także urzędników Ministerstwa w tym Ministrów Magii. - objaśnił młodszy blondyn.
- A co ze Śmierciożercami? Niektórzy pracują w Ministerstwie. - przypomniała Madle.
- No tak, słusznie. Ich także będziemy obserwować oraz samego Voldemorta. - powiedział Adrian.
- Ale, Adrian jak chcesz tego dokonać? - dopytywała się Yve.
- Z pewnością macie jakieś pomieszczenie w Hogwarcie, gdzie spotykacie się potajemnie?... - dopytywał się. Dziewczyny skinęły głowami. - ...Więc stworzymy tam te ekrany, którymi tylko my będziemy sterować, a oglądać będziemy wszyscy tu obecni. Nikt inny nie będzie miał do tego prawa. - oświadczył.
- Adrian, jak chcesz tego dokonać? - spytała Jessica.
- Nie dawno odkryłem nową umiejętność mojego zegarka. Okazało się, że mogę tworzyć ekrany z osobami. Wystarczy, że pomyślę o danej osobie, a ekrany się pojawią przede mną. Mogę również nim sterować poprzez zegarek. Będzie mnie informował poza pomieszczeniem co się dzieje na świecie. - objaśnił.
- Super! A możesz wytworzyć ekran danych miejsc? - spytała Madle.
- Do czego zmierzasz? - spytała Kate.
- Pomyślałam sobie, by mieć oko na cały Hogwart, jego błonia i okolice bez wychodzenia z naszej kwatery. Przynajmniej jedno z nas musi mieć oko na te ekrany. - oświadczyła.
- Nie koniecznie. - odezwał się Rick.
- Jak to? - spytali wszyscy.
- Adrian może założyć specjalny alarm, a w jego zegarku pojawi się... - tu urwał, bo Madle mu przerwała.
- Zaczekaj, jeśli masz na myśli Mapę Huncwotów to ja tu jestem od tego. Moja broszka wytwarza specjalny hologram i pokazuje mi co się dzieje w danym miejscu. Wystarczy, że wydam komendę. - oświadczyła.
- Nie ma problemu, Madle. - Adrian uśmiechnął się
- Co? - zdziwiła się.
- Możemy połączyć nasze magiczne rzeczy z ekranami, które wytworzę i w ten sposób cała nasza piątka będziemy wiedzieć co się dzieje w danym miejscu z daną osobą. - oświadczył. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni.
- Przepraszam, że będę nie miły, by przerwać tą jakże ekscytującą rozmowę... - odezwał się Puchon. Wszyscy na niego spojrzeli z pytającymi minami. - ...ale właśnie dojeżdżamy na miejsce. - odezwał się nieśmiało Scott. Cała ósemka spojrzeli za okno. Było tam widać jezioro, lasy, a na horyzoncie zamek Hogwart.
- Słuchajcie, musimy szybko zdecydować kto pod koniec roku pójdzie do Wrzeszczącej Chaty?... - odezwała się pospiesznie Madle. - ...Ja i Agnes już interweniowałyśmy. Teraz wasza kolej. Które z was chce tam iść? - spytała. Wszyscy spojrzeli po sobie. Po minucie ciszy odezwała się cicho Yve:
- Ja spróbuję. - powiedziała. Popatrzyli na nią aż w końcu Madle uśmiechnęła się.
- W porządku. Zgoda. Będę ci opowiadała co, jak i kiedy. Jeśli Adrian znajdzie się w Hufflepuffie pomoże ci. Jak to powiedział: też się zna Harrym Potterze. - tu się zaśmiała cicho.
- Myślisz, że nic nie wiem o świecie Pottera? To zobaczymy. - uśmiechnął się chytrze.
- Hej, przestańcie. Mamy pomóc Harry'emu i... - tu Agnes urwała, bo rozległ się głos:
- Wszyscy uczniowie mają zostawić swoje rzeczy w pociągu. Zostaną one zabrane do zamku osobno. - oznajmił głos.
- No i masz. - fuknęła Madle.
- Jesteśmy już w Hogsmeade! - jęknęła Agnes.
- Chodźcie za nami. - powiedziały jednocześnie Yve i Kate machnąwszy swoimi rękoma. Wyprowadziły Harvey'ów na stację.
- Adrian, ty idź tam, za Hagridem, a ty Richard za nami do powozów. Potem dołączysz do kuzyna. - objaśniła im Agnes. Gdy stanęli pośrodku drogi czekali chwilę, aż w końcu podjechał powóz.
- A gdzie konie? - spytał.
- Nie wiesz? - zdziwiła Kate.
- Powozy ciągną Testrale. Uskrzydlone czarne konie. Widzą je tylko ci, którzy widzieli czyjąś śmierć. - objaśniła mu Jessica ubiegając Madle, która miała najwyraźniej chrapkę na wyjaśnienie tego, a także nabierała powietrza, by coś powiedzieć, ale urwała, bo jej siostra zaczęła mówić.
- Ach tak, rozumiem. Wolę ich nie widzieć, a raczej czyjejś śmierci. - powiedział wsiadając do powozu.
- Też bym nie chciała, Rick, ale prędzej czy później będziesz musiał. - odparła Madle.
- Jak to? - zapytał spojrzawszy na nią.
- Gdy Pettigrew odnajdzie Voldemorta i sprowadzi do domu jego ojca ktoś musi ostrzec Franka Bryce'a, by tam nie wchodził. Jednak podejrzewam, że i tak nie posłucha... - tu Madle westchnęła. - ...Z drugiej strony nie możemy się narażać się na ujawnienie. Trzeba dopuścić do śmierci Franka, ale jednocześnie podsłuchać o czym rozmawia Voldemort z Glizdogonem... - spojrzała na blondyna. - ...To będzie twoje zadanie, Rick. Musisz się perfekcyjnie nauczyć zaklęcia Kameleona i zachowywać najciszej jak możesz. Masz na to dwa lata. Trzeba też pamiętać, że na czwartym roku pojawi się szpieg Voldemorta i będzie informował go o poczynaniach w Hogwarcie, więc musimy być bardzo, ale to bardzo ostrożni. Nie wspominając już o piątym roku, gdzie nauczycielką OPCM będzie Dolores Umbridge, urzędniczka Ministerstwa. Musimy być czujni. Nikt nas nie może powiązać z tym, że mówmy Harry'emu i jego przyjaciołom, o nie których rzeczach związanych przyszłością. Myślę, że Adrian zajmie się piątą klasą... - oświadczyła Madle idąc już ścieżką ku zamkowi. Była bardzo zdeterminowana, a jej mina mówiła sama za siebie. Była w swoim żywiole. - ...Szóstą klasą ja się zajmę, gdyż tu chodzi o Dracona i jego misję. Dam wam wtedy zadania co macie zrobić. - spojrzała na nich.
- Ale ja i Adrian nie jesteśmy nawet w żadnym domu i... - tu Rick urwał, bo podeszła do nich profesor McGonagall.
- Pan Harvey? - spytała. Ten spojrzał na nią.
- Tak, to ja. - odpowiedział trochę nieprzytomnie.
- Proszę za mną. Będzie pan przydzielany wraz z innymi pierwszakami oraz z dwoma innymi chłopcami w waszym wieku. - poprosiła. Rick wpatrywał się w kobietę przez chwilę, a potem spojrzał na resztę trochę zdenerwowany.
- Orientuj się, kolego. - zachichotała Madle mrugnąwszy okiem.
- My już pójdziemy, pani profesor. - oświadczyła Kate.
- Rick, powodzenia. - powiedziała Agnes.
- Trzymamy kciuki. - powiedział Scott wyciągnąwszy owy kciuk. Jessica tylko mu pomachała ręką, po czym przyjaciele, mimo różnicy domów weszli do Wielkiej Sali, gdzie była reszta uczniów i nauczycieli. Usiedli przy swoich stołach i czekali na rozpoczęcie Ceremonii Przydziału.
Gdy po kilku minutach do Sali weszli pierwszoroczni tuż za nimi, z tyłu szli Rick, Adrian i owy nie znany im chłopak. Widać, że byli wyżsi od reszty pierwszorocznych. Stanęli przy podium, a profesor McGonagall ustawiła mały stołek, a na nim Tiarę. Chwilę potem zaśpiewała swoją piosenkę. Nie była ona ani za długa, ani za krótka. Taka - w sam raz. Nie ostrzegała jeszcze przed zagrożeniem. W końcu, gdy skończyła znieruchomiała, a profesorka zaczęła wyczytywać z listy nazwiska dziewcząt i chłopców. Na końcu zostali Harvey'owie i jeden nieznany nikomu chłopak. Jednak nim wyczytała dyrektor Dumbledore się odezwał:
- Moi mili, do naszej szkoły przybyło trzech nowych starszych uczniów. Dwóch są kuzynami o tym samym nazwisku. Starszy z nich uczył się w domu. Drugi zaś dopiero rozpoczyna edukację. Rodzice ich zmarli, więc mimo ich straty przyjmijmy ich gorąco i postarajmy się, by Hogwart stał się ich domem. Trzeci chłopiec uczył się w domu przez dwa lata i ojciec dopiero teraz postanowił zapisać go do szkoły. Powitajmy ich gorąco... - tu oklaski. - ...Profesor McGonagall, niech pani ich przydzieli. - oświadczył starzec. Kobieta kiwnęła głową i zawołała:
- Green, Julian! - wystąpił młodzieniec o czarnych włosach o szarych oczach.
Usiadł na stołku i czekał aż Tiara zostanie włożona na jego głowę. Gdy tak się stało Tiara już zaczynała wypowiadać słowa: "Slythe..." , ale ten jej przerwał mówiąc:
- Zaczekaj, chcę coś powiedzieć... - powiedział szybko. Tiara Przydziału zamilkła czekając, więc ten mówił dalej. - ...Posłuchaj, wiem, że widzisz we mnie Becketta, a większość z nich to Ślizgoni w tym Madeleine i jej ojciec, ale chcę się zmienić. Jestem metamorfomagiem jak zauważyłaś. Przybrałem inną postać, by zbliżyć się do jednej z dziewcząt, która jest przyjaciółką mojej kuzynki. Proszę cię tylko byś mnie przydzieliła wszędzie byle nie do Slytherinu. Błagam... - powiedział to tak szybko, że ledwo Tiara go zrozumiała. Po pewnym czasie Kapelusz przydzielił go do Krukonów. - ...TAK!!! Dzięki! - po tym uradowaniu pobiegł ku owemu stołowi.
- Harvey, Adrian! - młodszy blondyn podszedł do taboretu i czekał aż Tiara zostanie mu nałożona. Gdy kobieta to zrobiła usłyszał głos:
- Ty nie nazywasz się Harvey. Pochodzisz z innego wymiaru. Tak jak trzy inne dziewczyny. - zauważyła Tiara.
- Wiem... - szepnął Adrian. - ...Jestem kuzynem Richarda Harvey'a, który kocha się w Madeleine Beckett. Tak samo jak tamte dziewczyny przybyliśmy tu z misją. Przydziel mnie gdzie uważasz za słuszne. Nie będę mieć do ciebie żalu, Tiaro. - oznajmił. Tiara chwilę milczała zastanawiając się aż w końcu zawołała na cały głos:
- Hufflepuff! - Adrian uśmiechnął się i zszedł ze stołka. Przyszła teraz kolej na:
- Harvey, Richard! - zawołała profesorka. Tym razem Tiara milczała przez półtorej minuty myśląc intensywnie aż w końcu zawołała:
- Gryffindor! - decyzja Tiary była zdumiewająca dla naszych bohaterów, a szczególnie dla Agnes i Madeleine.
- Już druga osoba z nas jest Gryfonem! - pisnęła uradowana Agnes, gdy Richard usiadł obok niej.
- Cóż, tylko się cieszyć. - powiedział tylko wzruszając ramionami. W tym momencie do Sali weszli Harry z Hermioną. Ich wejście zauważyli wszyscy, ale przygnębienie Hermiony i jej wisiorek na szyi zauważyli tylko Madle, Agnes, Yve i Adrian. Wiedzieli doskonale, że ma ona tam Zmieniacz Czasu i bardzo się on przyda pod koniec roku szkolnego (6 czerwca).
sobota, 15 czerwca 2013
Rozdział 15 - Zamiana rodzin, na Pokątnej i zbliża się zagrożenie
Od dnia spotkania Adriana z Agnes na Pokątnej minęły dwa tygodnie... "Dziurawy Kocioł"...
Beckettowie, McGray'owie i Angelowie spotkali się w pubie razem kuzynami Harvey. Pan Angel zarezerwował trzy pokoje dla młodzieży na dwie noce. Jednak rozmawiać musieli w miejscu, gdzie nikt ich nie usłyszy, nawet Harry, który mieszkał tu już odkąd uciekł od wujostwa miesiąc temu.
- Więc mówicie, o, co chodzi? - poprosił pan McGray.
- Chodzi o Adriana... - odezwała się Agnes. - ...Podobno chce on się odejść od Angelów. Pokłócił się z Kate, ale powiedziałam mu ostatnim razem, gdy byliśmy na Pokątnej, żeby to przemyślał... - spojrzała na blondyna. - ...Przemyślałeś to? - spytała się go. Ten spojrzał na dziewczynę, a potem na resztę.
- Cóż, nie do końca. Uważam, że powinniśmy jeszcze raz to na spokojnie przedyskutować. - oświadczył. Zapadło krótkie milczenie.
- Hm, sądzę, że Adrian ma rację. Powinniśmy porozmawiać na spokojnie. - odezwała się Yve najpierw spojrzawszy na niego przez chwilę, potem w podłogę, aż w końcu na resztę zgromadzonych. Wszyscy popatrzyli na Adriana. W tym momencie odezwał się Rick:
- Mam myśl... - wszyscy na niego spojrzeli wyczekująco. - ...Co powiecie byśmy się zamienili z Adrianem rodzinami? - zasugerował.
- To absolutnie niedopuszczalne! - zawołała Madle.
- Czemu? - spytała Kasandra.
- Właśnie, czemu? - dopytywał się Adrian.
- A temu, że zamiana rodzin jest niemożliwa ze względu na papiery Mugoli. Moglibyście najwyżej zamienić się z inną rodziną spośród nas. - wyjaśniła Madeleine.
- Hej, mam pomysł!... - odezwała się Loreine. Wszyscy jednocześnie odwrócili głowy w jej kierunku. - ...Mam znajomego w firmie adwokackiej. Czasami zajmuje się sprawami adopcyjnymi. Mogłabym go poprosić by chłopcy mogli zmienić rodziny. Trochę się znam na tym i znam prawo Mugoli. Wiem, że istnieje taka możliwość byście mogli zmienić rodziny. Załatwię to. - oznajmiła.
- Ile by pani to zajęło? - spytała Agnes.
- To zależy ile potrzebujecie czasu. - odparła.
- Cóż,... - tu Madle zamyśliła się na chwilę. - ...mogłaby pani zrobić to w dwa góra trzy dni? Chodzi nam oto by to załatwić przed naszym przyjazdem do Hogwartu.
- Myślę, że przekonam swojego znajomego, ale niczego nie obiecuję. Zrobię wszystko co w mojej mocy. Teraz powiedzcie mi, chłopcy, w której chcecie być rodzinie? - spytała pani Angel. Obaj chłopcy spojrzeli na siebie, a potem na trzy rodziny. Myśleli długo. Rick wiedział, że nie może być blisko Madle, więc musiał wybrać między Angelami a McGray'ami. Za to Adrian nie miał pojęcia kogo wybrać. Miał wybór między Angelami a Beckettami. Po minucie milczenia powiedzieli zgodnie:
- McGray. - Richard.
- Beckett. - Adrian. Wszyscy spojrzeli na siebie.
- No... dobrze. Zgoda. Pójdę do niego jeszcze dziś. Na razie się żegnamy. Wy jedźcie do szkoły. Ja was nie pożegnam na stacji. Będę zajęta waszą sprawą. Do zobaczenia w ferie. - i wyszła. Wszyscy patrzyli jak wychodzi.
- Dobra, chodźmy sprawdzić czy wszystko mamy do szkoły. - odezwał się Rick. Chłopaki poszli do swojego pokoju, a Madle wraz z Agnes i Yve poszły do swojego. Kate i Jessica poszły do trzeciego pokoju. Rodzice postanowili wrócić do domu, by zostawić młodzież samych na dwa dni.
Następnego dnia...
Rankiem Rick wpadł do pokoju trzech dziewczyn, by zrobić im poranną pobudkę. Nie zwracając uwagi na to, co mają na sobie zdjął z nich kołdry. Gdy odsłonił kołdrę z ciała Madle zobaczył na niej skromną koszulę nocną.
Oniemiał na chwilę i zarumienił się, gdy ją zobaczył w tej koszuli śpiącą smacznie. Jednak chwyciła ponownie po omacku kołdrę, by się nią okryć, gdyż było jej najwyraźniej zimno.
- Oszalałeś?! - syknęła Agnes cicho, jednak nie tak cicho, by chłopak nie dostał niespodziewanie "z liścia" w twarz od panny Beckett. Ruda niestety się obudziła zakrywszy się kołdrą. Patrzyła na blondyna z iskrami morderstwa w oczach.
- Co-ty-tutaj-u-diabła-robisz?? - warknęła.
- I to o tej porze?! - wtórowała przyjaciółce Yve. Rick dalej czerwony jak burak zająknął się:
- Ja... ten... tego... ja chciałem wam powiedzieć... - tu urwał, bo Agnes syknęła z niezadowoleniem.
- No wyduś to z siebie wreszcie! - zawołała. Najwyraźniej z rana te trzy były jak huragan, którego nie dało się ujarzmić i gryzły jak psy, ale musiał to powiedzieć. Odchrząknął odwróciwszy wzrok, by nie patrzeć na to co mają na sobie i oznajmił:
- Harry za pięć minut wstanie i pójdzie na Pokątną. Zaraz po tym przyjdą Weasley'owie i Hermiona. - odparł. Wszystkie trzy popatrzyły na siebie przez sekundę, a następnie w mgnieniu oka jedna po drugiej wykonały poranną toaletę, potem ubrały się, a na końcu w pionującym tempie wysprzątały pokój. Potem pobiegli po Jessicę i Kate, by i je obudzić. Wyjaśnili im o, co chodzi. One trochę wolniej zajarzyły, ale i tak wstały równie szybko.
Adrian czekał na dziewczyny i kuzyna w barze. Gdy wszyscy już zeszli Harry właśnie wychodził z korytarza na piętrze. Madle spojrzała na swój zegarek i się uśmiechnęła radośnie.
- Miałeś rację, Rick. Co do sekundy działa. Musisz ustawić na... - tu urwała, bo Harry nagle ich zauważył, gdyż zbliżył się do nich, więc musiała przerwać swój monolog do Ricka.
- Cześć, Harry. - przywitali się zgodnie.
- Cześć. Co tu robicie? - spytał.
- Harry, może się przejdziemy? Wyjaśnimy ci to na Pokątnej. Pooglądamy wystawy przed wyjazdem... - zaproponowała Madle. - ...A także spotkasz się z... - tu urwała, bo Adrian dał jej kuksa w bok. - ...Hej! To bolało! - spojrzała na niego karcącym spojrzeniem masując się w owy bok, a gdy zobaczyła jego wzrok dopiero po dwóch sekundach dotarło do niej, że mało brakowało, by się wygadała, a także przypomniała sobie o przyjaciołach iż lada chwila przyjdą.
- Więc jak, Harry, idziemy? - spytał Rick.
- Jasne. - skierowali się ku wyjściu na magiczną ulicę. Zaszczyt otwarcia muru przypadło Yve. Stuknęła kilka razy w w niego i po chwili przejście ukazało ulicę Pokątną. Przeszli się po ulicy oglądając wystawy. Jak zwykle Harry podszedł do sklepu z akcesoriami do qudditcha, by obejrzeć najnowszą miotłę o nazwie Błyskawica.
- Ale ładna... - westchnął Harry.
- Tak. - powiedział Adrian.
- Czemu jej nie kupisz?... - spytał Rick Harry'ego spojrzawszy na niego. - ...Stać cię na nią przecież. - powiedział.
- Ale... - zająknął się.
- Rick, wiesz czemu Harry nie może jej kupić. - odezwała się - co było zaskakujące - Madle. Agnes była szczęśliwa z tego powodu, więc jej wtórowała:
- "Wiesz kto mu kupi tą miotłę..." - oświadczyła tym razem w języku polskim. - "...Nie możemy go namawiać do tego, by kupował ją sam, ale musi zbierać jak najwięcej zwolenników do walki z Voldemortem, który wróci za rok. Trzeba go do tego przygotować, rozumiecie chłopaki? Wiecie o tym doskonale" - wyjaśniła Agnes w języku polskim..
- "Musimy bohaterów J.K. TYLKO naprowadzać na tropy, a nie mówić bezpośrednio o, co chodzi." - wyjaśniła Yve.
- "To tylko kilka z wielu z naszych celów. Drugim jest to, by pomóc im w walce poza tą między Voldemortem i Harrym" - zakończyła Madle. Obaj chłopcy skinęli głowami.
- Chodźcie na lody. Chciałabym spróbować tych nowych smaków. - odezwała się Agnes.
- Ja także! - zawołali jednocześnie Kate, Scott i Madle i pobiegli w kierunku lodziarni Floriana. Reszta spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Nie uważacie, że zachowują się wciąż jak dzieci? - spytał Rick.
- Przyznaję ci rację. - odparła Yvonne. Adrian skinął głową. Przy stoliku w lodziarni spotkali, czego nasi bohaterowie mogli się spodziewać, Rona i Hermionę.
- Harry! Tutaj! - zawołała Hermiona. Harry pobiegł przodem, a reszta dołączyła do niego. Usiedli przy całej trójce zabierając krzesła z pobliskich stolików. Pan Florian podał im lody i odszedł.
- Widzę, Hermiono, że zamierzasz uczyć się nowych przedmiotów. - powiedział Adrian zauważywszy trzy torby obok dziewczyny.
- Tak. - odparła.
- A od czego te przedmioty? - spytał Ron.
- Nie wiesz? To książki od Opieki Nad Magiczny Stworzeniami, Wróżbiarstwa, Numerologii, Mugoloznastwa i Starożytnych Run. - wymieniła.
- Jeju. Czyli wybrałaś wszystkie dodatkowe przedmioty? - zachwyciła się Agnes.
- Znasz ją, Agnes. Jest mądra i inteligenta. Chce spróbować każdego przedmiotu... - odezwała się Madle. - ...Przeczuwam jednak, że coś się wydarzy niedobrego. - dodała w zamyśleniu spojrzawszy przelotnie na broszkę.
- A co takiego? - spytał Rick. Ruda spojrzała na niego i westchnęła. Milczała przez równą minutę aż w końcu odparła, ale w języku polskim:
- "Wiesz, że nie mogę tego powiedzieć bezpośrednio przy nich. Nie chcę się kłócić, Rysiek, ale zrozum, mam tendencję do mówienia bohaterom J.K. prawdy o przyszłości. Musisz to uszanować i powstrzymywać mnie jeśli zauważysz, że zbliżam się do powiedzenia czegoś, co nie powinnam mówić. Rozumiesz?" - objaśniła. Żadne z nich, ani Agnes, ani Yve, a także Adrian nie wtrąciło się do wypowiedzi Madle. Słuchali z napięciem tego, co mówiła. W końcu, gdy skończyła Agnes uśmiechnęła się i pogratulowała przyjaciółce wypowiedzi.
Po pewnym czasie... Po spotkaniu Harry'ego z Weasley'ami w pubie...
- Słuchajcie, mam propozycję dla Rona i Hermiony. - odezwał się Rick nagle coś sobie przypomniawszy.
- Co takiego? - spytała Hermiona z ciekawością.
- Otóż, jeśli dobrze kojarzę Hermiona narzeka, że nie ma sowy i zauważyłem, że szczur Rona jest w kiepskim stanie. Co powiecie na to, by pójść do magicznej menażerii, by jedno kupiło sowę, a drugie pokazało ekspedientce szczura? - zasugerował Rick.
- Dobry pomysł! - zawołali jednocześnie Harry, Ron i Hermiona i wnet pobiegli na Pokątną, a nasi przyjaciele poszli za nimi. Dotarłszy do menażerii weszli do środka. Hermiona zaczęła się rozglądać za sowami, a Ron podszedł do lady, by pokazać swojego szczura. Jednak Rick nim wszedł do sklepu dostał wiadomość z zegarka, że coś się stanie za pięć minut ze szczurem i kotem. Nie musieli sprawdzać także w broszce Madle, bo wiedzieli doskonale co się wydarzy.
Tak więc, gdy Ron rozmawiał ze sprzedawczynią Adrian także wybierał sobie sowę. Po kilku minutach, gdy Adrian wziął jedną z klatek z piękną jasno brązową sową...
...i szedł właśnie ku blatowi rozległ się jakiś hałas z tamtego kierunku. Wszyscy byli w różnych miejscach poza Świętą Trójką i Adrianem. Gdy przybiegli do źródła hałasu okazało się, że był to... rudy kot o spłaszczonym pysku.
- Krzywołap, nie! - zawołała sprzedawczyni. Okazało się, że Hermiona najwyraźniej wypuściła kota z klatki, a ten korzystając z okazji pobiegł ku Parszywkowi. Nasi bohaterowie musieli coś zrobić. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Wycelowali swoje magiczne rzeczy w kierunku zwierzęcia i zawołali jednocześnie to samo słowo:
- Immobilization! - jednocześnie z ich rubinów wyleciało białe światło, które sparaliżowało kota. Następnie Rick poprowadził swoim zegarkiem jednocześnie mówiąc:
- Locomotor. - przenosząc kota ku blatowi. Gdy tam się znalazł sprzedawczyni włożyła go do klatki, a tam zostało zdjęte ostatecznie zaklęcie przez naszych bohaterów. Cała piątka rozejrzeli się. Nigdzie nie widzieli ani Rona, ani Harry'ego ani także szczura. Była tylko Hermiona, która wzięła klatkę z Krzywołapem zapłaciwszy za niego oraz wzięła eliksir dla Parszywka. Poszli za nią. Okazało się, że wyszła na zaplecze. Chłopcy szukali Parszywka i zaczęli się kłócić, gdy tylko Hermiona przyszła widząc kota w klatce. Ron był wściekły, że on tak się zachował wobec jego ulubionego zwierzątka. Cała piątka przyglądała się temu z rozbawieniem. Po kilku minutach w końcu Rick nie wytrzymał, machnął różdżką i przylewitował szczura do rąk Rona.
- Oto twój szczur, Ron. - powiedział Rick.
- Uważaj na niego, bo ktoś na niego poluje... - ruda nachyliła się nad szczurem. - ...Nie mówię tu tylko o kotach, ale o ludziach... - odezwała się Madle i wyszczerzyła zęby. Ruda zauważyła, że szczur zadrżał w ręku Rona. Wiedziała, że Pettigrew rozumie jej słowa
- Niech wasza trójka ma się na baczności. Ten rok jest ważny... - odezwała się Agnes przerywając przyjaciółce jej monolog. Ruda westchnęła z niezadowolenia. - ...Harry mogę cię prosić na chwilkę? - Agnes machnęła na Harry'ego. Ten zbliżył się do niej i stanęli w pewnej odległości od przyjaciół. - ...W tym roku nie będziemy wam mówić za wiele, ale gdy nastanie odpowiedni czas, gdy Black przybędzie do szkoły i spróbuje wejść do Pokoju Wspólnego wtedy będziemy wam mówić o tym co się wydarzy, ale do tej pory ni słowa o tej rozmowie przy Parszywku. Rozumiesz? - poprosiła.
- Dlaczego? - spytał.
- On nie jest zwykłym zwierzęciem, Harry. To szpieg i zdrajca. Więcej ci nie mogę powiedzieć. Dowiesz się pod koniec roku szkolnego. Proszę cię: nic nie mów przyjaciołom. Dobrze? - prosiła.
- Dobrze, ale nie wiem co, o tym myśleć. - zamyślił się Harry. Gdy w końcu wrócili do pubu zastali tam resztę rodziny Weasley'ów. Mieli jechać następnego dnia na dworzec King's Cross.
Następnego dnia... Rano...
- A wy nie jedziecie? - spytał pan Weasley zauważywszy, że nasi bohaterowie nie wchodzą do limuzyn ministerstwa.
- My mamy swój sposób na przybycie na dworzec. - odparła Madle.
- Wy jedźcie. - poradziła Yve. Po chwili dwie limuzyny pojechały ku dworcowi. Cała piątka naraz odetchnęła z ulgi.
- Odjechali nareszcie. - powiedział Adrian.
- Chodźcie. Mamy mało czasu. Rodzice na nas czekają. - popędzała ich Madle.
- A także nasza matka. - odezwała się Kate.
- Słusznie. - powiedział Rick. Poszli ku jakiejś alejce. Tam deportowali się nie daleko dworca, a tam poszli po wózki. Nieopodal spotkali państwo McGray'ów i Beckett oraz pana Angela.
- Gdzie mama? - spytała Kate rozglądając się.
- Powiedziała, że wyśle do chłopców sowę z wiadomością, to w której rodzinie jesteście i czy w magicznym świecie jest to legalne, bo okazało się, iż musiał interweniować Dumbledore. Jednak powiedziałem mu, a ja żonie iż znam ciebie, Madeleine. Więc się nie czepiał. Postanowił zainterweniować w waszej sprawie osobiście. Jeszcze dziś to załatwi z waszą mamą. - objaśnił pan Angel.
- Teraz chodźcie, bo się spóźnicie na pociąg. - ponaglał ich pan Beckett. Każde z nich weszło po kolei w mur przechodząc na peron 9 i 3/4. Ci, którzy nie widzieli pociągu pierwszy raz zachwycali się nim.
- Chodźcie, znajdźmy szybko wolny przedział blisko Lupina. - zaproponował Adrian.
- Słuszna uwaga... - odezwała się Madle. - ...I miejmy w pogotowiu różdżki. Rick, pamiętaj, że twój zegarek nie może wytwarzać Zaklęcia Patronusa. Jest za silne. - dodała.
- Faktycznie. To co mam zrobić? - spytał.
- Nic. Dementorzy będą szukać Syriusza w pociągu, a my nie możemy się ujawniać z naszą magią aż do czasu ostatecznej walki. Pamiętajcie. - odparła Yve.
- Zgoda. - powiedzieli jednocześnie. Po czym wpakowywali swoje kufry i zwierzęta do pociągu. Następnie zaczęli szukać przedziału w pobliżu Lupina. Po około dwóch minutach znaleźli go, więc weszli do sąsiedniego. Szczęście, że było wcześnie i mogli zarezerwować sobie miejsca. Teraz mogli czekać na dementorów.
Po niedługim czasie pociąg zaczął ruszać, a kilka chwil potem usłyszeli głosy Harry'ego, Rona i Hermiony. Ron naśmiewał się z tego, co Harry zrobił swojej ciotce. Cała trójka usiedli w sąsiednim przedziale. Wiedzieli co tam się działo. - "Oby Harry wytrzymał" - przemknęło im przez myśl. W momencie, gdy Harry skończył opowiadać o Blacku pogasły światła i zrobiło się zimno. Teraz to, co miało się stać było najgorszym wspomnieniem dla Harry'ego...
Beckettowie, McGray'owie i Angelowie spotkali się w pubie razem kuzynami Harvey. Pan Angel zarezerwował trzy pokoje dla młodzieży na dwie noce. Jednak rozmawiać musieli w miejscu, gdzie nikt ich nie usłyszy, nawet Harry, który mieszkał tu już odkąd uciekł od wujostwa miesiąc temu.
- Więc mówicie, o, co chodzi? - poprosił pan McGray.
- Chodzi o Adriana... - odezwała się Agnes. - ...Podobno chce on się odejść od Angelów. Pokłócił się z Kate, ale powiedziałam mu ostatnim razem, gdy byliśmy na Pokątnej, żeby to przemyślał... - spojrzała na blondyna. - ...Przemyślałeś to? - spytała się go. Ten spojrzał na dziewczynę, a potem na resztę.
- Cóż, nie do końca. Uważam, że powinniśmy jeszcze raz to na spokojnie przedyskutować. - oświadczył. Zapadło krótkie milczenie.
- Hm, sądzę, że Adrian ma rację. Powinniśmy porozmawiać na spokojnie. - odezwała się Yve najpierw spojrzawszy na niego przez chwilę, potem w podłogę, aż w końcu na resztę zgromadzonych. Wszyscy popatrzyli na Adriana. W tym momencie odezwał się Rick:
- Mam myśl... - wszyscy na niego spojrzeli wyczekująco. - ...Co powiecie byśmy się zamienili z Adrianem rodzinami? - zasugerował.
- To absolutnie niedopuszczalne! - zawołała Madle.
- Czemu? - spytała Kasandra.
- Właśnie, czemu? - dopytywał się Adrian.
- A temu, że zamiana rodzin jest niemożliwa ze względu na papiery Mugoli. Moglibyście najwyżej zamienić się z inną rodziną spośród nas. - wyjaśniła Madeleine.
- Hej, mam pomysł!... - odezwała się Loreine. Wszyscy jednocześnie odwrócili głowy w jej kierunku. - ...Mam znajomego w firmie adwokackiej. Czasami zajmuje się sprawami adopcyjnymi. Mogłabym go poprosić by chłopcy mogli zmienić rodziny. Trochę się znam na tym i znam prawo Mugoli. Wiem, że istnieje taka możliwość byście mogli zmienić rodziny. Załatwię to. - oznajmiła.
- Ile by pani to zajęło? - spytała Agnes.
- To zależy ile potrzebujecie czasu. - odparła.
- Cóż,... - tu Madle zamyśliła się na chwilę. - ...mogłaby pani zrobić to w dwa góra trzy dni? Chodzi nam oto by to załatwić przed naszym przyjazdem do Hogwartu.
- Myślę, że przekonam swojego znajomego, ale niczego nie obiecuję. Zrobię wszystko co w mojej mocy. Teraz powiedzcie mi, chłopcy, w której chcecie być rodzinie? - spytała pani Angel. Obaj chłopcy spojrzeli na siebie, a potem na trzy rodziny. Myśleli długo. Rick wiedział, że nie może być blisko Madle, więc musiał wybrać między Angelami a McGray'ami. Za to Adrian nie miał pojęcia kogo wybrać. Miał wybór między Angelami a Beckettami. Po minucie milczenia powiedzieli zgodnie:
- McGray. - Richard.
- Beckett. - Adrian. Wszyscy spojrzeli na siebie.
- No... dobrze. Zgoda. Pójdę do niego jeszcze dziś. Na razie się żegnamy. Wy jedźcie do szkoły. Ja was nie pożegnam na stacji. Będę zajęta waszą sprawą. Do zobaczenia w ferie. - i wyszła. Wszyscy patrzyli jak wychodzi.
- Dobra, chodźmy sprawdzić czy wszystko mamy do szkoły. - odezwał się Rick. Chłopaki poszli do swojego pokoju, a Madle wraz z Agnes i Yve poszły do swojego. Kate i Jessica poszły do trzeciego pokoju. Rodzice postanowili wrócić do domu, by zostawić młodzież samych na dwa dni.
Następnego dnia...
Rankiem Rick wpadł do pokoju trzech dziewczyn, by zrobić im poranną pobudkę. Nie zwracając uwagi na to, co mają na sobie zdjął z nich kołdry. Gdy odsłonił kołdrę z ciała Madle zobaczył na niej skromną koszulę nocną.
Oniemiał na chwilę i zarumienił się, gdy ją zobaczył w tej koszuli śpiącą smacznie. Jednak chwyciła ponownie po omacku kołdrę, by się nią okryć, gdyż było jej najwyraźniej zimno.
- Oszalałeś?! - syknęła Agnes cicho, jednak nie tak cicho, by chłopak nie dostał niespodziewanie "z liścia" w twarz od panny Beckett. Ruda niestety się obudziła zakrywszy się kołdrą. Patrzyła na blondyna z iskrami morderstwa w oczach.
- Co-ty-tutaj-u-diabła-robisz?? - warknęła.
- I to o tej porze?! - wtórowała przyjaciółce Yve. Rick dalej czerwony jak burak zająknął się:
- Ja... ten... tego... ja chciałem wam powiedzieć... - tu urwał, bo Agnes syknęła z niezadowoleniem.
- No wyduś to z siebie wreszcie! - zawołała. Najwyraźniej z rana te trzy były jak huragan, którego nie dało się ujarzmić i gryzły jak psy, ale musiał to powiedzieć. Odchrząknął odwróciwszy wzrok, by nie patrzeć na to co mają na sobie i oznajmił:
- Harry za pięć minut wstanie i pójdzie na Pokątną. Zaraz po tym przyjdą Weasley'owie i Hermiona. - odparł. Wszystkie trzy popatrzyły na siebie przez sekundę, a następnie w mgnieniu oka jedna po drugiej wykonały poranną toaletę, potem ubrały się, a na końcu w pionującym tempie wysprzątały pokój. Potem pobiegli po Jessicę i Kate, by i je obudzić. Wyjaśnili im o, co chodzi. One trochę wolniej zajarzyły, ale i tak wstały równie szybko.
Adrian czekał na dziewczyny i kuzyna w barze. Gdy wszyscy już zeszli Harry właśnie wychodził z korytarza na piętrze. Madle spojrzała na swój zegarek i się uśmiechnęła radośnie.
- Miałeś rację, Rick. Co do sekundy działa. Musisz ustawić na... - tu urwała, bo Harry nagle ich zauważył, gdyż zbliżył się do nich, więc musiała przerwać swój monolog do Ricka.
- Cześć, Harry. - przywitali się zgodnie.
- Cześć. Co tu robicie? - spytał.
- Harry, może się przejdziemy? Wyjaśnimy ci to na Pokątnej. Pooglądamy wystawy przed wyjazdem... - zaproponowała Madle. - ...A także spotkasz się z... - tu urwała, bo Adrian dał jej kuksa w bok. - ...Hej! To bolało! - spojrzała na niego karcącym spojrzeniem masując się w owy bok, a gdy zobaczyła jego wzrok dopiero po dwóch sekundach dotarło do niej, że mało brakowało, by się wygadała, a także przypomniała sobie o przyjaciołach iż lada chwila przyjdą.
- Więc jak, Harry, idziemy? - spytał Rick.
- Jasne. - skierowali się ku wyjściu na magiczną ulicę. Zaszczyt otwarcia muru przypadło Yve. Stuknęła kilka razy w w niego i po chwili przejście ukazało ulicę Pokątną. Przeszli się po ulicy oglądając wystawy. Jak zwykle Harry podszedł do sklepu z akcesoriami do qudditcha, by obejrzeć najnowszą miotłę o nazwie Błyskawica.
- Ale ładna... - westchnął Harry.
- Tak. - powiedział Adrian.
- Czemu jej nie kupisz?... - spytał Rick Harry'ego spojrzawszy na niego. - ...Stać cię na nią przecież. - powiedział.
- Ale... - zająknął się.
- Rick, wiesz czemu Harry nie może jej kupić. - odezwała się - co było zaskakujące - Madle. Agnes była szczęśliwa z tego powodu, więc jej wtórowała:
- "Wiesz kto mu kupi tą miotłę..." - oświadczyła tym razem w języku polskim. - "...Nie możemy go namawiać do tego, by kupował ją sam, ale musi zbierać jak najwięcej zwolenników do walki z Voldemortem, który wróci za rok. Trzeba go do tego przygotować, rozumiecie chłopaki? Wiecie o tym doskonale" - wyjaśniła Agnes w języku polskim..
- "Musimy bohaterów J.K. TYLKO naprowadzać na tropy, a nie mówić bezpośrednio o, co chodzi." - wyjaśniła Yve.
- "To tylko kilka z wielu z naszych celów. Drugim jest to, by pomóc im w walce poza tą między Voldemortem i Harrym" - zakończyła Madle. Obaj chłopcy skinęli głowami.
- Chodźcie na lody. Chciałabym spróbować tych nowych smaków. - odezwała się Agnes.
- Ja także! - zawołali jednocześnie Kate, Scott i Madle i pobiegli w kierunku lodziarni Floriana. Reszta spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Nie uważacie, że zachowują się wciąż jak dzieci? - spytał Rick.
- Przyznaję ci rację. - odparła Yvonne. Adrian skinął głową. Przy stoliku w lodziarni spotkali, czego nasi bohaterowie mogli się spodziewać, Rona i Hermionę.
- Harry! Tutaj! - zawołała Hermiona. Harry pobiegł przodem, a reszta dołączyła do niego. Usiedli przy całej trójce zabierając krzesła z pobliskich stolików. Pan Florian podał im lody i odszedł.
- Widzę, Hermiono, że zamierzasz uczyć się nowych przedmiotów. - powiedział Adrian zauważywszy trzy torby obok dziewczyny.
- Tak. - odparła.
- A od czego te przedmioty? - spytał Ron.
- Nie wiesz? To książki od Opieki Nad Magiczny Stworzeniami, Wróżbiarstwa, Numerologii, Mugoloznastwa i Starożytnych Run. - wymieniła.
- Jeju. Czyli wybrałaś wszystkie dodatkowe przedmioty? - zachwyciła się Agnes.
- Znasz ją, Agnes. Jest mądra i inteligenta. Chce spróbować każdego przedmiotu... - odezwała się Madle. - ...Przeczuwam jednak, że coś się wydarzy niedobrego. - dodała w zamyśleniu spojrzawszy przelotnie na broszkę.
- A co takiego? - spytał Rick. Ruda spojrzała na niego i westchnęła. Milczała przez równą minutę aż w końcu odparła, ale w języku polskim:
- "Wiesz, że nie mogę tego powiedzieć bezpośrednio przy nich. Nie chcę się kłócić, Rysiek, ale zrozum, mam tendencję do mówienia bohaterom J.K. prawdy o przyszłości. Musisz to uszanować i powstrzymywać mnie jeśli zauważysz, że zbliżam się do powiedzenia czegoś, co nie powinnam mówić. Rozumiesz?" - objaśniła. Żadne z nich, ani Agnes, ani Yve, a także Adrian nie wtrąciło się do wypowiedzi Madle. Słuchali z napięciem tego, co mówiła. W końcu, gdy skończyła Agnes uśmiechnęła się i pogratulowała przyjaciółce wypowiedzi.
~~*~~
Po pewnym czasie... Po spotkaniu Harry'ego z Weasley'ami w pubie...
- Słuchajcie, mam propozycję dla Rona i Hermiony. - odezwał się Rick nagle coś sobie przypomniawszy.
- Co takiego? - spytała Hermiona z ciekawością.
- Otóż, jeśli dobrze kojarzę Hermiona narzeka, że nie ma sowy i zauważyłem, że szczur Rona jest w kiepskim stanie. Co powiecie na to, by pójść do magicznej menażerii, by jedno kupiło sowę, a drugie pokazało ekspedientce szczura? - zasugerował Rick.
- Dobry pomysł! - zawołali jednocześnie Harry, Ron i Hermiona i wnet pobiegli na Pokątną, a nasi przyjaciele poszli za nimi. Dotarłszy do menażerii weszli do środka. Hermiona zaczęła się rozglądać za sowami, a Ron podszedł do lady, by pokazać swojego szczura. Jednak Rick nim wszedł do sklepu dostał wiadomość z zegarka, że coś się stanie za pięć minut ze szczurem i kotem. Nie musieli sprawdzać także w broszce Madle, bo wiedzieli doskonale co się wydarzy.
Tak więc, gdy Ron rozmawiał ze sprzedawczynią Adrian także wybierał sobie sowę. Po kilku minutach, gdy Adrian wziął jedną z klatek z piękną jasno brązową sową...
...i szedł właśnie ku blatowi rozległ się jakiś hałas z tamtego kierunku. Wszyscy byli w różnych miejscach poza Świętą Trójką i Adrianem. Gdy przybiegli do źródła hałasu okazało się, że był to... rudy kot o spłaszczonym pysku.
- Krzywołap, nie! - zawołała sprzedawczyni. Okazało się, że Hermiona najwyraźniej wypuściła kota z klatki, a ten korzystając z okazji pobiegł ku Parszywkowi. Nasi bohaterowie musieli coś zrobić. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Wycelowali swoje magiczne rzeczy w kierunku zwierzęcia i zawołali jednocześnie to samo słowo:
- Immobilization! - jednocześnie z ich rubinów wyleciało białe światło, które sparaliżowało kota. Następnie Rick poprowadził swoim zegarkiem jednocześnie mówiąc:
- Locomotor. - przenosząc kota ku blatowi. Gdy tam się znalazł sprzedawczyni włożyła go do klatki, a tam zostało zdjęte ostatecznie zaklęcie przez naszych bohaterów. Cała piątka rozejrzeli się. Nigdzie nie widzieli ani Rona, ani Harry'ego ani także szczura. Była tylko Hermiona, która wzięła klatkę z Krzywołapem zapłaciwszy za niego oraz wzięła eliksir dla Parszywka. Poszli za nią. Okazało się, że wyszła na zaplecze. Chłopcy szukali Parszywka i zaczęli się kłócić, gdy tylko Hermiona przyszła widząc kota w klatce. Ron był wściekły, że on tak się zachował wobec jego ulubionego zwierzątka. Cała piątka przyglądała się temu z rozbawieniem. Po kilku minutach w końcu Rick nie wytrzymał, machnął różdżką i przylewitował szczura do rąk Rona.
- Oto twój szczur, Ron. - powiedział Rick.
- Uważaj na niego, bo ktoś na niego poluje... - ruda nachyliła się nad szczurem. - ...Nie mówię tu tylko o kotach, ale o ludziach... - odezwała się Madle i wyszczerzyła zęby. Ruda zauważyła, że szczur zadrżał w ręku Rona. Wiedziała, że Pettigrew rozumie jej słowa
- Niech wasza trójka ma się na baczności. Ten rok jest ważny... - odezwała się Agnes przerywając przyjaciółce jej monolog. Ruda westchnęła z niezadowolenia. - ...Harry mogę cię prosić na chwilkę? - Agnes machnęła na Harry'ego. Ten zbliżył się do niej i stanęli w pewnej odległości od przyjaciół. - ...W tym roku nie będziemy wam mówić za wiele, ale gdy nastanie odpowiedni czas, gdy Black przybędzie do szkoły i spróbuje wejść do Pokoju Wspólnego wtedy będziemy wam mówić o tym co się wydarzy, ale do tej pory ni słowa o tej rozmowie przy Parszywku. Rozumiesz? - poprosiła.
- Dlaczego? - spytał.
- On nie jest zwykłym zwierzęciem, Harry. To szpieg i zdrajca. Więcej ci nie mogę powiedzieć. Dowiesz się pod koniec roku szkolnego. Proszę cię: nic nie mów przyjaciołom. Dobrze? - prosiła.
- Dobrze, ale nie wiem co, o tym myśleć. - zamyślił się Harry. Gdy w końcu wrócili do pubu zastali tam resztę rodziny Weasley'ów. Mieli jechać następnego dnia na dworzec King's Cross.
~~*~~
Następnego dnia... Rano...
- A wy nie jedziecie? - spytał pan Weasley zauważywszy, że nasi bohaterowie nie wchodzą do limuzyn ministerstwa.
- My mamy swój sposób na przybycie na dworzec. - odparła Madle.
- Wy jedźcie. - poradziła Yve. Po chwili dwie limuzyny pojechały ku dworcowi. Cała piątka naraz odetchnęła z ulgi.
- Odjechali nareszcie. - powiedział Adrian.
- Chodźcie. Mamy mało czasu. Rodzice na nas czekają. - popędzała ich Madle.
- A także nasza matka. - odezwała się Kate.
- Słusznie. - powiedział Rick. Poszli ku jakiejś alejce. Tam deportowali się nie daleko dworca, a tam poszli po wózki. Nieopodal spotkali państwo McGray'ów i Beckett oraz pana Angela.
- Gdzie mama? - spytała Kate rozglądając się.
- Powiedziała, że wyśle do chłopców sowę z wiadomością, to w której rodzinie jesteście i czy w magicznym świecie jest to legalne, bo okazało się, iż musiał interweniować Dumbledore. Jednak powiedziałem mu, a ja żonie iż znam ciebie, Madeleine. Więc się nie czepiał. Postanowił zainterweniować w waszej sprawie osobiście. Jeszcze dziś to załatwi z waszą mamą. - objaśnił pan Angel.
- Teraz chodźcie, bo się spóźnicie na pociąg. - ponaglał ich pan Beckett. Każde z nich weszło po kolei w mur przechodząc na peron 9 i 3/4. Ci, którzy nie widzieli pociągu pierwszy raz zachwycali się nim.
- Chodźcie, znajdźmy szybko wolny przedział blisko Lupina. - zaproponował Adrian.
- Słuszna uwaga... - odezwała się Madle. - ...I miejmy w pogotowiu różdżki. Rick, pamiętaj, że twój zegarek nie może wytwarzać Zaklęcia Patronusa. Jest za silne. - dodała.
- Faktycznie. To co mam zrobić? - spytał.
- Nic. Dementorzy będą szukać Syriusza w pociągu, a my nie możemy się ujawniać z naszą magią aż do czasu ostatecznej walki. Pamiętajcie. - odparła Yve.
- Zgoda. - powiedzieli jednocześnie. Po czym wpakowywali swoje kufry i zwierzęta do pociągu. Następnie zaczęli szukać przedziału w pobliżu Lupina. Po około dwóch minutach znaleźli go, więc weszli do sąsiedniego. Szczęście, że było wcześnie i mogli zarezerwować sobie miejsca. Teraz mogli czekać na dementorów.
Po niedługim czasie pociąg zaczął ruszać, a kilka chwil potem usłyszeli głosy Harry'ego, Rona i Hermiony. Ron naśmiewał się z tego, co Harry zrobił swojej ciotce. Cała trójka usiedli w sąsiednim przedziale. Wiedzieli co tam się działo. - "Oby Harry wytrzymał" - przemknęło im przez myśl. W momencie, gdy Harry skończył opowiadać o Blacku pogasły światła i zrobiło się zimno. Teraz to, co miało się stać było najgorszym wspomnieniem dla Harry'ego...
sobota, 8 czerwca 2013
Rozdział 14 - Horkruksy, kłótnia i na Pokątnej
Wszyscy patrzyli jak ich kuzyn upada na posadzkę. Wszyscy, no prawie wszyscy byli przerażeni. Wyjątkiem była Jessica. Była zachwycona. Gdy chłopak upadł podskoczyła z radości.
- To było wspaniałe! Ale go powaliłaś! - pisnęła. Madle wstała z niego, gdyż on leżał na brzuchu, a ona na nim przygważdżając go. Upewniając się, że jest nie przytomny wstała. Przez chwilę milczała. Spojrzała na rodziców i oświadczyła:
- Tato, proszę byś go zaprowadził do wuja Steve'a. Niech ten dureń nie pokazuje mi się na oczy. Niech obaj mi się nie pokazują. Jeśli tu przyjdzie skończy tak samo jak Justin. Ze zmodyfikowaną pamięcią. Zrozumiałeś? - oświadczyła.
- Dobrze, skarbie. - powiedział biorąc bratanka na ręce i deportując się. Gdy zniknął Madle podeszła do stołu, wzięła gazetę do ręki, którą odłożył Patrick i spojrzała na pierwszą stronę. Przyglądała się twarzy Blacka. Jej mina wyrażała smutek, tęsknotę, przerażenie, a nawet płakała. Otarła łzy.
- Obiecuję ci, Syri, że cię z tego wyplączę... - powiedziała łkającym się głosem... - i postaramy się dopaść Voldemorta, a Petera... - tu zacisnęła dłoń w pięść. Nagle poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Spojrzała za siebie. Za nią stała jej matka, a po drugiej stronie Jesi.
- Madeleine, czy coś się stało? - spytała ich matka. Dziewczyna wpatrywała się w nią milcząc przez równą minutę. Potem spojrzała na twarz Syriusza w gazecie.
- Widzicie,... to, co się stanie w tym roku zapoczątkuje wydarzenia w następnych latach, a w szczególności pod koniec następnego roku. - oświadczyła. Jessica i jej matka spojrzały na Madle zdziwione.
- Co się wydarzy w tym roku oraz pod koniec czwartego roku? - spytała Kasandra.
- W tym roku Syriusz będzie robił wszystko, by dopaść Petera. Ten szczur jest w rodzinie Weasley'ów od dwunastu lat, a dokładniej jest zwierzątkiem Rona,... - tu Ruda nie dokończyła, gdyż Jesi zdziwiła się trzema słowami:
- Jest zwierzątkiem Rona? - spytała.
- Zgadza się. - odpowiedziała.
- Ale co to ma wspólnego z Ronem z Peterem? - zapytała Jesi.
- To, że wszyscy myślą iż Black uciekł z Azkabanu, by dopaść waszego kolegę Harry'ego, a on jest przyjacielem Rona. Nie mylę się? - odezwała się pan Beckett, który właśnie wszedł do kuchni.
- Tak, tato... - odpowiedziała Madle. - ...Wszyscy będą chronić Harry'ego, a to utrudni Syriuszowi zbliżenie się do Rona, który ma przy sobie Glizdogona. Raz mu się uda wejść do szkoły i napaść na Grubą Damę. Innym razem wejdzie do Pokoju Wspólnego i przestraszy Rona. Rzecz jasna Petera tam już nie będzie. W taki sposób będzie dowodził, że jest prawdziwym przestępcą. Jeśli nadal będzie się tak zachowywał i uda mu się dopaść Pettigrew próbując go zabić, nawet z zemsty, to nie będziemy mogli nic zrobić jeśli złapią i ześlą do więzienia, a co gorsza dementorzy złożą mu swój pocałunek. Trzeba mu pomóc i nie dopuścić by zabił Petera, ale także pozwolić szczurowi uciec. - oświadczyła.
- Dlaczego? Przecież to on zabił i trzeba go złapać! - zawołał Patrick.
- Wiem, tato, ale mimo swego tchórzostwa odegra ważną rolę w następnym roku. Przywróci Voldemortowi ciało i moc. Ojcze!... - tu Ruda podniosła ton, by uciszyć całą trójkę, a w szczególności Patricka, który szykował się do deportacji. - ...Musimy na to pozwolić, gdyż by zabić Toma Marvolo Riddle'a musi mieć ciało, moc a przede wszystkim utracić swoją nieśmiertelność. Jednak muszę wam coś opowiedzieć. Wiecie dlaczego Riddle nie umarł, gdy próbował zabić Harry'ego?... - wszyscy pokręcili przecząco głowami. - ...Miał on Horkruksy, a jest ich siedem. Obecnie ma ich już sześć, gdyż nie dawno Harry zniszczył mu jeden. Zniszczył mu dziennik. - oznajmił.
- Pytanie: Co to jest Horku-cośtam? - spytała Kasandra.
- Horkruks jest nazywany przedmiotem, w którym czarodziej, bądź czarownica ukrywa cząstkę swojej duszy. Horkruksa tworzy się poprzez morderstwo na człowieku. Voldemort pieczołowicie wybierał swoje ofiary, jak w przypadku Potterów. Poza tym lubił kolekcjonować trofea po swoich ofiarach. Za trzy lata zrozumiecie o czym mówię. Trzeba by opowiadać wiele godzin. Musimy się skupić na tym roku. Zgoda? - poprosiła Madle. Spojrzała na rodziców i siostrę. Cała trójka popatrzyli po sobie.
- W sumie masz rację. - powiedział Patrick. Po tych słowach rozeszli się do swoich pokoi z natłokiem myśli.
Nastał początek sierpnia...
Do naszych bohaterów doszła wieść o ucieczce Harry'ego z domu. Rozniosła się szybciej niż doszło to do uszu ministerstwa. Każe z nich przeniosło się z pomocą jednego z rodziców. Pojawili się około pięciu minut przed tym zdarzeniem.
- Ukryjemy się i zaczekamy na Harry'ego. Chodźcie. - Adrian wepchnął ich w jakieś krzaki. Rick za to obserwował dom nr 4, a dokładniej okno na piętrze. Widzieli tam sylwetkę chłopca krzątającego się po pokoju. Najwyraźniej się pakował. Dwie minuty potem zgasło światło, a potem zaczęły migać światła.
- To teraz się dzieje. Siostra Vernona zostaje zmieniona w balona. - zaśmiała się Madle. Scott także się zaśmiał.
- Kryć się! - zawołała Kasandra. Wszyscy padli na ziemię, bo państwo Dursley wyszli na zewnątrz.
- Chodźcie, szybko! Harry zaraz wyjdzie na zewnątrz! - odeszli chyłkiem w kierunku ulicy i poszli ulicą. Kawałek dalej zobaczyli Harry'ego idącego szybkim krokiem przed siebie.
- Harry, czekaj! - zawołała Agnes. Gryfon obejrzał się. Był nie mało zdziwiony, gdy ich zobaczył.
- Co wy tu robicie, dziewczyny? - spytał. Madle uśmiechnęła i podeszła do niego.
- Po pierwsze: chcę ci przedstawić naszych nowych kolegów, którzy będą chodzić w tym roku do Hogwartu. Chłopaki, podejdźcie... - machnęła na nich. Obaj zbliżyli się. - ...Harry, poznaj Richarda i Adriana Harvey. Ich ojcowie byli braćmi dlatego posiadają to samo nazwisko... - wyjaśniła. - ...Są sierotami. Jednak uzgodniliśmy z przełożoną sierocińca iż obaj będą w różnych rodzinach, a oni na to przystali. Rick mieszka u McGray'ów, a Adrian i Angelów. - wyjaśniła.
- Rozumiem. Jednak nie wiem po co mi to mówisz? - zamyślił.
- Dlatego, że oni także przybywają z rzeczywistego wymiaru. - wyjaśniła.
- Ach tak. A ta druga sprawa? - spytał.
- Po drugie: Chcę cię ostrzec. Zbliża się zagrożenie. - powiedziała Madle.
- Jeśli dobrze pamiętam jako jedno z dodatkowych zajęć wybrałeś Wróżbiarstwo. Na pierwszej lekcji profesorka wywróży ci ponuraka. Przybiera on dużego psa. Oznacza on Omen Śmierci. Profesorka będzie miała rację, że zbliża się zagrożenie, ale nie teraz. Krąży ono, ale ty musisz być przygotowany na to zagrożenie, Harry. - objaśnił Adrian.
- Mówisz o Voldemorcie? - spytał.
- Tak, Harry, ale on jest jeszcze za słaby by zaatakować. Nie ma ciała. Musi go odzyskać. Pierwszy składnik to jego sługa. - oświadczył blondyn.
- Dlatego mówię ci, byś w tym roku uważał, gdyż jeden ze sługusów Riddle'a jest bliżej niż myślisz. Zapamiętaj moje słowa, bo jest to nasza wskazówka od nas, by odnaleźć zdrajcę twoich rodziców... - oświadczyła Madle. Nagle Agnes charakterystycznie chrząknęła. Madle wiedziała, że za dużo powiedziała. - ...Yyy... My już pójdziemy. Spotkamy się na Pokątnej, gdy będziemy kupować przybory szkolne. Cześć, Harry. - podeszła do matki. Reszta także to zrobiła. Po chwili zniknęli deportując się do swych domów.
Tydzień później... Dom Angelów...
Yvonne właśnie szykowała się do wyjścia na ulicę Pokątną. Miała już wszystko: Różdżkę w kieszeni i pelerynę na sobie. Wyszła na korytarz i miała zejść schodami na dół, gdy usłyszała czyjeś podniecone głosy w salonie. Przeskoczyła ostatnie stopnie i pobiegła do salonu. Zobaczyła tam Kate i Adriana stojących naprzeciw siebie w pozycji bojowej.
- Powtórz to! - zawołał.
- Jesteś ohydnym tchórzem! Brzydzę się tobą! - krzyknęła Kate.
- A ty jesteś głupia! Nienawidzę cię! - odkrzyknął Adrian.
- Co tu się dzieje? - do "rozmowy" wtrącił się pan Angel.
- Nie wiem, tato. Dopiero przyszłam. - wyjaśniła Yve.
- Kate, Adrian uspokójcie się i ubierzcie. Zaraz idziemy na zakupy. - poprosił ich ojciec. Oboje jeszcze przez chwilę na siebie patrzyli morderczym wzrokiem aż w końcu skierowali się ku kominkowi skąd mieli przenieść się do "Dziurawego Kotła". Yve, wciąż ze smutną miną, patrzyła na nich zmartwiona. Każde z osobna wchodziło do kominka wołając "Ulica Pokątna".
Londyn...
Gdy znaleźli się w pubie Adrian poprosił ojca, by ten zapytał o Beckettów lub McGray'ów. Mężczyzna wrócił po minucie.
- Tylko McGray'owie są na Pokątnej. - chłopak skinął głową w ten sposób dziękując. Poszli na zaplecze, a stamtąd na podwórko, gdzie mieli zamiar iść na zakupy. Od razu, gdy przejście się otworzyło Adrian pobiegł przodem.
- Adrian, gdzie biegniesz? - zawołała za nim Yve.
- Idę poszukać McGray'ów. Zobaczymy się później! - zawołał Adrian zostawiając Angelów samych na ulicy, a sam zniknął w tłumie.
- Nic nie zrobisz? - spytał pan Angel blondynki.
- Co, ja mam zrobić? - spytała Yve spojrzawszy na niego.
- Iść za Adrianem i pogadać z nim. - wyjaśnił pan Angel.
- Dlaczego ja? Nawet nie wiem o, co poszło między wami. - zwróciła się do siostry. Brunetka westchnęła ze złości, po czym odparła zrezygnowana:
- Poszło najpierw o posprzątanie jego pokoju. Poprosiłam Adriana, by go posprzątał przed wyjściem tutaj. Odpowiedział, że zrobi to przed wyjazdem do Hogwartu. Więc mnie trochę poniosło i zaczęłam mu sprzątać pokój irytując się pod jego adresem, ale on nakazał mi przestać. I jedno, i drugie, czyli przestać sprzątać i gadać. Zaczęliśmy się kłócić, a nawet doszło do małych rękoczynów oraz wyzwisk, co na nieszczęście to drugie słyszałaś. - wyjaśniła.
- Hm. Muszę go odnaleźć, ale co ja mogę zrobić? Jeśli chce porozmawiać z Agnes niech idzie. Jednak nie rozumiem jednego:... - podrapała się w kark. - ...czemu nie chciał o tym ze mną porozmawiać osobiście? - martwiła się.
W tym samym czasie w księgarni Esy i Floresy...
Państwo McGray kupowali książki dla Agnes i Scotta. Nie wiedzieli, że ktoś ich szuka. Scott stał przy dziale o Obronie Przed Czarną Magią, a Agnes stała wraz z księgarzem przy klatce z "Potworną Księgą Potworów".
- Pozwoli pan? - spytała Agnes. Mężczyzna spojrzał na nią.
- Ależ proszę panią, jestem profesjonalistą i...
- Proszę mi zaufać. Wiem jak uspokoić te księgi... - oświadczyła. Księgarz popatrzył na nią, po chwili odsunął się. Blondynka otworzyła klatkę biorąc uprzednio rękawice od mężczyzny. Wzięła ostrożnie jedną z ksiąg, a potem pogładziła po wierzchu. Księga się uspokoiła. - ...Proszę tak zrobić ze wszystkimi a przede wszystkim założyć im magiczne taśmy lub paski, by się nie otworzyły, wtedy nie ugryzą pana ani klientów. - objaśniła.
- Skąd pani to wszystko wie? - spytał. Dziewczyna mrugnęła jakby podrywała mężczyznę.
- Mam swoje źródło. Możemy przejść dalej? - spytała. Mężczyzna skinął głową.
Po kilku minutach Agnes miała wszystko. Wybrała przedmioty takie jak: Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami, Wróżbiarstwo i Starożytne Runy. Musiała także kupić "Standardową Księgę Zaklęć - stopień trzeci".
- Scott, masz już wszystko? - zawołała do brata podchodząc do barierki. Ten pokazał się jej na parterze.
- Tak, siostra. Zapłaciłem także za twoje książki. - odpowiedział.
- Super. Możemy iść. - zeszła na dół. Byli już przy wyjściu, gdy Scott zauważył kogoś znajomego.
- Agnes, czy to nie ten młodszy Harvey? Tam, na ulicy. - spytał. Dziewczyna spojrzała tam. Rzeczywiście, chłopak miał rację. Na ulicy stał Adrian. Najwyraźniej szukał kogoś. Gdy wyszli na ulicę dopiero teraz zauważył ich.
- Agnes! Co za szczęście, że cię widzę! Barman powiedział, że jesteś tu z rodziną. - objaśnił podchodząc do niej szybkim krokiem.
- Adrian, co się stało? I gdzie jest Yve i Kate? - spytał Scott.
- Zostawiłem ich przy wyjściu na ulicę. - odparł.
- Zwariowałeś?? - zawołała Agnes.
- Czemu miałbym zwariować? - spytał.
- Oni są twoją rodziną i powinieneś być z nimi! - zawołała.
- Ale...
- Żadnego "ale"! Masz do nich wracać! - krzyknęła.
- Posłuchaj mnie przez chwilę, Agnes. Pokłóciłem się z Kate. Nie chcę z nią mieszkać ani sekundy dłużej! Każdy mnie tam denerwuje! Chcę mieszkać u ciebie. - zawołał podnosząc głos, by przekrzyczeć dziewczynę.
- Nie możesz! - zawołała równie głośno.
- Czemu? - spytał.
- Bo... - tu się zawahała. Scott popatrzył na siostrę. Odkąd ją poznał nigdy się tak się nie zachowywała przy chłopakach, ale przy Adrianie to, co innego. To było dziwne.
- Bo się w nim zadurzyłaś? - skwitował Scott. Oboje spojrzeli na blondyna. Dziewczyna zarumieniła się.
- Wcale nie!... - zaprzeczyła. Spojrzała na drugiego blondyna. - ...Słuchaj, Adrian, wracaj do Angelów. Nie zgadzam się byś był u nas. Poza tym dziewczyny i Rick musieli by się na to zgodzić, a także rodzice. Pogadam z nimi. Spotkamy się dwa dni przed wyjazdem. Dzień potem przyjadą Weasley'owie oraz Hermiona. Będziemy mieć czas by spokojnie pogadać. Przyjedziemy do "Dziurawego Kotła" całą rodziną i uzgodnimy co i jak. Do tego czasu musisz wytrzymać. Zgoda? - objaśniła. Adrian popatrzył na pannę McGray przez parę chwil, a potem odparł:
- Zgoda.
- Świetnie. Do tego czasu przemyśl, nie które sprawy związane ze swoją rodziną i postaraj się pogodzić z Kate. - poprosiła.
- No... No dobrze. - powiedział z wahaniem. Po czym pożegnał się z nimi.
Tymczasem...
Kilkanaście metrów dalej od naszych bohaterów stały dwie osoby. Mężczyzna i młody piętnastoletni młodzieniec. Obaj byli rudzi. Przyglądali się blond włosemu rodzeństwu od dłuższego czasu śledząc ich. W końcu mężczyzna zwrócił się do młodzieńca:
- Justin, pójdziesz do Hogwartu pod inną postacią. Wymyślę coś, by Dumbledore nie zawracał tobą głowy. Do czasu przyjazdu do szkoły masz wymyślić dla siebie wygląd i tożsamość. Twoim zadaniem będzie zbliżenie się do ferajny swojej kuzynki. Zauważyłem, że bardzo interesujesz się tą McGray. To dobrze. Zbliż się do niej możliwe jak najbliżej. Masz być dla niej miły i uprzejmy bez względu w jakim domu się znajdziesz. - nakazał mu i poszli w kierunku pubu. Ani Agnes, ani Scott nie zwrócili uwagi na Beckettów.
- To było wspaniałe! Ale go powaliłaś! - pisnęła. Madle wstała z niego, gdyż on leżał na brzuchu, a ona na nim przygważdżając go. Upewniając się, że jest nie przytomny wstała. Przez chwilę milczała. Spojrzała na rodziców i oświadczyła:
- Tato, proszę byś go zaprowadził do wuja Steve'a. Niech ten dureń nie pokazuje mi się na oczy. Niech obaj mi się nie pokazują. Jeśli tu przyjdzie skończy tak samo jak Justin. Ze zmodyfikowaną pamięcią. Zrozumiałeś? - oświadczyła.
- Dobrze, skarbie. - powiedział biorąc bratanka na ręce i deportując się. Gdy zniknął Madle podeszła do stołu, wzięła gazetę do ręki, którą odłożył Patrick i spojrzała na pierwszą stronę. Przyglądała się twarzy Blacka. Jej mina wyrażała smutek, tęsknotę, przerażenie, a nawet płakała. Otarła łzy.
- Obiecuję ci, Syri, że cię z tego wyplączę... - powiedziała łkającym się głosem... - i postaramy się dopaść Voldemorta, a Petera... - tu zacisnęła dłoń w pięść. Nagle poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Spojrzała za siebie. Za nią stała jej matka, a po drugiej stronie Jesi.
- Madeleine, czy coś się stało? - spytała ich matka. Dziewczyna wpatrywała się w nią milcząc przez równą minutę. Potem spojrzała na twarz Syriusza w gazecie.
- Widzicie,... to, co się stanie w tym roku zapoczątkuje wydarzenia w następnych latach, a w szczególności pod koniec następnego roku. - oświadczyła. Jessica i jej matka spojrzały na Madle zdziwione.
- Co się wydarzy w tym roku oraz pod koniec czwartego roku? - spytała Kasandra.
- W tym roku Syriusz będzie robił wszystko, by dopaść Petera. Ten szczur jest w rodzinie Weasley'ów od dwunastu lat, a dokładniej jest zwierzątkiem Rona,... - tu Ruda nie dokończyła, gdyż Jesi zdziwiła się trzema słowami:
- Jest zwierzątkiem Rona? - spytała.
- Zgadza się. - odpowiedziała.
- Ale co to ma wspólnego z Ronem z Peterem? - zapytała Jesi.
- To, że wszyscy myślą iż Black uciekł z Azkabanu, by dopaść waszego kolegę Harry'ego, a on jest przyjacielem Rona. Nie mylę się? - odezwała się pan Beckett, który właśnie wszedł do kuchni.
- Tak, tato... - odpowiedziała Madle. - ...Wszyscy będą chronić Harry'ego, a to utrudni Syriuszowi zbliżenie się do Rona, który ma przy sobie Glizdogona. Raz mu się uda wejść do szkoły i napaść na Grubą Damę. Innym razem wejdzie do Pokoju Wspólnego i przestraszy Rona. Rzecz jasna Petera tam już nie będzie. W taki sposób będzie dowodził, że jest prawdziwym przestępcą. Jeśli nadal będzie się tak zachowywał i uda mu się dopaść Pettigrew próbując go zabić, nawet z zemsty, to nie będziemy mogli nic zrobić jeśli złapią i ześlą do więzienia, a co gorsza dementorzy złożą mu swój pocałunek. Trzeba mu pomóc i nie dopuścić by zabił Petera, ale także pozwolić szczurowi uciec. - oświadczyła.
- Dlaczego? Przecież to on zabił i trzeba go złapać! - zawołał Patrick.
- Wiem, tato, ale mimo swego tchórzostwa odegra ważną rolę w następnym roku. Przywróci Voldemortowi ciało i moc. Ojcze!... - tu Ruda podniosła ton, by uciszyć całą trójkę, a w szczególności Patricka, który szykował się do deportacji. - ...Musimy na to pozwolić, gdyż by zabić Toma Marvolo Riddle'a musi mieć ciało, moc a przede wszystkim utracić swoją nieśmiertelność. Jednak muszę wam coś opowiedzieć. Wiecie dlaczego Riddle nie umarł, gdy próbował zabić Harry'ego?... - wszyscy pokręcili przecząco głowami. - ...Miał on Horkruksy, a jest ich siedem. Obecnie ma ich już sześć, gdyż nie dawno Harry zniszczył mu jeden. Zniszczył mu dziennik. - oznajmił.
- Pytanie: Co to jest Horku-cośtam? - spytała Kasandra.
- Horkruks jest nazywany przedmiotem, w którym czarodziej, bądź czarownica ukrywa cząstkę swojej duszy. Horkruksa tworzy się poprzez morderstwo na człowieku. Voldemort pieczołowicie wybierał swoje ofiary, jak w przypadku Potterów. Poza tym lubił kolekcjonować trofea po swoich ofiarach. Za trzy lata zrozumiecie o czym mówię. Trzeba by opowiadać wiele godzin. Musimy się skupić na tym roku. Zgoda? - poprosiła Madle. Spojrzała na rodziców i siostrę. Cała trójka popatrzyli po sobie.
- W sumie masz rację. - powiedział Patrick. Po tych słowach rozeszli się do swoich pokoi z natłokiem myśli.
~~*~~
Nastał początek sierpnia...
Do naszych bohaterów doszła wieść o ucieczce Harry'ego z domu. Rozniosła się szybciej niż doszło to do uszu ministerstwa. Każe z nich przeniosło się z pomocą jednego z rodziców. Pojawili się około pięciu minut przed tym zdarzeniem.
- Ukryjemy się i zaczekamy na Harry'ego. Chodźcie. - Adrian wepchnął ich w jakieś krzaki. Rick za to obserwował dom nr 4, a dokładniej okno na piętrze. Widzieli tam sylwetkę chłopca krzątającego się po pokoju. Najwyraźniej się pakował. Dwie minuty potem zgasło światło, a potem zaczęły migać światła.
- To teraz się dzieje. Siostra Vernona zostaje zmieniona w balona. - zaśmiała się Madle. Scott także się zaśmiał.
- Kryć się! - zawołała Kasandra. Wszyscy padli na ziemię, bo państwo Dursley wyszli na zewnątrz.
- Chodźcie, szybko! Harry zaraz wyjdzie na zewnątrz! - odeszli chyłkiem w kierunku ulicy i poszli ulicą. Kawałek dalej zobaczyli Harry'ego idącego szybkim krokiem przed siebie.
- Harry, czekaj! - zawołała Agnes. Gryfon obejrzał się. Był nie mało zdziwiony, gdy ich zobaczył.
- Co wy tu robicie, dziewczyny? - spytał. Madle uśmiechnęła i podeszła do niego.
- Po pierwsze: chcę ci przedstawić naszych nowych kolegów, którzy będą chodzić w tym roku do Hogwartu. Chłopaki, podejdźcie... - machnęła na nich. Obaj zbliżyli się. - ...Harry, poznaj Richarda i Adriana Harvey. Ich ojcowie byli braćmi dlatego posiadają to samo nazwisko... - wyjaśniła. - ...Są sierotami. Jednak uzgodniliśmy z przełożoną sierocińca iż obaj będą w różnych rodzinach, a oni na to przystali. Rick mieszka u McGray'ów, a Adrian i Angelów. - wyjaśniła.
- Rozumiem. Jednak nie wiem po co mi to mówisz? - zamyślił.
- Dlatego, że oni także przybywają z rzeczywistego wymiaru. - wyjaśniła.
- Ach tak. A ta druga sprawa? - spytał.
- Po drugie: Chcę cię ostrzec. Zbliża się zagrożenie. - powiedziała Madle.
- Jeśli dobrze pamiętam jako jedno z dodatkowych zajęć wybrałeś Wróżbiarstwo. Na pierwszej lekcji profesorka wywróży ci ponuraka. Przybiera on dużego psa. Oznacza on Omen Śmierci. Profesorka będzie miała rację, że zbliża się zagrożenie, ale nie teraz. Krąży ono, ale ty musisz być przygotowany na to zagrożenie, Harry. - objaśnił Adrian.
- Mówisz o Voldemorcie? - spytał.
- Tak, Harry, ale on jest jeszcze za słaby by zaatakować. Nie ma ciała. Musi go odzyskać. Pierwszy składnik to jego sługa. - oświadczył blondyn.
- Dlatego mówię ci, byś w tym roku uważał, gdyż jeden ze sługusów Riddle'a jest bliżej niż myślisz. Zapamiętaj moje słowa, bo jest to nasza wskazówka od nas, by odnaleźć zdrajcę twoich rodziców... - oświadczyła Madle. Nagle Agnes charakterystycznie chrząknęła. Madle wiedziała, że za dużo powiedziała. - ...Yyy... My już pójdziemy. Spotkamy się na Pokątnej, gdy będziemy kupować przybory szkolne. Cześć, Harry. - podeszła do matki. Reszta także to zrobiła. Po chwili zniknęli deportując się do swych domów.
~~*~~
Tydzień później... Dom Angelów...
Yvonne właśnie szykowała się do wyjścia na ulicę Pokątną. Miała już wszystko: Różdżkę w kieszeni i pelerynę na sobie. Wyszła na korytarz i miała zejść schodami na dół, gdy usłyszała czyjeś podniecone głosy w salonie. Przeskoczyła ostatnie stopnie i pobiegła do salonu. Zobaczyła tam Kate i Adriana stojących naprzeciw siebie w pozycji bojowej.
- Powtórz to! - zawołał.
- Jesteś ohydnym tchórzem! Brzydzę się tobą! - krzyknęła Kate.
- A ty jesteś głupia! Nienawidzę cię! - odkrzyknął Adrian.
- Co tu się dzieje? - do "rozmowy" wtrącił się pan Angel.
- Nie wiem, tato. Dopiero przyszłam. - wyjaśniła Yve.
- Kate, Adrian uspokójcie się i ubierzcie. Zaraz idziemy na zakupy. - poprosił ich ojciec. Oboje jeszcze przez chwilę na siebie patrzyli morderczym wzrokiem aż w końcu skierowali się ku kominkowi skąd mieli przenieść się do "Dziurawego Kotła". Yve, wciąż ze smutną miną, patrzyła na nich zmartwiona. Każde z osobna wchodziło do kominka wołając "Ulica Pokątna".
Londyn...
Gdy znaleźli się w pubie Adrian poprosił ojca, by ten zapytał o Beckettów lub McGray'ów. Mężczyzna wrócił po minucie.
- Tylko McGray'owie są na Pokątnej. - chłopak skinął głową w ten sposób dziękując. Poszli na zaplecze, a stamtąd na podwórko, gdzie mieli zamiar iść na zakupy. Od razu, gdy przejście się otworzyło Adrian pobiegł przodem.
- Adrian, gdzie biegniesz? - zawołała za nim Yve.
- Idę poszukać McGray'ów. Zobaczymy się później! - zawołał Adrian zostawiając Angelów samych na ulicy, a sam zniknął w tłumie.
- Nic nie zrobisz? - spytał pan Angel blondynki.
- Co, ja mam zrobić? - spytała Yve spojrzawszy na niego.
- Iść za Adrianem i pogadać z nim. - wyjaśnił pan Angel.
- Dlaczego ja? Nawet nie wiem o, co poszło między wami. - zwróciła się do siostry. Brunetka westchnęła ze złości, po czym odparła zrezygnowana:
- Poszło najpierw o posprzątanie jego pokoju. Poprosiłam Adriana, by go posprzątał przed wyjściem tutaj. Odpowiedział, że zrobi to przed wyjazdem do Hogwartu. Więc mnie trochę poniosło i zaczęłam mu sprzątać pokój irytując się pod jego adresem, ale on nakazał mi przestać. I jedno, i drugie, czyli przestać sprzątać i gadać. Zaczęliśmy się kłócić, a nawet doszło do małych rękoczynów oraz wyzwisk, co na nieszczęście to drugie słyszałaś. - wyjaśniła.
- Hm. Muszę go odnaleźć, ale co ja mogę zrobić? Jeśli chce porozmawiać z Agnes niech idzie. Jednak nie rozumiem jednego:... - podrapała się w kark. - ...czemu nie chciał o tym ze mną porozmawiać osobiście? - martwiła się.
~~*~~
W tym samym czasie w księgarni Esy i Floresy...
Państwo McGray kupowali książki dla Agnes i Scotta. Nie wiedzieli, że ktoś ich szuka. Scott stał przy dziale o Obronie Przed Czarną Magią, a Agnes stała wraz z księgarzem przy klatce z "Potworną Księgą Potworów".
- Pozwoli pan? - spytała Agnes. Mężczyzna spojrzał na nią.
- Ależ proszę panią, jestem profesjonalistą i...
- Proszę mi zaufać. Wiem jak uspokoić te księgi... - oświadczyła. Księgarz popatrzył na nią, po chwili odsunął się. Blondynka otworzyła klatkę biorąc uprzednio rękawice od mężczyzny. Wzięła ostrożnie jedną z ksiąg, a potem pogładziła po wierzchu. Księga się uspokoiła. - ...Proszę tak zrobić ze wszystkimi a przede wszystkim założyć im magiczne taśmy lub paski, by się nie otworzyły, wtedy nie ugryzą pana ani klientów. - objaśniła.
- Skąd pani to wszystko wie? - spytał. Dziewczyna mrugnęła jakby podrywała mężczyznę.
- Mam swoje źródło. Możemy przejść dalej? - spytała. Mężczyzna skinął głową.
Po kilku minutach Agnes miała wszystko. Wybrała przedmioty takie jak: Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami, Wróżbiarstwo i Starożytne Runy. Musiała także kupić "Standardową Księgę Zaklęć - stopień trzeci".
- Scott, masz już wszystko? - zawołała do brata podchodząc do barierki. Ten pokazał się jej na parterze.
- Tak, siostra. Zapłaciłem także za twoje książki. - odpowiedział.
- Super. Możemy iść. - zeszła na dół. Byli już przy wyjściu, gdy Scott zauważył kogoś znajomego.
- Agnes, czy to nie ten młodszy Harvey? Tam, na ulicy. - spytał. Dziewczyna spojrzała tam. Rzeczywiście, chłopak miał rację. Na ulicy stał Adrian. Najwyraźniej szukał kogoś. Gdy wyszli na ulicę dopiero teraz zauważył ich.
- Agnes! Co za szczęście, że cię widzę! Barman powiedział, że jesteś tu z rodziną. - objaśnił podchodząc do niej szybkim krokiem.
- Adrian, co się stało? I gdzie jest Yve i Kate? - spytał Scott.
- Zostawiłem ich przy wyjściu na ulicę. - odparł.
- Zwariowałeś?? - zawołała Agnes.
- Czemu miałbym zwariować? - spytał.
- Oni są twoją rodziną i powinieneś być z nimi! - zawołała.
- Ale...
- Żadnego "ale"! Masz do nich wracać! - krzyknęła.
- Posłuchaj mnie przez chwilę, Agnes. Pokłóciłem się z Kate. Nie chcę z nią mieszkać ani sekundy dłużej! Każdy mnie tam denerwuje! Chcę mieszkać u ciebie. - zawołał podnosząc głos, by przekrzyczeć dziewczynę.
- Nie możesz! - zawołała równie głośno.
- Czemu? - spytał.
- Bo... - tu się zawahała. Scott popatrzył na siostrę. Odkąd ją poznał nigdy się tak się nie zachowywała przy chłopakach, ale przy Adrianie to, co innego. To było dziwne.
- Bo się w nim zadurzyłaś? - skwitował Scott. Oboje spojrzeli na blondyna. Dziewczyna zarumieniła się.
- Wcale nie!... - zaprzeczyła. Spojrzała na drugiego blondyna. - ...Słuchaj, Adrian, wracaj do Angelów. Nie zgadzam się byś był u nas. Poza tym dziewczyny i Rick musieli by się na to zgodzić, a także rodzice. Pogadam z nimi. Spotkamy się dwa dni przed wyjazdem. Dzień potem przyjadą Weasley'owie oraz Hermiona. Będziemy mieć czas by spokojnie pogadać. Przyjedziemy do "Dziurawego Kotła" całą rodziną i uzgodnimy co i jak. Do tego czasu musisz wytrzymać. Zgoda? - objaśniła. Adrian popatrzył na pannę McGray przez parę chwil, a potem odparł:
- Zgoda.
- Świetnie. Do tego czasu przemyśl, nie które sprawy związane ze swoją rodziną i postaraj się pogodzić z Kate. - poprosiła.
- No... No dobrze. - powiedział z wahaniem. Po czym pożegnał się z nimi.
~~*~~
Tymczasem...
Kilkanaście metrów dalej od naszych bohaterów stały dwie osoby. Mężczyzna i młody piętnastoletni młodzieniec. Obaj byli rudzi. Przyglądali się blond włosemu rodzeństwu od dłuższego czasu śledząc ich. W końcu mężczyzna zwrócił się do młodzieńca:
- Justin, pójdziesz do Hogwartu pod inną postacią. Wymyślę coś, by Dumbledore nie zawracał tobą głowy. Do czasu przyjazdu do szkoły masz wymyślić dla siebie wygląd i tożsamość. Twoim zadaniem będzie zbliżenie się do ferajny swojej kuzynki. Zauważyłem, że bardzo interesujesz się tą McGray. To dobrze. Zbliż się do niej możliwe jak najbliżej. Masz być dla niej miły i uprzejmy bez względu w jakim domu się znajdziesz. - nakazał mu i poszli w kierunku pubu. Ani Agnes, ani Scott nie zwrócili uwagi na Beckettów.
sobota, 1 czerwca 2013
Rozdział 13 - Wuj Steve, Justin, adopcja i "o mały włos(?)"
Biegli najszybciej jak mogli do punku aportacyjnego, by stamtąd deportować się do domu Beckettów na ratunek Madeleine.
- Agnes, zwolnij! - zawołał Rick.
- Nie mogę, Rick! Trzeba ratować Madle! - oświadczyła Agnes.
- Ale czemu? Co jej grozi? - dopytywał się mając już lekką zadyszkę.
- Poprzez mój wisiorek skontaktowałam się wcześniej z dziewczynami. Powiedziałam im, by powiadomiły swoich rodziców o tym, by spytały swoich rodziców, u których mieszkają w tym świecie, czy mogą jednego z was zaadoptować. Mój tata się zgodził przygarnąć ciebie. Został tylko Adrian. Rodzice Yve zdecydują wciągu kilku dni. Za to w domu Beckettów usłyszałam czyjś nieznany mi głos, że "nie chce kolejnego bachora w domu". Mało tego usłyszałam jej krzyk, jakby ktoś ją torturował i stłumione głosy oraz kroki. Jej broszka była włączona, ale jej nie miała na sobie... - tu się zatrzymali, gdyż byli już w punkcie aportacyjnym. - ...Rick, pamiętasz co ci mówiła Rowling na temat zdejmowania naszych magicznych rzeczy? - spytała.
- Tak. Powiedziała, że są naszą mocą i ochroną jednocześnie, a zdejmując stracimy ją. Każda z nich posiada swoją magiczną umiejętność. - wyjaśnił.
- Tak, ale nie stracimy jej jeśli będzie blisko nas w zasięgu stu metrów lub będziemy mieć ją w ręku. Jeśli ktoś nam je zniszczy... - zawiesiła głos dając chłopakowi do zrozumienia o co chodzi.
- Nie, Agnes. Są one niezniszczalne. Nie utracimy mocy jeśli się je zniszczy. Utracimy moc i wrócimy jeśli komuś z bohaterów Rowling powiemy o ich losie i przyszłości. - wyjaśnił.
- Racja. Tato, Scott teleportujemy się do domu Beckettów. Madle nas potrzebuje. - prosiła.
Tak więc we czwórkę teleportowali się w pobliże wnętrza jakiegoś dużego bogatego domu.
- Co to za miejsce? Gdzie my jesteśmy? - dopytywał się Richard rozglądając się wkoło.
- To najwyraźniej dom Beckettów, ale... - odezwała się Agnes. Podbiegła do najbliższego okna, gdzie widać było z daleka stare domy, jakby z początku ubiegłego stulecia. Z trudem chciały przejść ewolucję stulecia, ale nie mogły. - ...tu się dzieje coś dziwnego. Jakby miasteczko stanęło w miejscu,.... - oznajmiła i odwróciła się o ojca i braci.. - ...lecz ten dom jest inny. Jest nowszy od reszty domów w miasteczku. Madle musi nam to wyjaśnić. - oznajmiła. W tym samym momencie Rick majstrował coś przy swoim zegarku. Chwilę potem zegarek zapikał i pokazał się hologram.
- Na górze! Szybko! Chodźcie! - zawołał robiąc trzy krok ku schodom.
- Dlaczego? - spytał Scott.
- Nie pytaj. - warknął Rick wbiegając na schody.
- Słuchaj, chłopie, jeśli nie będziesz nam mówił nam co się dzieje to będziemy rozmawiać inaczej! Masz nam natychmiast powiedzieć co się dzieje i co robiłeś z tym zegarkiem? - zapytał trzymając go mocno za ramię. Rick wpatrywał się w Puchona bardzo intensywnie, potem spojrzał na Agnes. W końcu oświadczył:
- Mój zegarek także ma umiejętności, a dokładniej przewidywania przyszłości w wybranym przez siebie czasie. Dowiedziałem się, że za minutę Madle zostanie ogłuszona przez swojego kuzyna w gabinecie na piętrze. Trzeba się spieszyć, a nie gadać. - powiedział. Wszyscy popatrzyli na siebie.
- To chyba dobra wiadomość. - powiedział powoli Scott.
- Zależy jak na to spojrzeć. - odparła ponuro Agnes.
- I także co JEST dobrą wiadomością. - zauważył pan McGray.
- Słusznie. Idźmy już. Madle czeka. - poradził Rick. Pobiegli na górę, gdzie prawdopodobnie mogła być ich przyjaciółka. Nie mylili się. Znaleźli ją w jakimś dużym pokoju wyglądającym na gabinet. Leżała na podłodze pół przytomna. Spóźnili się.
- Madle! - krzyknęła Agnes. Dziewczyna chciała do niej podbiec, ale jakaś niewidzialna bariera powstrzymała ją od zbliżenia się do niej. Nagle z cienia wyszedł rudowłosy mężczyzna o czarnych oczach. Był też dość wysoki i muskularny.
- Kim wy, u diabła jesteście?? I co robicie w moim domu?? - warknął drugi mężczyzna wychodząc z cienia gabinetu. Był to wuj Madle. Cała czwórka spojrzała na niego niepewnie, a potem pan McGray wycelował w barierę próbując usunąć ją. Gdy po minucie zniknęła, a Agnes, Scott i Rick zrobili ledwie trzy kroki na ich drodze stanął młodzieniec na oko piętnaście lat. Gdyby nie fakt, że był przystojny to jeszcze celował w Madle różdżką i czuć było od niego mroczną aurę.
- Cofnijcie się, albo zrobię jej krzywdę. - oświadczył młody nieznajomy. Jego głos był zarówno piękny, ale i tajemniczy. Ton jego głosu przekonał ich by to zrobili, ale nie wszystkich.
- To ty się cofnij! - zawołał Rick mierząc do niego zegarkiem.
- R-Rick...? - szepnęła Madle spojrzawszy w jego kierunku.
- Nie bój się, Madle. Ocalimy cię. - pocieszał ją Rick spojrzawszy w jej kierunku.
- Taa, już to widzę. Zostawcie moją rodzinę w spokoju. - oznajmił starszy mężczyzna.
- Nie ma mowy!... - zawołała Agnes. - ...Ocalimy naszą przyjaciółkę!
- Doprawdy? A kimże wy jesteście? - zapytał pan Beckett. Cała czwórka spojrzeli po sobie aż w końcu pan McGray przedstawił każde z nich:
- Ja nazywam się Nicolas Gregory McGray, ci dwoje to moje dzieci: Agnes Suzanne i Scott Nicolas, a ten to mój adoptowany syn Richard Joseph Harvey. - oświadczył.
- Rozumiem. Czego tu chcecie, McGray? - zapytał młodzieniec.
- Chcemy byś zostawił naszą przyjaciółkę w spokoju. - odparła Agnes.
- Ale ona chciała bym miał kolejnego bachora w domu! - syknął.
- Kolejnego? - zapytał pan McGray.
- Tak!
- To ile pan ich ma? - spytał Rick.
- Troje. Mój brat ma dwoje. Jessicę i Madeleine. A ja Justina. Mieszkamy razem. - wyjaśnił. Wszyscy spojrzeli po sobie, a potem Agnes powiedziała:
- Proszę dać nam chwilę... - poprosiła. Stanęli kawałek dalej, a dziewczyna wyjaśniła: - ...Słuchajcie, on ma rację. U nas jest trójka i u niego też. Adrian mieszkał by u Angelów. Trzeba tylko ich przekonać. Nie naciskajmy go i dajmy spokój jeśli chodzi o adopcję Adriana. - odparła.
- Agnes, mnie ci dwaj się nie podobają. Są jacyś dziwni i nam się ciągle przyglądają. - odezwał się Scott. Blondynka obejrzała się. Jej brat miał rację. Ten cały Justin patrzył na nich cały czas obserwując ich uważnie.
- Chodźcie. - powiedziała. Podeszli do Beckettów.
- No i co postanowiliście? - spytał.
- Najpierw chcemy porozmawiać z Madle. - poprosiła Agnes. Obaj spojrzeli na nich, a potem starszy powiedział:
- Tylko jedna osoba. - oświadczył.
- Zgoda. Rick, idź... - po czym szepnęła. - ...Obok jest broszka. Załóż ją jej na piersi. Odzyska moc i siły. Zrób to dyskretnie. - objaśniła.
- Dobrze. - i skierował się ku rudej dziewczynie. Nachylił się nad nią rozglądając się wkoło. Zobaczył rubinową broszkę w kształcie róży pięć metrów od nich. Wziął ją szybko i pochylił się ponownie nad dziewczyną. Przyczepił przedmiot do jej bluzki, a ta zajaśniała rubinowym światłem. Rubiny na jego zegarku, a także rubin na wisiorku Agnes również zajaśniały. Rick, jak w laturgu, pochylił się ku Madle i pocałował delikatnie w usta. Gdy się cofnął Madle otworzyła oczy, gdy zobaczyła blondyna usiadła. Podała rękę Rickowi, gdy ten wyciągnął dłoń w jej kierunku, a ten pomógł jej wstać. Oboje patrzyli jak zahipnotyzowani nie zwracając uwagi na nikogo i na nic wokół siebie.
- Dziękuję, Richardzie... - powiedziała wciąż trzymając go za rękę. - ...Jestem twoją dłużniczką. - powiedziała.
- Nie ma za co, Madeleine. Zrobiłem to z przyjemnością. - odparł. W tym momencie rozległo się charakterystyczne chrząknięcie. Wszyscy spojrzeli w stronę pana Becketta.
- Chcieliście z moją bratanicą porozmawiać, ale widzę, że jest zdrowa jak ryba i... - tu urwał, bo do gabinetu weszło troje osób. Byli to rodzice i siostra Madle.
- Mama, tata, Jesi! Wuj Steve coś mi zrobił! Justin mu w tym pomógł! Osłabili mnie! - zawołała podbiegając do nich. Ojciec podszedł do brata.
- Steve, jak mogłeś! To twoja bratanica! Mówiłem ci byś nigdy jej nie dotykał ani nie torturował! - zawołał Patrick.
- Jak sobie chcesz! Ale ostrzegam cię, Patricku. Ta twoja córka jest jakaś inna od dwóch lat... - spojrzał na Madle. - ...Gada sobie do tej swojej broszki jakby sobie z kimś gadała. Na twoim miejscu sprawdziłbym tą broszkę, bracie. Pracujesz przecież w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli, w tym samym co Arthur Weasley. Więc jako urzędnik ministerstwa masz obowiązek ją sprawdzić. Pamiętaj, że jestem na wyższym stanowisku niż ty i mogę cię oskarżyć za nie wykonanie obowiązków i powiadomić ministra o tym. - poradził mu Steve z chytrym uśmiechem.
- Niech cię nie interesuje co robi moja córka i co nosi. Nie mieszaj się to spraw mojej rodziny. Czy to jasne, bracie? A teraz wynoś się stąd po dobroci, zanim sam cię wyprowadzę siłą. - oświadczył. Obaj mężczyźni patrzyli na siebie równą minutę z minami mówiącymi: "Ani mi się waż tknąć moje dziecko i rodzinę", aż w końcu Steve oświadczył:
- Justin, wychodzimy. Najwyraźniej nie jesteśmy tu mile widziani. - powiedział wciąż patrząc na brata.
- Tak, ojcze. - powiedział posłusznie, ale ten z kolei patrzył na Agnes i Madeleine z wielkim zainteresowaniem. Gdy znikli za drzwiami, a Scott upewnił się, że ich nie ma pan McGray wyjaśnił powód ich przybycia tutaj i co się tu wydarzyło, a także jak się dowiedzieli, że Madle jest w niebezpieczeństwie.
Po dwóch minutach...
- Rozumiem. Chcecie by Adrian zamieszkał albo u nas albo u Angelów? - zapytał pan Beckett.
- Tak. - odpowiedziała Agnes.
- Sądzę, że muszę się zgodzić z bratem. Adrian nie może u nas zamieszkać. - odparł.
- Dlaczego? - spytał Rick.
- Dlatego, że Steve był kiedyś Śmierciożercą nim zginęli Potterowie i najwyraźniej Justin idzie w ślady swego ojca. Będzie lepiej, gdy Madle będzie mieć na Adriana oko. - oświadczył.
- Rozumiem. - powiedziała Madle.
- Mam pytanie... - odezwała się Agnes. - ...Twój wuj powiedział, że ma wyższe stanowisko od twego taty. Co to za stanowisko? - spytała. Madle oraz Jesi zwiesiły głowy, za to Matt westchnął.
- Cóż,... - odezwał się Patrick. - ...mój brat jest członkiem Wizengamotu oraz wiceministrem. Ja tylko dostałem pracę w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Pracuję razem z Arthurem Weasley'em. To marne stanowisko. - oświadczył.
- Niekoniecznie. - odezwała Madle.
- Jak to? - spytał spojrzawszy na nią.
- To dobrze, że jesteś blisko Arthura Weasley'a. Będziemy w ten sposób wiedzieć co dzieje się w Zakonie Feniksa oraz w Ministerstwie Magii. Musisz tylko przekonać Dumbledore'a by cię przyjął do niego nic nie mówiąc bratu. - wyjaśniła Agnes.
- Chcecie mieć szpiega w Zakonie i Ministerstwie? - spytał Rick.
- Tak! - zawołała radośnie Madle.
- To super! - zawołali jednocześnie Rick, Agnes, Scott i Jesi. Starsi mieli przez krótką chwilę wątpliwości, ale ich dzieci oraz Rick byli pewni swojego pomysłu, więc musli się zgodzić.
- Zanim jednak zajmiemy się moim wujem musimy zająć się tym, co się wydarzy w tym roku. Jesi, Agnes, Scott i Rick musimy wszystkich zebrać i uzgodnić strategię. Najlepiej będzie jeśli spotkamy się w pociągu Ekspres Londyn-Hogwart. Ty, Rick musisz przestudiować jak najwięcej informacji o Harrym i innych bohaterach J.K.. Agnes, zajmiesz tym? - poprosiła Madle.
- Oczywiście, moja droga. - oświadczyła.
- Dobra. Myślę, że to wszystko. Musicie wracać. Dzięki za wizytę. Spotkamy się na Pokątnej za kilka tygodni. - powiedziała, po czym Rick, Agnes i Scott wraz z rodzicami deportowali się do swoich domów.
Dwa dni później... Dom Angelów...
Yvonne starała się jak mogła przekonać rodziców wszelkimi sobie sposobami do tego, by zaadoptować Adriana Harvey'a.
- Mamo, proszę. Madle i Agnes prosiły mnie oto. Jego kuzyn Rick na pewno już został przygarnięty przez McGray'ów. Teraz proszą was oto by Adrian miał dom. - prosiła.
- Błagamy, mamo. - wtórowała jej Kate. Obie dziewczyny bardzo nalegały. Trwało to niespełna dwa dni aż w końcu pan Angel oświadczył z lekkim naciskiem głosu:
- No już dobrze! Pójdziemy do tego sierocińca z samego rana. Zgoda? - oświadczył. Obie dziewczyny były tak uradowane, że padły sobie w ramiona.
Następnego dnia zaraz po śniadaniu około godziny dziewiątej wyruszyli do Londynu, a stamtąd do sierocińca świętego Franka. Pan Angel zapukał do drzwi. Otworzyła mu ładna ciemnowłosa dziewczyna.
- Słucham? W czym mogę pomóc? - spytała.
- Dzień dobry. Nazywam się Matthew Angel. Przybyłem tu z rodziną po pewnego nastoletniego chłopca. Nazywa się on Adrian Harvey. Chcielibyśmy go zaadoptować. - wyjaśnił. Kobieta popatrzyła na nich chwilę, po czym odparła:
- Pani dyrektor wspomniała, że ktoś przyjdzie po trzech dniach po tego chłopca. Proszę za mną. - dziewczyna zaprowadziła ich do gabinetu dyrektorki. Zapukała delikatnie.
- Kto tam? - rozległ się kobiecy głos.
- To ja, proszę pani. Mildret. - powiedziała.
- Wejdź, moja droga. - zaprosiła. Gdy otworzyła drzwi wprowadziła rodzinę.
- Proszę pani, przybyła rodzina, która chce zaadoptować młodego pana Harvey'a. - wyjaśniła wskazując na państwo Angel i bliźniaczki.
- Ach, przyszliście. Miło was w końcu poznać. Nazywam się Lusynda Johnson i jestem właścicielką tego sierocińca. Jeśli chcecie zaadoptować Adriana musicie podpisać ten dokument. Potem możecie iść do niego... - wyjaśniła. Państwo McGray podpisali dokument adopcyjny, jednak pozostał jeden szczegół: czy Adrian zgodzi się przyjąć ich nazwisko czy pozostać przy swoim? - ...Mildret, przyprowadź Adriana. - poprosiła.
- Dobrze, pani dyrektor. - powiedziała i wyszła. Wróciła z młodym chłopcem o blond włosach i niebieskich oczach.
- Dzień dobry, pani Johnson. - przywitał się.
- Witaj, chłopcze. Czy wiesz dlaczego cię tu przyprowadzono? - spytała kobieta siedząca za biurkiem.
- Tak. Mam zostać zaadoptowany. - odparł.
- Zgadza się. Pojawił się jednak problem: W papierach jest pewna rubryka, gdzie jest napisane, że dziecko od dziesiątego roku życia może się zgodzić się na przyjęcie nazwiska rodziny, która go przygarnia lub pozostać przy swoim jeśli je pamięta. Więc zadajemy ci pytanie: Czy zgadzasz się przyjąć nazwisko Angel czy pozostać przy swoim nazwisku? - spytała dyrektorka. Wszyscy czekali w napięciu.
- Mogę najpierw zadać pytanie? - spytał.
- Tak, oczywiście. - odparła ta sama kobieta.
- Czy mój kuzyn przyjął nazwisko rodziny, która go przygarnęła? - zapytał.
- Nie, nie przyjął. - odpowiedziała.
- Więc i ja nie przyjmę. Pozostanę przy swoim. - oświadczył ze skrzyżowanymi ramionami.
- W porządku... - powiedziała pisząc coś w dokumencie. - ...Od teraz jesteście rodziną. - oświadczyła oficjalnie.
- Dziękuję pani. Dziewczynki, Adrian chodźcie. - powiedział pan McGray. Wyprowadził swoją rodzinę z przytułku aż do jakiegoś zaułku skąd rodzice deportowali swoje dzieci do domu. Tam pani McGray zaprowadziła Adriana do jego nowego pokoju. Tymczasem Yve informowała Madle i Agnes, że jej ojciec właśnie zaadoptował młodszego Harvey'a. Obie dziewczyny był podniecone i zadowolone. Bardzo chciały, by wszyscy się mogli spotkać gdzieś i pogadać prywatnie.
- Chwila! Przecież za miesiąc Harry idzie na Pokątną! - zawołała Madle.
- Faktycznie! Oraz... Ron i Hermiona jadą za granicę! - zapiszczała Agnes.
- Masz rację, Agnes... - nagle Madle zamarła. - ...Jasny gwint! Syriusz ucieknie z Azkabanu w dniu urodzin Harry'ego! - wyduszała.
- W czym problem? - spytała Yve.
- W tym, że gdy Peter Pettigrew dowie się o ucieczce Blacka po powrocie Weasley'ów z Egiptu i będzie próbował zwiać. - wyjaśniła Madle z przerażeniem.
- Ale nadal nie rozumiem o co chodzi? Możemy przecież go złapać jak tylko przybędzie. - odparła.
- W tym rzecz, że możemy, Yve. - oświadczyła Agnes.
- Czemu? - spytała.
- Och, nadal nie rozumiesz?... - spytała zirytowała Madle. - ...Nie możemy się mieszać do tego, co MUSI się wydarzyć. Peter jest animagiem i jest szczurem Rona. Jako człowiek był przyjacielem rodziców Harry'ego. W tym roku przybędzie czwarty z ich przyjaciół. Remus Lupin. Jest on wilkołakiem i dobrym człowiekiem. Trzeba nakierować Świętą Trójkę do tego co się stanie i by zrobili tak jak powinno być i ostrzegać ich. - wyjaśniła, ale następne zdanie dodał... Adrian:
- A przede wszystkim to, co stanie 6 czerwca. Trzeba ich ostrzec czym to się skończy i przygotować ich na to, ale nie mówić nic Dumbledore'owi i by Peter tego nie usłyszał. - oświadczył.
- Sądzę, że Adrian ma rację. - odezwał się tym razem Rick.
- Chłopaki mają rację... - powiedziała Yve. - ...To jedyne wyjście. Tak powinniśmy zrobić... - oznajmiła. - ...Będziemy w kontakcie, ja muszę zająć się lekcjami. Cześć, dziewczyny, cześć Rick... - pożegnała się. - ...Kate, chodź pomożesz mi w referacie. - powiedziała.
- A ja? - spytał Adrian.
- Cóż, tobie trzeba będzie kupić wszystko do szkoły. Rodzice będą musieli wysłać list do Dumbledore'a, że u nas mieszkasz, a oni przyślą do ciebie list z zawiadomieniem iż zostałeś przyjęty do Hogwartu. - wyjaśniła Kate.
- Rozumiem. Dzięki, dziewczyny. Rozejrzę się po okolicy. Cześć. - i wyszedł.
Tak mijały dni i tygodnie...
Zbliżał się dzień, gdy z Azkabanu miał uciec groźny morderca Syriusz Black.
Dom Beckettów... Ranek...
Pewnego poranka podczas śniadania przyleciała sowa z Prorokiem Codziennym do Patricka. Spojrzał na pierwszą stronę i prychnął, więc otworzył kolejną stronę. Reszta rodziny jadła spokojnie śniadanie. Pani Beckett jadła sałatkę, Jessica, kanapkę, a Madle popijała swoje jedzenie sokiem dyniowym. Gdy upiła ze szklanki sok luknęła na pierwszą stronę gazety Proroka Codziennego. Nagle wypluła wszystko polewając siedzącą naprzeciwko siostrę.
- Zgłupiałaś??? Jestem cała mokra i... - tu urwała, gdyż mina Rudej była najpierw zaskoczona, a potem... zadowolona?
- Madle, co się dzieje? - spytała jej matka.
- Gazeta! - krzyknęła.
- Co "gazeta"? - spytał pan Beckett spojrzawszy w jej kierunku.
- Spójrzcie na pierwszą stronę! - zawołała. Wszyscy tam spojrzeli. Była fotografia czarnowłosego mężczyzny o półdługich rozczochranych kręconych włosach i czarnych jak dwa tunele oczach.
- Kto to? - spytała Jesi.
- To Syriusz Black. Zbiegł jako pierwszy w historii z Azkabanu. Zabił dwunastu Mugoli i jednego czarodzieja. Tak tu piszą. - objaśnił pan Beckett.
- To nie do końca prawda. - odezwała się Madle.
- Że co? - spytała pani Beckett.
- Jak to "nie do końca"? - spytał jej ojciec.
- Zrobił to Peter Pettigrew zwany też Glizdogonem. To on jest tym zmarłym czarodziejem. To on zabił tych Mugoli i wrobił Syriusza. Po Glizdogonie pozostał tylko palec. Odciął go sobie i przemienił się w szczura. Tak, jest on animagiem i to nie zarejestrowanym. Ojcze, proszę nie mów tego nikomu. - poprosiła.
- Czemu? To bardzo ważne. Może to uniewinnić Blacka. Skoro to nie on ich zabił... - nie dokończył, bo Jessica się wtrąciła się:
- Tato, prosimy cię. Dla Madle i jej dla przyjaciół jest to bardzo ważne. Jeśli Pettigrew zorientuje się za wcześnie, że ktoś jeszcze wie o jego tajemnicy wszytko pójdzie na nic!
- Dziękuję, Jesi... - Madle uśmiechnęła się do siostry. - ...Ojcze, powiemy o tym wszystkim w odpowiednim czasie i miejscu, a także odpowiednim osobom. Bardzo cię prosimy. Jeśli Knot dowie się o tym za wcześnie będzie źle. - odparła.
- Lecz jeśli wuj Steve dowie się o Peterze i jego roli w tym wszystkim co ma się w najbliższych latach zdarzyć to będzie katastrofa. On odegra kluczowa rolę w... - tu Jessica urwała, bo broszka Madle zadźwięczała ostrzegawczą melodią.
- Co się stało? - spytała pani Beckett. Madle popatrzyła na broszkę, rozejrzała się, a potem nachyliła się do Jesi szepcząc jej do ucha:
- Ktoś tu jest i nas podsłuchuje. - i wskazała na miejsce, gdzie znajduje się ta osoba. Pan Beckett podszedł szybko we wskazane miejsce i po chwili przyprowadził... Justina?
- Justin? Co ty tu robisz? - spytał jego wuj.
- Co was to? - warknął.
- Ja chyba wiem. Ty nas, a raczej mnie śledzisz. Twój ojciec ci kazał. Nie mylę się? - spytała Madle bez trudu czytając w jego myślach.
- A jeśli nawet, co cię to obchodzi? - spytał.
- Obchodzi, bo jestem twoją rodziną. Musisz mnie akceptować. - oświadczyła.
- Taa, akceptować! Już to widzę! Zdrajczyni własnej krwi! Już dosyć się nasłuchałem. Przekażę ojcu co usłyszałem i... - tu urwał, bo Madeleine chwyciła go za kołnierz i spytała:
- Ile usłyszałeś?? Gadaj, gnido! - zawołała, a w jej oczach płonął ogień złości i gniewu.
- No, no. Już widzę u ciebie Ślizgoński ton. Jeśli już chcesz wiedzieć co usłyszałem, to, że coś o Blacku, że ma coś związanego z Peterem Pettigrew, że to nie on zabił, ale Pettigrew, że ten drugi zamieniał się w szczura, uciekł do ścieków by się ratować. Coś o palcu, że to jedyny fragment jaki pozostał po tym szczurze, że Black został wrobiony przez niego i zesłany do Azkabanu. Bardzo ci zależało by nie mówić memu ojcu ani ministrowi za wcześnie. To się dobrze składa, bo im powiem! - zawołał ostatnie zdanie. Wyrwał się i pobiegł w kierunku frontu. Madle natychmiast zareagowała i pobiegła za nim. Dogoniła go tuż przy drzwiach frontowych rzucając na niego całym ciężarem przygwożdżając go do podłogi.
- Nie ma mowy, ty draniu!! Nie wyjawisz naszych tajemnic! Wybiję ci to z głowy!... - wycelowała w niego różdżkę i zawołała: - ...OBLIVIATE! - krzyknęła na całe gardło. Moment później chłopak zemdlał.
- Agnes, zwolnij! - zawołał Rick.
- Nie mogę, Rick! Trzeba ratować Madle! - oświadczyła Agnes.
- Ale czemu? Co jej grozi? - dopytywał się mając już lekką zadyszkę.
- Poprzez mój wisiorek skontaktowałam się wcześniej z dziewczynami. Powiedziałam im, by powiadomiły swoich rodziców o tym, by spytały swoich rodziców, u których mieszkają w tym świecie, czy mogą jednego z was zaadoptować. Mój tata się zgodził przygarnąć ciebie. Został tylko Adrian. Rodzice Yve zdecydują wciągu kilku dni. Za to w domu Beckettów usłyszałam czyjś nieznany mi głos, że "nie chce kolejnego bachora w domu". Mało tego usłyszałam jej krzyk, jakby ktoś ją torturował i stłumione głosy oraz kroki. Jej broszka była włączona, ale jej nie miała na sobie... - tu się zatrzymali, gdyż byli już w punkcie aportacyjnym. - ...Rick, pamiętasz co ci mówiła Rowling na temat zdejmowania naszych magicznych rzeczy? - spytała.
- Tak. Powiedziała, że są naszą mocą i ochroną jednocześnie, a zdejmując stracimy ją. Każda z nich posiada swoją magiczną umiejętność. - wyjaśnił.
- Tak, ale nie stracimy jej jeśli będzie blisko nas w zasięgu stu metrów lub będziemy mieć ją w ręku. Jeśli ktoś nam je zniszczy... - zawiesiła głos dając chłopakowi do zrozumienia o co chodzi.
- Nie, Agnes. Są one niezniszczalne. Nie utracimy mocy jeśli się je zniszczy. Utracimy moc i wrócimy jeśli komuś z bohaterów Rowling powiemy o ich losie i przyszłości. - wyjaśnił.
- Racja. Tato, Scott teleportujemy się do domu Beckettów. Madle nas potrzebuje. - prosiła.
~~*~~
Tak więc we czwórkę teleportowali się w pobliże wnętrza jakiegoś dużego bogatego domu.
- Co to za miejsce? Gdzie my jesteśmy? - dopytywał się Richard rozglądając się wkoło.
- To najwyraźniej dom Beckettów, ale... - odezwała się Agnes. Podbiegła do najbliższego okna, gdzie widać było z daleka stare domy, jakby z początku ubiegłego stulecia. Z trudem chciały przejść ewolucję stulecia, ale nie mogły. - ...tu się dzieje coś dziwnego. Jakby miasteczko stanęło w miejscu,.... - oznajmiła i odwróciła się o ojca i braci.. - ...lecz ten dom jest inny. Jest nowszy od reszty domów w miasteczku. Madle musi nam to wyjaśnić. - oznajmiła. W tym samym momencie Rick majstrował coś przy swoim zegarku. Chwilę potem zegarek zapikał i pokazał się hologram.
- Na górze! Szybko! Chodźcie! - zawołał robiąc trzy krok ku schodom.
- Dlaczego? - spytał Scott.
- Nie pytaj. - warknął Rick wbiegając na schody.
- Słuchaj, chłopie, jeśli nie będziesz nam mówił nam co się dzieje to będziemy rozmawiać inaczej! Masz nam natychmiast powiedzieć co się dzieje i co robiłeś z tym zegarkiem? - zapytał trzymając go mocno za ramię. Rick wpatrywał się w Puchona bardzo intensywnie, potem spojrzał na Agnes. W końcu oświadczył:
- Mój zegarek także ma umiejętności, a dokładniej przewidywania przyszłości w wybranym przez siebie czasie. Dowiedziałem się, że za minutę Madle zostanie ogłuszona przez swojego kuzyna w gabinecie na piętrze. Trzeba się spieszyć, a nie gadać. - powiedział. Wszyscy popatrzyli na siebie.
- To chyba dobra wiadomość. - powiedział powoli Scott.
- Zależy jak na to spojrzeć. - odparła ponuro Agnes.
- I także co JEST dobrą wiadomością. - zauważył pan McGray.
- Słusznie. Idźmy już. Madle czeka. - poradził Rick. Pobiegli na górę, gdzie prawdopodobnie mogła być ich przyjaciółka. Nie mylili się. Znaleźli ją w jakimś dużym pokoju wyglądającym na gabinet. Leżała na podłodze pół przytomna. Spóźnili się.
- Madle! - krzyknęła Agnes. Dziewczyna chciała do niej podbiec, ale jakaś niewidzialna bariera powstrzymała ją od zbliżenia się do niej. Nagle z cienia wyszedł rudowłosy mężczyzna o czarnych oczach. Był też dość wysoki i muskularny.
- Cofnijcie się, albo zrobię jej krzywdę. - oświadczył młody nieznajomy. Jego głos był zarówno piękny, ale i tajemniczy. Ton jego głosu przekonał ich by to zrobili, ale nie wszystkich.
- To ty się cofnij! - zawołał Rick mierząc do niego zegarkiem.
- R-Rick...? - szepnęła Madle spojrzawszy w jego kierunku.
- Nie bój się, Madle. Ocalimy cię. - pocieszał ją Rick spojrzawszy w jej kierunku.
- Taa, już to widzę. Zostawcie moją rodzinę w spokoju. - oznajmił starszy mężczyzna.
- Nie ma mowy!... - zawołała Agnes. - ...Ocalimy naszą przyjaciółkę!
- Doprawdy? A kimże wy jesteście? - zapytał pan Beckett. Cała czwórka spojrzeli po sobie aż w końcu pan McGray przedstawił każde z nich:
- Ja nazywam się Nicolas Gregory McGray, ci dwoje to moje dzieci: Agnes Suzanne i Scott Nicolas, a ten to mój adoptowany syn Richard Joseph Harvey. - oświadczył.
- Rozumiem. Czego tu chcecie, McGray? - zapytał młodzieniec.
- Chcemy byś zostawił naszą przyjaciółkę w spokoju. - odparła Agnes.
- Ale ona chciała bym miał kolejnego bachora w domu! - syknął.
- Kolejnego? - zapytał pan McGray.
- Tak!
- To ile pan ich ma? - spytał Rick.
- Troje. Mój brat ma dwoje. Jessicę i Madeleine. A ja Justina. Mieszkamy razem. - wyjaśnił. Wszyscy spojrzeli po sobie, a potem Agnes powiedziała:
- Proszę dać nam chwilę... - poprosiła. Stanęli kawałek dalej, a dziewczyna wyjaśniła: - ...Słuchajcie, on ma rację. U nas jest trójka i u niego też. Adrian mieszkał by u Angelów. Trzeba tylko ich przekonać. Nie naciskajmy go i dajmy spokój jeśli chodzi o adopcję Adriana. - odparła.
- Agnes, mnie ci dwaj się nie podobają. Są jacyś dziwni i nam się ciągle przyglądają. - odezwał się Scott. Blondynka obejrzała się. Jej brat miał rację. Ten cały Justin patrzył na nich cały czas obserwując ich uważnie.
- Chodźcie. - powiedziała. Podeszli do Beckettów.
- No i co postanowiliście? - spytał.
- Najpierw chcemy porozmawiać z Madle. - poprosiła Agnes. Obaj spojrzeli na nich, a potem starszy powiedział:
- Tylko jedna osoba. - oświadczył.
- Zgoda. Rick, idź... - po czym szepnęła. - ...Obok jest broszka. Załóż ją jej na piersi. Odzyska moc i siły. Zrób to dyskretnie. - objaśniła.
- Dobrze. - i skierował się ku rudej dziewczynie. Nachylił się nad nią rozglądając się wkoło. Zobaczył rubinową broszkę w kształcie róży pięć metrów od nich. Wziął ją szybko i pochylił się ponownie nad dziewczyną. Przyczepił przedmiot do jej bluzki, a ta zajaśniała rubinowym światłem. Rubiny na jego zegarku, a także rubin na wisiorku Agnes również zajaśniały. Rick, jak w laturgu, pochylił się ku Madle i pocałował delikatnie w usta. Gdy się cofnął Madle otworzyła oczy, gdy zobaczyła blondyna usiadła. Podała rękę Rickowi, gdy ten wyciągnął dłoń w jej kierunku, a ten pomógł jej wstać. Oboje patrzyli jak zahipnotyzowani nie zwracając uwagi na nikogo i na nic wokół siebie.
- Dziękuję, Richardzie... - powiedziała wciąż trzymając go za rękę. - ...Jestem twoją dłużniczką. - powiedziała.
- Nie ma za co, Madeleine. Zrobiłem to z przyjemnością. - odparł. W tym momencie rozległo się charakterystyczne chrząknięcie. Wszyscy spojrzeli w stronę pana Becketta.
- Chcieliście z moją bratanicą porozmawiać, ale widzę, że jest zdrowa jak ryba i... - tu urwał, bo do gabinetu weszło troje osób. Byli to rodzice i siostra Madle.
- Mama, tata, Jesi! Wuj Steve coś mi zrobił! Justin mu w tym pomógł! Osłabili mnie! - zawołała podbiegając do nich. Ojciec podszedł do brata.
- Steve, jak mogłeś! To twoja bratanica! Mówiłem ci byś nigdy jej nie dotykał ani nie torturował! - zawołał Patrick.
- Jak sobie chcesz! Ale ostrzegam cię, Patricku. Ta twoja córka jest jakaś inna od dwóch lat... - spojrzał na Madle. - ...Gada sobie do tej swojej broszki jakby sobie z kimś gadała. Na twoim miejscu sprawdziłbym tą broszkę, bracie. Pracujesz przecież w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli, w tym samym co Arthur Weasley. Więc jako urzędnik ministerstwa masz obowiązek ją sprawdzić. Pamiętaj, że jestem na wyższym stanowisku niż ty i mogę cię oskarżyć za nie wykonanie obowiązków i powiadomić ministra o tym. - poradził mu Steve z chytrym uśmiechem.
- Niech cię nie interesuje co robi moja córka i co nosi. Nie mieszaj się to spraw mojej rodziny. Czy to jasne, bracie? A teraz wynoś się stąd po dobroci, zanim sam cię wyprowadzę siłą. - oświadczył. Obaj mężczyźni patrzyli na siebie równą minutę z minami mówiącymi: "Ani mi się waż tknąć moje dziecko i rodzinę", aż w końcu Steve oświadczył:
- Justin, wychodzimy. Najwyraźniej nie jesteśmy tu mile widziani. - powiedział wciąż patrząc na brata.
- Tak, ojcze. - powiedział posłusznie, ale ten z kolei patrzył na Agnes i Madeleine z wielkim zainteresowaniem. Gdy znikli za drzwiami, a Scott upewnił się, że ich nie ma pan McGray wyjaśnił powód ich przybycia tutaj i co się tu wydarzyło, a także jak się dowiedzieli, że Madle jest w niebezpieczeństwie.
Po dwóch minutach...
- Rozumiem. Chcecie by Adrian zamieszkał albo u nas albo u Angelów? - zapytał pan Beckett.
- Tak. - odpowiedziała Agnes.
- Sądzę, że muszę się zgodzić z bratem. Adrian nie może u nas zamieszkać. - odparł.
- Dlaczego? - spytał Rick.
- Dlatego, że Steve był kiedyś Śmierciożercą nim zginęli Potterowie i najwyraźniej Justin idzie w ślady swego ojca. Będzie lepiej, gdy Madle będzie mieć na Adriana oko. - oświadczył.
- Rozumiem. - powiedziała Madle.
- Mam pytanie... - odezwała się Agnes. - ...Twój wuj powiedział, że ma wyższe stanowisko od twego taty. Co to za stanowisko? - spytała. Madle oraz Jesi zwiesiły głowy, za to Matt westchnął.
- Cóż,... - odezwał się Patrick. - ...mój brat jest członkiem Wizengamotu oraz wiceministrem. Ja tylko dostałem pracę w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Pracuję razem z Arthurem Weasley'em. To marne stanowisko. - oświadczył.
- Niekoniecznie. - odezwała Madle.
- Jak to? - spytał spojrzawszy na nią.
- To dobrze, że jesteś blisko Arthura Weasley'a. Będziemy w ten sposób wiedzieć co dzieje się w Zakonie Feniksa oraz w Ministerstwie Magii. Musisz tylko przekonać Dumbledore'a by cię przyjął do niego nic nie mówiąc bratu. - wyjaśniła Agnes.
- Chcecie mieć szpiega w Zakonie i Ministerstwie? - spytał Rick.
- Tak! - zawołała radośnie Madle.
- To super! - zawołali jednocześnie Rick, Agnes, Scott i Jesi. Starsi mieli przez krótką chwilę wątpliwości, ale ich dzieci oraz Rick byli pewni swojego pomysłu, więc musli się zgodzić.
- Zanim jednak zajmiemy się moim wujem musimy zająć się tym, co się wydarzy w tym roku. Jesi, Agnes, Scott i Rick musimy wszystkich zebrać i uzgodnić strategię. Najlepiej będzie jeśli spotkamy się w pociągu Ekspres Londyn-Hogwart. Ty, Rick musisz przestudiować jak najwięcej informacji o Harrym i innych bohaterach J.K.. Agnes, zajmiesz tym? - poprosiła Madle.
- Oczywiście, moja droga. - oświadczyła.
- Dobra. Myślę, że to wszystko. Musicie wracać. Dzięki za wizytę. Spotkamy się na Pokątnej za kilka tygodni. - powiedziała, po czym Rick, Agnes i Scott wraz z rodzicami deportowali się do swoich domów.
~~*~~
Dwa dni później... Dom Angelów...
Yvonne starała się jak mogła przekonać rodziców wszelkimi sobie sposobami do tego, by zaadoptować Adriana Harvey'a.
- Mamo, proszę. Madle i Agnes prosiły mnie oto. Jego kuzyn Rick na pewno już został przygarnięty przez McGray'ów. Teraz proszą was oto by Adrian miał dom. - prosiła.
- Błagamy, mamo. - wtórowała jej Kate. Obie dziewczyny bardzo nalegały. Trwało to niespełna dwa dni aż w końcu pan Angel oświadczył z lekkim naciskiem głosu:
- No już dobrze! Pójdziemy do tego sierocińca z samego rana. Zgoda? - oświadczył. Obie dziewczyny były tak uradowane, że padły sobie w ramiona.
Następnego dnia zaraz po śniadaniu około godziny dziewiątej wyruszyli do Londynu, a stamtąd do sierocińca świętego Franka. Pan Angel zapukał do drzwi. Otworzyła mu ładna ciemnowłosa dziewczyna.
- Słucham? W czym mogę pomóc? - spytała.
- Dzień dobry. Nazywam się Matthew Angel. Przybyłem tu z rodziną po pewnego nastoletniego chłopca. Nazywa się on Adrian Harvey. Chcielibyśmy go zaadoptować. - wyjaśnił. Kobieta popatrzyła na nich chwilę, po czym odparła:
- Pani dyrektor wspomniała, że ktoś przyjdzie po trzech dniach po tego chłopca. Proszę za mną. - dziewczyna zaprowadziła ich do gabinetu dyrektorki. Zapukała delikatnie.
- Kto tam? - rozległ się kobiecy głos.
- To ja, proszę pani. Mildret. - powiedziała.
- Wejdź, moja droga. - zaprosiła. Gdy otworzyła drzwi wprowadziła rodzinę.
- Proszę pani, przybyła rodzina, która chce zaadoptować młodego pana Harvey'a. - wyjaśniła wskazując na państwo Angel i bliźniaczki.
- Ach, przyszliście. Miło was w końcu poznać. Nazywam się Lusynda Johnson i jestem właścicielką tego sierocińca. Jeśli chcecie zaadoptować Adriana musicie podpisać ten dokument. Potem możecie iść do niego... - wyjaśniła. Państwo McGray podpisali dokument adopcyjny, jednak pozostał jeden szczegół: czy Adrian zgodzi się przyjąć ich nazwisko czy pozostać przy swoim? - ...Mildret, przyprowadź Adriana. - poprosiła.
- Dobrze, pani dyrektor. - powiedziała i wyszła. Wróciła z młodym chłopcem o blond włosach i niebieskich oczach.
- Dzień dobry, pani Johnson. - przywitał się.
- Witaj, chłopcze. Czy wiesz dlaczego cię tu przyprowadzono? - spytała kobieta siedząca za biurkiem.
- Tak. Mam zostać zaadoptowany. - odparł.
- Zgadza się. Pojawił się jednak problem: W papierach jest pewna rubryka, gdzie jest napisane, że dziecko od dziesiątego roku życia może się zgodzić się na przyjęcie nazwiska rodziny, która go przygarnia lub pozostać przy swoim jeśli je pamięta. Więc zadajemy ci pytanie: Czy zgadzasz się przyjąć nazwisko Angel czy pozostać przy swoim nazwisku? - spytała dyrektorka. Wszyscy czekali w napięciu.
- Mogę najpierw zadać pytanie? - spytał.
- Tak, oczywiście. - odparła ta sama kobieta.
- Czy mój kuzyn przyjął nazwisko rodziny, która go przygarnęła? - zapytał.
- Nie, nie przyjął. - odpowiedziała.
- Więc i ja nie przyjmę. Pozostanę przy swoim. - oświadczył ze skrzyżowanymi ramionami.
- W porządku... - powiedziała pisząc coś w dokumencie. - ...Od teraz jesteście rodziną. - oświadczyła oficjalnie.
- Dziękuję pani. Dziewczynki, Adrian chodźcie. - powiedział pan McGray. Wyprowadził swoją rodzinę z przytułku aż do jakiegoś zaułku skąd rodzice deportowali swoje dzieci do domu. Tam pani McGray zaprowadziła Adriana do jego nowego pokoju. Tymczasem Yve informowała Madle i Agnes, że jej ojciec właśnie zaadoptował młodszego Harvey'a. Obie dziewczyny był podniecone i zadowolone. Bardzo chciały, by wszyscy się mogli spotkać gdzieś i pogadać prywatnie.
- Chwila! Przecież za miesiąc Harry idzie na Pokątną! - zawołała Madle.
- Faktycznie! Oraz... Ron i Hermiona jadą za granicę! - zapiszczała Agnes.
- Masz rację, Agnes... - nagle Madle zamarła. - ...Jasny gwint! Syriusz ucieknie z Azkabanu w dniu urodzin Harry'ego! - wyduszała.
- W czym problem? - spytała Yve.
- W tym, że gdy Peter Pettigrew dowie się o ucieczce Blacka po powrocie Weasley'ów z Egiptu i będzie próbował zwiać. - wyjaśniła Madle z przerażeniem.
- Ale nadal nie rozumiem o co chodzi? Możemy przecież go złapać jak tylko przybędzie. - odparła.
- W tym rzecz, że możemy, Yve. - oświadczyła Agnes.
- Czemu? - spytała.
- Och, nadal nie rozumiesz?... - spytała zirytowała Madle. - ...Nie możemy się mieszać do tego, co MUSI się wydarzyć. Peter jest animagiem i jest szczurem Rona. Jako człowiek był przyjacielem rodziców Harry'ego. W tym roku przybędzie czwarty z ich przyjaciół. Remus Lupin. Jest on wilkołakiem i dobrym człowiekiem. Trzeba nakierować Świętą Trójkę do tego co się stanie i by zrobili tak jak powinno być i ostrzegać ich. - wyjaśniła, ale następne zdanie dodał... Adrian:
- A przede wszystkim to, co stanie 6 czerwca. Trzeba ich ostrzec czym to się skończy i przygotować ich na to, ale nie mówić nic Dumbledore'owi i by Peter tego nie usłyszał. - oświadczył.
- Sądzę, że Adrian ma rację. - odezwał się tym razem Rick.
- Chłopaki mają rację... - powiedziała Yve. - ...To jedyne wyjście. Tak powinniśmy zrobić... - oznajmiła. - ...Będziemy w kontakcie, ja muszę zająć się lekcjami. Cześć, dziewczyny, cześć Rick... - pożegnała się. - ...Kate, chodź pomożesz mi w referacie. - powiedziała.
- A ja? - spytał Adrian.
- Cóż, tobie trzeba będzie kupić wszystko do szkoły. Rodzice będą musieli wysłać list do Dumbledore'a, że u nas mieszkasz, a oni przyślą do ciebie list z zawiadomieniem iż zostałeś przyjęty do Hogwartu. - wyjaśniła Kate.
- Rozumiem. Dzięki, dziewczyny. Rozejrzę się po okolicy. Cześć. - i wyszedł.
~~*~~
Tak mijały dni i tygodnie...
Zbliżał się dzień, gdy z Azkabanu miał uciec groźny morderca Syriusz Black.
Dom Beckettów... Ranek...
Pewnego poranka podczas śniadania przyleciała sowa z Prorokiem Codziennym do Patricka. Spojrzał na pierwszą stronę i prychnął, więc otworzył kolejną stronę. Reszta rodziny jadła spokojnie śniadanie. Pani Beckett jadła sałatkę, Jessica, kanapkę, a Madle popijała swoje jedzenie sokiem dyniowym. Gdy upiła ze szklanki sok luknęła na pierwszą stronę gazety Proroka Codziennego. Nagle wypluła wszystko polewając siedzącą naprzeciwko siostrę.
- Zgłupiałaś??? Jestem cała mokra i... - tu urwała, gdyż mina Rudej była najpierw zaskoczona, a potem... zadowolona?
- Madle, co się dzieje? - spytała jej matka.
- Gazeta! - krzyknęła.
- Co "gazeta"? - spytał pan Beckett spojrzawszy w jej kierunku.
- Spójrzcie na pierwszą stronę! - zawołała. Wszyscy tam spojrzeli. Była fotografia czarnowłosego mężczyzny o półdługich rozczochranych kręconych włosach i czarnych jak dwa tunele oczach.
- Kto to? - spytała Jesi.
- To Syriusz Black. Zbiegł jako pierwszy w historii z Azkabanu. Zabił dwunastu Mugoli i jednego czarodzieja. Tak tu piszą. - objaśnił pan Beckett.
- To nie do końca prawda. - odezwała się Madle.
- Że co? - spytała pani Beckett.
- Jak to "nie do końca"? - spytał jej ojciec.
- Zrobił to Peter Pettigrew zwany też Glizdogonem. To on jest tym zmarłym czarodziejem. To on zabił tych Mugoli i wrobił Syriusza. Po Glizdogonie pozostał tylko palec. Odciął go sobie i przemienił się w szczura. Tak, jest on animagiem i to nie zarejestrowanym. Ojcze, proszę nie mów tego nikomu. - poprosiła.
- Czemu? To bardzo ważne. Może to uniewinnić Blacka. Skoro to nie on ich zabił... - nie dokończył, bo Jessica się wtrąciła się:
- Tato, prosimy cię. Dla Madle i jej dla przyjaciół jest to bardzo ważne. Jeśli Pettigrew zorientuje się za wcześnie, że ktoś jeszcze wie o jego tajemnicy wszytko pójdzie na nic!
- Dziękuję, Jesi... - Madle uśmiechnęła się do siostry. - ...Ojcze, powiemy o tym wszystkim w odpowiednim czasie i miejscu, a także odpowiednim osobom. Bardzo cię prosimy. Jeśli Knot dowie się o tym za wcześnie będzie źle. - odparła.
- Lecz jeśli wuj Steve dowie się o Peterze i jego roli w tym wszystkim co ma się w najbliższych latach zdarzyć to będzie katastrofa. On odegra kluczowa rolę w... - tu Jessica urwała, bo broszka Madle zadźwięczała ostrzegawczą melodią.
- Co się stało? - spytała pani Beckett. Madle popatrzyła na broszkę, rozejrzała się, a potem nachyliła się do Jesi szepcząc jej do ucha:
- Ktoś tu jest i nas podsłuchuje. - i wskazała na miejsce, gdzie znajduje się ta osoba. Pan Beckett podszedł szybko we wskazane miejsce i po chwili przyprowadził... Justina?
- Justin? Co ty tu robisz? - spytał jego wuj.
- Co was to? - warknął.
- Ja chyba wiem. Ty nas, a raczej mnie śledzisz. Twój ojciec ci kazał. Nie mylę się? - spytała Madle bez trudu czytając w jego myślach.
- A jeśli nawet, co cię to obchodzi? - spytał.
- Obchodzi, bo jestem twoją rodziną. Musisz mnie akceptować. - oświadczyła.
- Taa, akceptować! Już to widzę! Zdrajczyni własnej krwi! Już dosyć się nasłuchałem. Przekażę ojcu co usłyszałem i... - tu urwał, bo Madeleine chwyciła go za kołnierz i spytała:
- Ile usłyszałeś?? Gadaj, gnido! - zawołała, a w jej oczach płonął ogień złości i gniewu.
- No, no. Już widzę u ciebie Ślizgoński ton. Jeśli już chcesz wiedzieć co usłyszałem, to, że coś o Blacku, że ma coś związanego z Peterem Pettigrew, że to nie on zabił, ale Pettigrew, że ten drugi zamieniał się w szczura, uciekł do ścieków by się ratować. Coś o palcu, że to jedyny fragment jaki pozostał po tym szczurze, że Black został wrobiony przez niego i zesłany do Azkabanu. Bardzo ci zależało by nie mówić memu ojcu ani ministrowi za wcześnie. To się dobrze składa, bo im powiem! - zawołał ostatnie zdanie. Wyrwał się i pobiegł w kierunku frontu. Madle natychmiast zareagowała i pobiegła za nim. Dogoniła go tuż przy drzwiach frontowych rzucając na niego całym ciężarem przygwożdżając go do podłogi.
- Nie ma mowy, ty draniu!! Nie wyjawisz naszych tajemnic! Wybiję ci to z głowy!... - wycelowała w niego różdżkę i zawołała: - ...OBLIVIATE! - krzyknęła na całe gardło. Moment później chłopak zemdlał.
sobota, 25 maja 2013
Rozdział 12 - W sierocińcu świętego Franka
W tym samym czasie co pojawili się chłopcy w Londynie... Dom Beckettów...
Madle dostała na urodziny, które były w kwietniu gitarę elektryczną. Ostatnio zauważyła w sobie talent do grania na gitarze i pisania piosenek, a także ich śpiewania. Poprosiła rodziców właśnie o gitarę, gdyż zawsze pragnęła ją mieć. Tak właśnie ona wyglądała:
Śpiewała właśnie refren piosenki, którą sama napisała, gdy nagle z jej róży dobył się nietypowy dźwięk. Wcześniej nigdy nie słyszała takiego dźwięku (tak sądziła). Odłożyła gitarę i wzięła ją do ręki. Jeden z płatków świecił białym światłem. - "Co to znaczy?" - pomyślała. Nacisnęła ów płatek i nagle zobaczyła dziwnie znajomy jej sierociniec.
- To przecież... - wymamrotała i wybiegła z pokoju kierując się do pokoju Jessici. - ...Jesi! - zawołała od progu.
- Madle? Co się dzieje? - spytała nieco wystraszona nagłym jej przybyciem i tonem. Siedziała za biurkiem odrabiając lekcje zadane na wakacje. W tym roku miała iść do piątej klasy i zdawać Standardowe Umiejętności Magiczne, popularnie zwane przez uczniów SUMami.
- Jesi, coś się stało! Moja róża zadzwoniła dziwnym dźwiękiem, którego nigdy nie słyszałam. Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jeden z płatków świeciła białym jaskrawym światłem. - wyjaśniła.
- I co zobaczyłaś, gdy nacisnęłaś na niego? - zapytała z ciekawością.
- Zobaczyłam dziwnie znajomy mi sierociniec. - odparła.
- Sierociniec? Domyślasz się, gdzie on się znajduje? - zapytała.
- Jest on w Londynie, ale to niemożliwe, by istniał, bo z moich informacji wiem, że on nie istnieje od kilkudziesięciu lat! Został zburzony. - dodała na koniec Madle.
- Więc czym się tak denerwujesz? - zapytała Jessica drapiąc się po głowie.
- Widzisz... - dziewczyna usiadła na jej łóżku. - ...W tym sierocińcu urodził się 31 grudnia w 1926 Voldemort, a także wychowywał do czasu, gdy przybył do niego Dumbledore z wiadomością, że jest czarodziejem. Potem nie chciał tam wracać, gdy został prefektem Slytherinu i dowiedział się, że jest jego dziedzicem. - wyjaśniła.
- To dziwne. A to światło na płatku? Nie wydało się jakieś inne lub znajome? - spytała jej siostra. Madle myślała przez dwie chwilę. Dopóki tego Jesi nie powiedziała nie zastanawiała się nad tym. To światło... Spojrzała na broszkę. Gdzieś widziała to światło, ale gdzie? Zamknęła oczy próbując sobie w ten sposób przypomnieć okoliczności, gdzie mogła usłyszeć ten dźwięk i zobaczyć owe światło. Nie wiedziała, że w tym samym momencie z jej broszki ukazywały się wspomnienia z jej życia, a Jesi to widziała. Nie chciała jej przerywać, by zobaczyć jaka naprawdę była Madle.
Po koło dziesięciu minutach przypomniała sobie.
- Już wiem! Był to dźwięk...! - nie skończyła, bo zrobiła to za nią Jesi:
- ...przy otwieraniu portalu. - powiedziała spokojnie. Rudą zaskoczyło bardzo odzew siostry.
- Skąd... skąd ty to wiesz? - zapytała przerażona.
- Gdy zamknęłaś oczy nieświadomie wyciągnęłaś broszkę przed siebie. Wychodziły z niej hologramy wspomnień. Przypuszczam, że J.K. sprowadziła właśnie twojego kolegę i jest teraz w tym sierocińcu. - oświadczyła z uśmiechem. Madle była zaskoczona tym co powiedziała Jdziewczyna, ale też i wzburzona, że zobaczyła jej wspomnienia. Wyszła bez słowa z jej pokoju. Wracając do siebie nacisnęła inny płatek kontaktując się z Yve i Agnes.
- Dziewczyny, słyszycie mnie? - spytała.
- Słyszę cię, Madle. Co się dzieje? - spytała Agnes.
- Stało się coś? - dopytywała się Yve.
- Dziewczyny, właśnie dowiedziałam się, że J.K. sprowadziła do tego wymiaru jakiegoś chłopaka. Jest obecnie w Londynie w sierocińcu, gdzie kiedyś wychowywał się Riddle. - oświadczyła.
- Jejku! To wspaniale! Ale... ale jak go rozpoznamy? - spytała Agnes.
- Sądzę, że tak jak my siebie rozpoznałyśmy. Musi mieć jakiś przedmiot z rubinem. - zasugerowała.
- Jestem najbliżej Londynu... - odezwała się Agnes entuzjazmem. - ...Poproszę rodziców, by mnie tam zawieźli. - zasugerowała.
- Zgoda. Idź i zdaj nam relacje. - powiedziała Yve.
- Się robi! - zawołała i się rozłączyła.
Tymczasem Agnes wbiegła do domu, gdyż była na zakupach z bratem i opowiadała mu rozmowę z przyjaciółkami.
- Mówię ci, że muszę pogadać z rodzicami i prosić o ich zgodę na wyjazd do Londynu. - mówiła. Wbiegała do domu jak burza.
- Mamo, tato! Muszę was o coś prosić! To ważne! - zawołała na cały dom.
- Agnes, córeczko, co się stało, że tak krzyczysz? - spytała jej matka.
- I co to za prośba? - dopytywał się ojciec.
- Nie dawno rozmawiałam z Madle. Powiedziała mi, że został sprowadzony chłopak z rzeczywistego wymiaru. Madle podobno go zna ze swojego prawdziwego życia. Wiem gdzie jest i muszę się do niego dostać i to natychmiast. Proszę byście mnie do niego zawieźli. - błagała.
- Jeśli to dla ciebie takie ważne zawieziemy cię do niego. - odparł ich ojciec.
- Dziękuję, tato! - zawołała z uśmiechem.
- Jadę z wami. - odezwał się Scott.
- W porządku, bracie. Jedziemy do Londynu. Sierociniec świętego Franka. - oświadczyła, gdy byli już w samochodzie.
Tymczasem w sierocińcu świętego Franka położne zajmowały się nieprzytomnymi chłopcami..
Nikt nie mógł ich dobudzić. Żadne środki pobudzające, nawet sprowadzony z pobliskiego szpitala lekarz stwierdził, że to beznadziejny przypadek, i że chłopcy są w trwałej śpiączce.
Po pół godzinie do Domu Dziecka przybyła czteroosobowa rodzina. Ojciec, matka oraz dwójka ich dzieci.
- W czym mogę pomóc? - spytała jedna z młodych dziewczyn będących wśród personelu. Nim pan McGray się odezwał wystąpiła Agnes
- Proszę pani, czy sprowadzono tu nieprzytomnego chłopca mniej-więcej w moim wieku? - spytała.
- Tak. Sprowadzono nawet dwóch jednocześnie. Znaleziono ich po drugiej stronie ulicy. Byli nieprzytomni. - wyjaśniła.
- Dwóch? - zdziwiła się Agnes drapiąc się po karku.
- Mogłaby pani nas do nich zaprowadzić? - poprosił pan McGray.
- Jesteście z rodziny? - spytała.
- Nie.
- Więc nie mogę was do nich wpuścić. Przykro mi. - powiedziała.
- Chwileczkę! Powiedziała pani, że są nieprzytomni? - spytała Agnes.
- Tak. - odparła.
- Agnes, o, co chodzi? - spytał Scott.
- Powiedzcie mi,... - szepnęła do nich. - ...czy byłam nie przytomna zanim przybyłam tutaj, do tego wymiaru w wieku jedenastu lat? Wtedy, w szpitalu Św. Munga. - mówiła dziewczyna. Obaj spojrzeli na nią i nagle Scott podskoczył i zawołał:
- Faktycznie! Przed tym wypadkiem byłaś inna. Potem, że się zmieniłaś, jakbyś była inną osobą. Jakby wstąpił w ciebie ktoś inny. - oświadczył.
- Rzeczywiście. Pomogła ci Madeleine dzięki...
- Swojej broszce!... - zawołał Scott. - ...Proszę panią!... - blondyn podbiegł do dziewczyny. - ...czy ci chłopcy mają coś, co nie można zdjąć? - spytał.
- Nie wiem o, co panu chodzi. - stwierdziła.
- Mówię o tym, czy mają jakąś biżuterię? Pierścionek, naszyjnik... cokolwiek, czego nie możecie zdjąć. - objaśnił.
- Cóż, znaleziono przy nich wyglądające na dość drogie zegarki. Próbowaliśmy je zdjąć, ale kilku z nas się poparzyło. Jakby...
- Jakby nie chciały być zdjęte lub zostały zaklęte? - zasugerowała Agnes.
- Właśnie. - odparła dziewczyna.
- Myślę, że moja siostra może pomóc tym chłopakom. - oświadczył Scott.
- Jak? - zapytała.
- Wyjaśnię na miejscu. Proszę mnie do nich zaprowadzić. - poprosiła Agnes.
- No... no dobrze, ale tylko panienka. - powiedziała.
- Zgoda. - poszły do sali szpitalnej, gdzie przebywali chorzy pacjenci.
- Kto to? Co ta dziewczyna tu robi? Proszę ją stąd wyprowadzić. - zapytała przełożona sierocińca.
- Proszę wybaczyć. Nazywam się Agnes McGray. Proszę panią, wiem co jest tym dwóm nieprzytomnym chłopcom i zdołam ich wybudzić ze śpiączki. - wyjaśniła.
- To niemożliwe. Wszyscy lekarze powiedzieli, że nie da się...
- Ich uratować?... - dokończyła. - ...Wy Mugole zawsze tak mówicie, ale zawsze jest jakieś rozwiązanie. Niech mnie pani wysłucha. Dwa lata temu także byłam w takiej śpiączce i lekarze nie dawali mi szans na wyzdrowienie. - oświadczyła.
- Co pani pomogło? - spytała przełożona.
- Moja przyjaciółka. Widzi pani ten wisiorek? Ma on lecznicze właściwości. Moja przyjaciółka posiada broszkę w kształcie róży, ona także ma te właściwości. Pomogła mi. Sama pani widzi. Stoję tu przed panią cała i zdrowa. Proszę mi teraz pozwolić pomóc tym dwóm chłopcom... - nalegała. Kobieta przez chwilę patrzyła na Agnes aż w końcu się odsunęła. Dziewczyna zbliżyła się do nich przyglądając się im. Ujęła w jedną rękę wisiorek, a drugą nadgarstek jednego z chłopców. Przyłożyła wisiorek w kształcie serca do zegarka. Rubin nie zaświecił. - "Więc to nie on..." - pomyślała. Podeszła do drugiego chłopca i przyłożyła serce do zegarka, ale tym razem rubin w wisiorku zaświecił jasnym rubinowym światłem. Agnes dotknęła rubinem zegarka i powiedziała po łacinie: - ...Amor semper vincere... - nagle rozbłysło oślepiające światło. Niespodziewanie szyby w oknach roztrzaskały się. Wokół Agnes i chłopca zawiał ciepły wiatr. Reszta padła na ziemię by czegoś sobie nie uszkodzić. Gdy wiatr ustał, a światło zgasło Agnes nachyliła się nad chłopcem. - ...Hej, kolego. Pobudka. - powiedziała. Chłopak obudził się dopiero po minucie.
- Gdzie ja... gdzie ja jestem? - spytał jak w amoku.
- Jesteś w Anglii w mieście Londyn. A to miejsce to konkretnie sierociniec Św. Franka. - odparła Agnes. Chłopak spojrzał na nią. Taksował ją spojrzeniem od stóp do głów, ale nagle jego spojrzenie padło na wisiorek na jej szyi. Coś mu to mówiło, ale co?
- Czy to rubin? - rozległ się czyjś głos. Agnes obejrzała się i zobaczyła, że drugi z chłopców także się obudził.
- Widzisz go? - spytała.
- Tak. A mam go nie widzieć? - dopytywał się.
- To uzgodnimy gdzie indziej. Po pierwsze jak się nazywacie? - spytała.
- Ja nazywam się Richard. - odpowiedział siedzący przed nią chłopak.
- A ja jestem jego kuzynem i mam na imię Adrian. Nosimy nazwisko Harvey. Nasi ojcowie byli braćmi. - wyjaśnił drugi. Obaj chłopcy byli blondynami. Richard miał blond włosy i szare oczy, a Adrian niebieskie.
- Co się z nimi stało? - spytała przełożona.
- Cóż, nasi rodzice niedawno zginęli. Nie mamy nikogo prócz siebie. Odnalazłem kuzyna na ulicy dwa dni temu. I tak się włóczymy. - wyjaśnił Richard. - "...Co za historia! Aktor nie z tej ziemi. Kłamie jak z nut! Jednak muszą coś wymyślić, by się odczepiła i dała nam w spokoju pogadać" - pomyślała Agnes.
- Proszę panią, czy może nas pani zostawić samych? - poprosił pan McGray. Mężczyzna najwyraźniej wyczuł, że Agnes chciałaby porozmawiać Harvey'ami na osobności, ale nie w towarzystwie wścibskich Mugoli. Mało tego musiała jakoś im powiedzieć o Madle i Yve oraz o Harrym.
- No dobrze, ale nie siedźcie za długo. Chłopcy muszą odpoczywać. - poprosiła.
- Oczywiście. - gdy obie kobiety wyszły Adrian zwrócił się do Agnes:
- Powiedz nam jaki mamy teraz rok? - spytał.
- Mamy 26 czerwca 1993. - odpowiedziała.
- Hm... Więc to prawda.
- Co jest prawdą, Richardzie? - spytał pan McGray.
- Pani Matuszewska powiedziała nam, że czas tutaj i w rzeczywistym wymiarze różnią się, ale nie wspomniały o dokładniejszej dacie. - odparł Adrian.
- Widzieliście się z mamą Madle? - spytała podekscytowana Agnes.
- Tak. - odpowiedzieli zgodnie.
- Słuchajcie, musimy ustalić jedną rzecz: Gdzie będziecie mieszkać? - odezwała się po chwili milczenia Agnes.
- Moja córka ma rację. Nie możecie mieszkać w przytułku. - powiedział pan McGray.
- W dodatku w tym samym, w którym niegdyś przebywał sam Lord Voldemort. - zakończył Scott.
- A ty skąd wiesz, gdzie mieszkał Riddle? - spytał Adrian.
- Madle opowiadała o tym Agnes i Yve. - wyjaśnił Puchon.
- No tak. Teraz rozumiem. Pani Matuszewska trzymała książki o sadze HP chcąc nam dać do zrozumienia, że mamy się tu przenieść i wiedzieć o jego świecie wszystko co się da. - powiedział z westchnieniem Rick.
- I dlatego sprowadziła panią Rowling. - dodał Adrian.
- Właśnie. - stwierdziła Agnes.
- Posłuchajcie mnie, chłopcy. Załatwię papiery adopcyjne i postaram się, by przynajmniej jeden z was u nas zamieszkał. Za to drugi zamieszkał u jeden z przyjaciółek Agnes. Ona się skontaktuje z nimi, a one z ich rodzicami. Zgadza się? - spytał. Obaj spojrzeli na mężczyznę, po czym na siebie.
- Zgoda. - powiedzieli jednocześnie.
- Super. Na razie zostańcie tutaj. Zobaczymy się później. Dzieciaki, chodźcie. Załatwię te papiery. - powiedział pan McGray.
- Dobrze, tato. - powiedział Scott.
- A ja pogadam z dziewczynami. Obiecałam im, że zdam relację. - odparła. Poszli do holu, gdzie dzieci zostali sami, a pan McGray poszedł do dyrektorki, aby porozmawiać o chłopcach i przynajmniej jednego z nich przygarnąć. Za to drugim zajmie się inna rodzina, którą sprowadzi jego córka.
- Dobrze, panie McGray, ale musi pan podpisać kilka papierów oraz muszę wiedzieć kiedy chłopcy się urodzili i różne inne sprawy. - odparła.
- O to musimy już zapytać Harvey'ów. Proszę podać mi te papiery, które mam podpisać, a o resztę zapytamy chłopców. Zgoda? - zaproponował.
- W porządku. - odparła.
Tymczasem Agnes weszła do jednego z pokoi na górze zaszywając się tam. Wzięła do ręki wisiorek i nacisnęła na rubin mówiąc:
- Madle i Yve, słyszycie mnie? - spytała. Po chwili wyłoniły się obie postacie spojrzawszy na nią.
- Agnes? - spytała Yve.
- I jak? - dopytywała się Madle.
- Cóż, nie mam zbyt dobrych wiadomości, Madle. - odparła.
- Agnes, co się dzieje? - spytała wyżej wymieniona.
- Ee... Pamiętasz jakiegoś Ryszarda Szulca? - spytała. Ruda mało nie zemdlała z wrażenia.
- Ryśka? TEGO Ryśka???? Z Łodzi?? - nie dowierzała Madle.
- Nie mówił skąd tak naprawdę jest i nie przedstawił się, ale mój wisiorek mówił mi w myślach to imię i nazwisko oraz miejscowość. Poza tym on ma kuzyna Adriana i wyglądał na młodszego. Posiadają te same nazwiska w obu wymiarach. - wyjaśniła.
- Uuu, czekaj! Obu wymiarach? To obaj przybyli z rzeczywistego wymiaru? NASZEGO WYMIARU? - spytała Yve.
- Najwyraźniej. - odparła.
- Muszę się z nim zobaczyć. Natychmiast! - oświadczyła Madle.
- Nie możesz. Mój ojciec chce jednego z nich adoptować, a co drugiego to mam was przekonać do tego byście porozmawiały ze swoimi rodzicami czy by się zgodzili na przygarnięcie młodego chłopca. - wyjaśniła Agnes. Obie dziewczyny myślały przez chwilę aż w końcu Yve gdzieś pobiegła. Słychać było rozmowę z jej rodzicami. Madle też poszła na rozmowę ze swoimi. Agnes cierpliwie czekała na odpowiedź przyjaciółek.
Po kilku minutach rozległ się odgłos krzyków od strony Madle:
- Nie ma mowy! Nie zgadzam się! Nie chcę kolejnego bachora w tym domu! - był to męski nieznany blondynce głos. Po chwili ktoś uderzył dziewczynę w twarz. Ta upadła na ziemię. Agnes miała szczęście, że broszka była blisko przyjaciółki i mogła usłyszeć co się dzieje.
- Madle! Co się dzieje?!... - spytała. Dziewczyna z początku nie odpowiedziała. Słychać było jakieś kroki i stłumiony głos. Nagle usłyszała wrzask Madle. Najwyraźniej była torturowana. - ...MADLE! - ryknęła Agnes. Nagle usłyszała kroki Yve i jej głos:
- Agnes? Co się dzieje? - zapytała.
- Z Madle coś się dzieje! Ktoś ją torturuje! Chyba nie ma na sobie broszki! Więc...
- ...Nie ma na sobie ochrony! Trzeba tam iść i ją na powrót założyć! - oświadczyła Yve.
- Oraz ochronić Madle! - zakończyła Agnes.
- Co tu się dzieje? Co to za krzyki? - to była przełożona sierocińca.
- Proszę pani, muszę widzieć się ze swoim ojcem! I to natychmiast. - postanowiła.
- W porządku. Niech panienka pójdzie za mną. - kobieta zaprowadziła jedną z naszych bohaterów do sali szpitalnej, gdzie odpoczywali Adrian i Richard.
- Agnes! Agnes! Mam super wieści! Tata zaadoptował Ricka! - zachwycił się Scott.
- Nie mów! Mówisz serio?... - Agnes była co prawda szczęśliwa, ale martwiła się o przyjaciółkę. - ...A kto się zaopiekuje Adrianem? - spytała.
- Pani ojciec powiedział, że pani przyjaciółki powiadomią swoich rodziców. - wyjaśniła dyrektorka. Dziewczyna popatrzyła na nią, a potem spojrzała na wisiorek. Zaczęła ponownie rozmowę z panną Angel. To zainteresowało przełożoną.
- Co ona robi? - spytała. Tylko dwie osoby wiedziały co Agnes robi.
- Ona rozmawia ze swoją przyjaciółką. - wyjaśnił Adrian.
- Poważnie?
- Jak? - spytała druga kobieta, która była z nimi.
- Widzi pani jej wisiorek i kamień na nim? - spytał.
- Tak. - odpowiedziała.
- Wydaje mi się, że gdy dotyka tego kamienia może wydać dowolną komendę temu wisiorkowi, a tym samym może się porozumiewać ze swoimi przyjaciółkami Yve i Madle. Pozwólmy jej na to, a dowiedzmy się co uzgodniły. - oświadczył Adrian.
- No dobrze.
Tymczasem Agnes...
- Yve, co powiedzieli twoi rodzice? - spytała się jej.
- Powiedzieli, że muszą się nad tym zastanowić i przyjdą za kilka dni do Domu Dziecka. Poproś dyrektorkę, by zaopiekowała się Adrianem przez ten czas. Dobrze? - poprosiła Yvonne.
- Dobrze, zrobię to... - odparła. Spojrzała na wszystkich puszczając przedmiot. - ...Cóż, Yve powiedziała, że jej rodzice przyjadą za kilka dni. Przez ten czas będą się zastanawiać czy przygarnąć Adriana. Poprosiła mnie bym pani przekazała, żeby przez ten czas zaopiekowała się Adrianem. Poza tym chce panią powiadomić, że gdyby coś się działo wokół Adriana, czyli jakieś nie wyjaśnione rzeczy to proszę go nie karać, bo to nie jego wina. Od września będzie chodził do szkoły, tak jak i jego starszy kuzyn. To tylko na kilka dni. Moja przyjaciółka postara się swoich rodziców przekonać najszybciej jak się da... - oświadczyła. - ...Proszę teraz wybaczyć, ale muszę iść do drugiej przyjaciółki. Ma kłopoty. Tato, Scott, Rick chodźcie. - prosiła ich. W tym samym czasie Rick żegnał się z kuzynem, a Agnes rozmawiała z dyrektorką. Wcześniej się dowiedział z kim ma zamieszkać od dzisiaj, więc był podekscytowany i nie słuchał niczego co się działo wokół niego ani tego co się działo z Madle. Jednak, gdy Agnes powiedziała stanowczym tonem, że już mają iść chciał przeciągnąć pożegnanie, ale Scott pociągnął go za ubranie tak mocno, że się prawie pobili, ale Agnes ich rozdzieliła. Poczciwa rozsądna siostra. Teraz, kiedy ma drugiego brata, co prawda przyszywanego, będzie niezłe zamieszanie. Współczuła Yve. Będzie miała brata i siostrę w tym samym wieku, o ile rodzice się zgodzą... Postanowili wyruszyć do domu Beckettów, by ratować Madle...
Madle dostała na urodziny, które były w kwietniu gitarę elektryczną. Ostatnio zauważyła w sobie talent do grania na gitarze i pisania piosenek, a także ich śpiewania. Poprosiła rodziców właśnie o gitarę, gdyż zawsze pragnęła ją mieć. Tak właśnie ona wyglądała:
Śpiewała właśnie refren piosenki, którą sama napisała, gdy nagle z jej róży dobył się nietypowy dźwięk. Wcześniej nigdy nie słyszała takiego dźwięku (tak sądziła). Odłożyła gitarę i wzięła ją do ręki. Jeden z płatków świecił białym światłem. - "Co to znaczy?" - pomyślała. Nacisnęła ów płatek i nagle zobaczyła dziwnie znajomy jej sierociniec.
- To przecież... - wymamrotała i wybiegła z pokoju kierując się do pokoju Jessici. - ...Jesi! - zawołała od progu.
- Madle? Co się dzieje? - spytała nieco wystraszona nagłym jej przybyciem i tonem. Siedziała za biurkiem odrabiając lekcje zadane na wakacje. W tym roku miała iść do piątej klasy i zdawać Standardowe Umiejętności Magiczne, popularnie zwane przez uczniów SUMami.
- Jesi, coś się stało! Moja róża zadzwoniła dziwnym dźwiękiem, którego nigdy nie słyszałam. Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że jeden z płatków świeciła białym jaskrawym światłem. - wyjaśniła.
- I co zobaczyłaś, gdy nacisnęłaś na niego? - zapytała z ciekawością.
- Zobaczyłam dziwnie znajomy mi sierociniec. - odparła.
- Sierociniec? Domyślasz się, gdzie on się znajduje? - zapytała.
- Jest on w Londynie, ale to niemożliwe, by istniał, bo z moich informacji wiem, że on nie istnieje od kilkudziesięciu lat! Został zburzony. - dodała na koniec Madle.
- Więc czym się tak denerwujesz? - zapytała Jessica drapiąc się po głowie.
- Widzisz... - dziewczyna usiadła na jej łóżku. - ...W tym sierocińcu urodził się 31 grudnia w 1926 Voldemort, a także wychowywał do czasu, gdy przybył do niego Dumbledore z wiadomością, że jest czarodziejem. Potem nie chciał tam wracać, gdy został prefektem Slytherinu i dowiedział się, że jest jego dziedzicem. - wyjaśniła.
- To dziwne. A to światło na płatku? Nie wydało się jakieś inne lub znajome? - spytała jej siostra. Madle myślała przez dwie chwilę. Dopóki tego Jesi nie powiedziała nie zastanawiała się nad tym. To światło... Spojrzała na broszkę. Gdzieś widziała to światło, ale gdzie? Zamknęła oczy próbując sobie w ten sposób przypomnieć okoliczności, gdzie mogła usłyszeć ten dźwięk i zobaczyć owe światło. Nie wiedziała, że w tym samym momencie z jej broszki ukazywały się wspomnienia z jej życia, a Jesi to widziała. Nie chciała jej przerywać, by zobaczyć jaka naprawdę była Madle.
Po koło dziesięciu minutach przypomniała sobie.
- Już wiem! Był to dźwięk...! - nie skończyła, bo zrobiła to za nią Jesi:
- ...przy otwieraniu portalu. - powiedziała spokojnie. Rudą zaskoczyło bardzo odzew siostry.
- Skąd... skąd ty to wiesz? - zapytała przerażona.
- Gdy zamknęłaś oczy nieświadomie wyciągnęłaś broszkę przed siebie. Wychodziły z niej hologramy wspomnień. Przypuszczam, że J.K. sprowadziła właśnie twojego kolegę i jest teraz w tym sierocińcu. - oświadczyła z uśmiechem. Madle była zaskoczona tym co powiedziała Jdziewczyna, ale też i wzburzona, że zobaczyła jej wspomnienia. Wyszła bez słowa z jej pokoju. Wracając do siebie nacisnęła inny płatek kontaktując się z Yve i Agnes.
- Dziewczyny, słyszycie mnie? - spytała.
- Słyszę cię, Madle. Co się dzieje? - spytała Agnes.
- Stało się coś? - dopytywała się Yve.
- Dziewczyny, właśnie dowiedziałam się, że J.K. sprowadziła do tego wymiaru jakiegoś chłopaka. Jest obecnie w Londynie w sierocińcu, gdzie kiedyś wychowywał się Riddle. - oświadczyła.
- Jejku! To wspaniale! Ale... ale jak go rozpoznamy? - spytała Agnes.
- Sądzę, że tak jak my siebie rozpoznałyśmy. Musi mieć jakiś przedmiot z rubinem. - zasugerowała.
- Jestem najbliżej Londynu... - odezwała się Agnes entuzjazmem. - ...Poproszę rodziców, by mnie tam zawieźli. - zasugerowała.
- Zgoda. Idź i zdaj nam relacje. - powiedziała Yve.
- Się robi! - zawołała i się rozłączyła.
~~*~~
Tymczasem Agnes wbiegła do domu, gdyż była na zakupach z bratem i opowiadała mu rozmowę z przyjaciółkami.
- Mówię ci, że muszę pogadać z rodzicami i prosić o ich zgodę na wyjazd do Londynu. - mówiła. Wbiegała do domu jak burza.
- Mamo, tato! Muszę was o coś prosić! To ważne! - zawołała na cały dom.
- Agnes, córeczko, co się stało, że tak krzyczysz? - spytała jej matka.
- I co to za prośba? - dopytywał się ojciec.
- Nie dawno rozmawiałam z Madle. Powiedziała mi, że został sprowadzony chłopak z rzeczywistego wymiaru. Madle podobno go zna ze swojego prawdziwego życia. Wiem gdzie jest i muszę się do niego dostać i to natychmiast. Proszę byście mnie do niego zawieźli. - błagała.
- Jeśli to dla ciebie takie ważne zawieziemy cię do niego. - odparł ich ojciec.
- Dziękuję, tato! - zawołała z uśmiechem.
- Jadę z wami. - odezwał się Scott.
- W porządku, bracie. Jedziemy do Londynu. Sierociniec świętego Franka. - oświadczyła, gdy byli już w samochodzie.
~~*~~
Tymczasem w sierocińcu świętego Franka położne zajmowały się nieprzytomnymi chłopcami..
Nikt nie mógł ich dobudzić. Żadne środki pobudzające, nawet sprowadzony z pobliskiego szpitala lekarz stwierdził, że to beznadziejny przypadek, i że chłopcy są w trwałej śpiączce.
Po pół godzinie do Domu Dziecka przybyła czteroosobowa rodzina. Ojciec, matka oraz dwójka ich dzieci.
- W czym mogę pomóc? - spytała jedna z młodych dziewczyn będących wśród personelu. Nim pan McGray się odezwał wystąpiła Agnes
- Proszę pani, czy sprowadzono tu nieprzytomnego chłopca mniej-więcej w moim wieku? - spytała.
- Tak. Sprowadzono nawet dwóch jednocześnie. Znaleziono ich po drugiej stronie ulicy. Byli nieprzytomni. - wyjaśniła.
- Dwóch? - zdziwiła się Agnes drapiąc się po karku.
- Mogłaby pani nas do nich zaprowadzić? - poprosił pan McGray.
- Jesteście z rodziny? - spytała.
- Nie.
- Więc nie mogę was do nich wpuścić. Przykro mi. - powiedziała.
- Chwileczkę! Powiedziała pani, że są nieprzytomni? - spytała Agnes.
- Tak. - odparła.
- Agnes, o, co chodzi? - spytał Scott.
- Powiedzcie mi,... - szepnęła do nich. - ...czy byłam nie przytomna zanim przybyłam tutaj, do tego wymiaru w wieku jedenastu lat? Wtedy, w szpitalu Św. Munga. - mówiła dziewczyna. Obaj spojrzeli na nią i nagle Scott podskoczył i zawołał:
- Faktycznie! Przed tym wypadkiem byłaś inna. Potem, że się zmieniłaś, jakbyś była inną osobą. Jakby wstąpił w ciebie ktoś inny. - oświadczył.
- Rzeczywiście. Pomogła ci Madeleine dzięki...
- Swojej broszce!... - zawołał Scott. - ...Proszę panią!... - blondyn podbiegł do dziewczyny. - ...czy ci chłopcy mają coś, co nie można zdjąć? - spytał.
- Nie wiem o, co panu chodzi. - stwierdziła.
- Mówię o tym, czy mają jakąś biżuterię? Pierścionek, naszyjnik... cokolwiek, czego nie możecie zdjąć. - objaśnił.
- Cóż, znaleziono przy nich wyglądające na dość drogie zegarki. Próbowaliśmy je zdjąć, ale kilku z nas się poparzyło. Jakby...
- Jakby nie chciały być zdjęte lub zostały zaklęte? - zasugerowała Agnes.
- Właśnie. - odparła dziewczyna.
- Myślę, że moja siostra może pomóc tym chłopakom. - oświadczył Scott.
- Jak? - zapytała.
- Wyjaśnię na miejscu. Proszę mnie do nich zaprowadzić. - poprosiła Agnes.
- No... no dobrze, ale tylko panienka. - powiedziała.
- Zgoda. - poszły do sali szpitalnej, gdzie przebywali chorzy pacjenci.
- Kto to? Co ta dziewczyna tu robi? Proszę ją stąd wyprowadzić. - zapytała przełożona sierocińca.
- Proszę wybaczyć. Nazywam się Agnes McGray. Proszę panią, wiem co jest tym dwóm nieprzytomnym chłopcom i zdołam ich wybudzić ze śpiączki. - wyjaśniła.
- To niemożliwe. Wszyscy lekarze powiedzieli, że nie da się...
- Ich uratować?... - dokończyła. - ...Wy Mugole zawsze tak mówicie, ale zawsze jest jakieś rozwiązanie. Niech mnie pani wysłucha. Dwa lata temu także byłam w takiej śpiączce i lekarze nie dawali mi szans na wyzdrowienie. - oświadczyła.
- Co pani pomogło? - spytała przełożona.
- Moja przyjaciółka. Widzi pani ten wisiorek? Ma on lecznicze właściwości. Moja przyjaciółka posiada broszkę w kształcie róży, ona także ma te właściwości. Pomogła mi. Sama pani widzi. Stoję tu przed panią cała i zdrowa. Proszę mi teraz pozwolić pomóc tym dwóm chłopcom... - nalegała. Kobieta przez chwilę patrzyła na Agnes aż w końcu się odsunęła. Dziewczyna zbliżyła się do nich przyglądając się im. Ujęła w jedną rękę wisiorek, a drugą nadgarstek jednego z chłopców. Przyłożyła wisiorek w kształcie serca do zegarka. Rubin nie zaświecił. - "Więc to nie on..." - pomyślała. Podeszła do drugiego chłopca i przyłożyła serce do zegarka, ale tym razem rubin w wisiorku zaświecił jasnym rubinowym światłem. Agnes dotknęła rubinem zegarka i powiedziała po łacinie: - ...Amor semper vincere... - nagle rozbłysło oślepiające światło. Niespodziewanie szyby w oknach roztrzaskały się. Wokół Agnes i chłopca zawiał ciepły wiatr. Reszta padła na ziemię by czegoś sobie nie uszkodzić. Gdy wiatr ustał, a światło zgasło Agnes nachyliła się nad chłopcem. - ...Hej, kolego. Pobudka. - powiedziała. Chłopak obudził się dopiero po minucie.
- Gdzie ja... gdzie ja jestem? - spytał jak w amoku.
- Jesteś w Anglii w mieście Londyn. A to miejsce to konkretnie sierociniec Św. Franka. - odparła Agnes. Chłopak spojrzał na nią. Taksował ją spojrzeniem od stóp do głów, ale nagle jego spojrzenie padło na wisiorek na jej szyi. Coś mu to mówiło, ale co?
- Czy to rubin? - rozległ się czyjś głos. Agnes obejrzała się i zobaczyła, że drugi z chłopców także się obudził.
- Widzisz go? - spytała.
- Tak. A mam go nie widzieć? - dopytywał się.
- To uzgodnimy gdzie indziej. Po pierwsze jak się nazywacie? - spytała.
- Ja nazywam się Richard. - odpowiedział siedzący przed nią chłopak.
- A ja jestem jego kuzynem i mam na imię Adrian. Nosimy nazwisko Harvey. Nasi ojcowie byli braćmi. - wyjaśnił drugi. Obaj chłopcy byli blondynami. Richard miał blond włosy i szare oczy, a Adrian niebieskie.
Richard
Adrian
- Co się z nimi stało? - spytała przełożona.
- Cóż, nasi rodzice niedawno zginęli. Nie mamy nikogo prócz siebie. Odnalazłem kuzyna na ulicy dwa dni temu. I tak się włóczymy. - wyjaśnił Richard. - "...Co za historia! Aktor nie z tej ziemi. Kłamie jak z nut! Jednak muszą coś wymyślić, by się odczepiła i dała nam w spokoju pogadać" - pomyślała Agnes.
- Proszę panią, czy może nas pani zostawić samych? - poprosił pan McGray. Mężczyzna najwyraźniej wyczuł, że Agnes chciałaby porozmawiać Harvey'ami na osobności, ale nie w towarzystwie wścibskich Mugoli. Mało tego musiała jakoś im powiedzieć o Madle i Yve oraz o Harrym.
- No dobrze, ale nie siedźcie za długo. Chłopcy muszą odpoczywać. - poprosiła.
- Oczywiście. - gdy obie kobiety wyszły Adrian zwrócił się do Agnes:
- Powiedz nam jaki mamy teraz rok? - spytał.
- Mamy 26 czerwca 1993. - odpowiedziała.
- Hm... Więc to prawda.
- Co jest prawdą, Richardzie? - spytał pan McGray.
- Pani Matuszewska powiedziała nam, że czas tutaj i w rzeczywistym wymiarze różnią się, ale nie wspomniały o dokładniejszej dacie. - odparł Adrian.
- Widzieliście się z mamą Madle? - spytała podekscytowana Agnes.
- Tak. - odpowiedzieli zgodnie.
- Słuchajcie, musimy ustalić jedną rzecz: Gdzie będziecie mieszkać? - odezwała się po chwili milczenia Agnes.
- Moja córka ma rację. Nie możecie mieszkać w przytułku. - powiedział pan McGray.
- W dodatku w tym samym, w którym niegdyś przebywał sam Lord Voldemort. - zakończył Scott.
- A ty skąd wiesz, gdzie mieszkał Riddle? - spytał Adrian.
- Madle opowiadała o tym Agnes i Yve. - wyjaśnił Puchon.
- No tak. Teraz rozumiem. Pani Matuszewska trzymała książki o sadze HP chcąc nam dać do zrozumienia, że mamy się tu przenieść i wiedzieć o jego świecie wszystko co się da. - powiedział z westchnieniem Rick.
- I dlatego sprowadziła panią Rowling. - dodał Adrian.
- Właśnie. - stwierdziła Agnes.
- Posłuchajcie mnie, chłopcy. Załatwię papiery adopcyjne i postaram się, by przynajmniej jeden z was u nas zamieszkał. Za to drugi zamieszkał u jeden z przyjaciółek Agnes. Ona się skontaktuje z nimi, a one z ich rodzicami. Zgadza się? - spytał. Obaj spojrzeli na mężczyznę, po czym na siebie.
- Zgoda. - powiedzieli jednocześnie.
- Super. Na razie zostańcie tutaj. Zobaczymy się później. Dzieciaki, chodźcie. Załatwię te papiery. - powiedział pan McGray.
- Dobrze, tato. - powiedział Scott.
- A ja pogadam z dziewczynami. Obiecałam im, że zdam relację. - odparła. Poszli do holu, gdzie dzieci zostali sami, a pan McGray poszedł do dyrektorki, aby porozmawiać o chłopcach i przynajmniej jednego z nich przygarnąć. Za to drugim zajmie się inna rodzina, którą sprowadzi jego córka.
- Dobrze, panie McGray, ale musi pan podpisać kilka papierów oraz muszę wiedzieć kiedy chłopcy się urodzili i różne inne sprawy. - odparła.
- O to musimy już zapytać Harvey'ów. Proszę podać mi te papiery, które mam podpisać, a o resztę zapytamy chłopców. Zgoda? - zaproponował.
- W porządku. - odparła.
~~*~~
Tymczasem Agnes weszła do jednego z pokoi na górze zaszywając się tam. Wzięła do ręki wisiorek i nacisnęła na rubin mówiąc:
- Madle i Yve, słyszycie mnie? - spytała. Po chwili wyłoniły się obie postacie spojrzawszy na nią.
- Agnes? - spytała Yve.
- I jak? - dopytywała się Madle.
- Cóż, nie mam zbyt dobrych wiadomości, Madle. - odparła.
- Agnes, co się dzieje? - spytała wyżej wymieniona.
- Ee... Pamiętasz jakiegoś Ryszarda Szulca? - spytała. Ruda mało nie zemdlała z wrażenia.
- Ryśka? TEGO Ryśka???? Z Łodzi?? - nie dowierzała Madle.
- Nie mówił skąd tak naprawdę jest i nie przedstawił się, ale mój wisiorek mówił mi w myślach to imię i nazwisko oraz miejscowość. Poza tym on ma kuzyna Adriana i wyglądał na młodszego. Posiadają te same nazwiska w obu wymiarach. - wyjaśniła.
- Uuu, czekaj! Obu wymiarach? To obaj przybyli z rzeczywistego wymiaru? NASZEGO WYMIARU? - spytała Yve.
- Najwyraźniej. - odparła.
- Muszę się z nim zobaczyć. Natychmiast! - oświadczyła Madle.
- Nie możesz. Mój ojciec chce jednego z nich adoptować, a co drugiego to mam was przekonać do tego byście porozmawiały ze swoimi rodzicami czy by się zgodzili na przygarnięcie młodego chłopca. - wyjaśniła Agnes. Obie dziewczyny myślały przez chwilę aż w końcu Yve gdzieś pobiegła. Słychać było rozmowę z jej rodzicami. Madle też poszła na rozmowę ze swoimi. Agnes cierpliwie czekała na odpowiedź przyjaciółek.
Po kilku minutach rozległ się odgłos krzyków od strony Madle:
- Nie ma mowy! Nie zgadzam się! Nie chcę kolejnego bachora w tym domu! - był to męski nieznany blondynce głos. Po chwili ktoś uderzył dziewczynę w twarz. Ta upadła na ziemię. Agnes miała szczęście, że broszka była blisko przyjaciółki i mogła usłyszeć co się dzieje.
- Madle! Co się dzieje?!... - spytała. Dziewczyna z początku nie odpowiedziała. Słychać było jakieś kroki i stłumiony głos. Nagle usłyszała wrzask Madle. Najwyraźniej była torturowana. - ...MADLE! - ryknęła Agnes. Nagle usłyszała kroki Yve i jej głos:
- Agnes? Co się dzieje? - zapytała.
- Z Madle coś się dzieje! Ktoś ją torturuje! Chyba nie ma na sobie broszki! Więc...
- ...Nie ma na sobie ochrony! Trzeba tam iść i ją na powrót założyć! - oświadczyła Yve.
- Oraz ochronić Madle! - zakończyła Agnes.
- Co tu się dzieje? Co to za krzyki? - to była przełożona sierocińca.
- Proszę pani, muszę widzieć się ze swoim ojcem! I to natychmiast. - postanowiła.
- W porządku. Niech panienka pójdzie za mną. - kobieta zaprowadziła jedną z naszych bohaterów do sali szpitalnej, gdzie odpoczywali Adrian i Richard.
- Agnes! Agnes! Mam super wieści! Tata zaadoptował Ricka! - zachwycił się Scott.
- Nie mów! Mówisz serio?... - Agnes była co prawda szczęśliwa, ale martwiła się o przyjaciółkę. - ...A kto się zaopiekuje Adrianem? - spytała.
- Pani ojciec powiedział, że pani przyjaciółki powiadomią swoich rodziców. - wyjaśniła dyrektorka. Dziewczyna popatrzyła na nią, a potem spojrzała na wisiorek. Zaczęła ponownie rozmowę z panną Angel. To zainteresowało przełożoną.
- Co ona robi? - spytała. Tylko dwie osoby wiedziały co Agnes robi.
- Ona rozmawia ze swoją przyjaciółką. - wyjaśnił Adrian.
- Poważnie?
- Jak? - spytała druga kobieta, która była z nimi.
- Widzi pani jej wisiorek i kamień na nim? - spytał.
- Tak. - odpowiedziała.
- Wydaje mi się, że gdy dotyka tego kamienia może wydać dowolną komendę temu wisiorkowi, a tym samym może się porozumiewać ze swoimi przyjaciółkami Yve i Madle. Pozwólmy jej na to, a dowiedzmy się co uzgodniły. - oświadczył Adrian.
- No dobrze.
Tymczasem Agnes...
- Yve, co powiedzieli twoi rodzice? - spytała się jej.
- Powiedzieli, że muszą się nad tym zastanowić i przyjdą za kilka dni do Domu Dziecka. Poproś dyrektorkę, by zaopiekowała się Adrianem przez ten czas. Dobrze? - poprosiła Yvonne.
- Dobrze, zrobię to... - odparła. Spojrzała na wszystkich puszczając przedmiot. - ...Cóż, Yve powiedziała, że jej rodzice przyjadą za kilka dni. Przez ten czas będą się zastanawiać czy przygarnąć Adriana. Poprosiła mnie bym pani przekazała, żeby przez ten czas zaopiekowała się Adrianem. Poza tym chce panią powiadomić, że gdyby coś się działo wokół Adriana, czyli jakieś nie wyjaśnione rzeczy to proszę go nie karać, bo to nie jego wina. Od września będzie chodził do szkoły, tak jak i jego starszy kuzyn. To tylko na kilka dni. Moja przyjaciółka postara się swoich rodziców przekonać najszybciej jak się da... - oświadczyła. - ...Proszę teraz wybaczyć, ale muszę iść do drugiej przyjaciółki. Ma kłopoty. Tato, Scott, Rick chodźcie. - prosiła ich. W tym samym czasie Rick żegnał się z kuzynem, a Agnes rozmawiała z dyrektorką. Wcześniej się dowiedział z kim ma zamieszkać od dzisiaj, więc był podekscytowany i nie słuchał niczego co się działo wokół niego ani tego co się działo z Madle. Jednak, gdy Agnes powiedziała stanowczym tonem, że już mają iść chciał przeciągnąć pożegnanie, ale Scott pociągnął go za ubranie tak mocno, że się prawie pobili, ale Agnes ich rozdzieliła. Poczciwa rozsądna siostra. Teraz, kiedy ma drugiego brata, co prawda przyszywanego, będzie niezłe zamieszanie. Współczuła Yve. Będzie miała brata i siostrę w tym samym wieku, o ile rodzice się zgodzą... Postanowili wyruszyć do domu Beckettów, by ratować Madle...
Subskrybuj:
Posty (Atom)