- Agnes, zwolnij! - zawołał Rick.
- Nie mogę, Rick! Trzeba ratować Madle! - oświadczyła Agnes.
- Ale czemu? Co jej grozi? - dopytywał się mając już lekką zadyszkę.
- Poprzez mój wisiorek skontaktowałam się wcześniej z dziewczynami. Powiedziałam im, by powiadomiły swoich rodziców o tym, by spytały swoich rodziców, u których mieszkają w tym świecie, czy mogą jednego z was zaadoptować. Mój tata się zgodził przygarnąć ciebie. Został tylko Adrian. Rodzice Yve zdecydują wciągu kilku dni. Za to w domu Beckettów usłyszałam czyjś nieznany mi głos, że "nie chce kolejnego bachora w domu". Mało tego usłyszałam jej krzyk, jakby ktoś ją torturował i stłumione głosy oraz kroki. Jej broszka była włączona, ale jej nie miała na sobie... - tu się zatrzymali, gdyż byli już w punkcie aportacyjnym. - ...Rick, pamiętasz co ci mówiła Rowling na temat zdejmowania naszych magicznych rzeczy? - spytała.
- Tak. Powiedziała, że są naszą mocą i ochroną jednocześnie, a zdejmując stracimy ją. Każda z nich posiada swoją magiczną umiejętność. - wyjaśnił.
- Tak, ale nie stracimy jej jeśli będzie blisko nas w zasięgu stu metrów lub będziemy mieć ją w ręku. Jeśli ktoś nam je zniszczy... - zawiesiła głos dając chłopakowi do zrozumienia o co chodzi.
- Nie, Agnes. Są one niezniszczalne. Nie utracimy mocy jeśli się je zniszczy. Utracimy moc i wrócimy jeśli komuś z bohaterów Rowling powiemy o ich losie i przyszłości. - wyjaśnił.
- Racja. Tato, Scott teleportujemy się do domu Beckettów. Madle nas potrzebuje. - prosiła.
~~*~~
Tak więc we czwórkę teleportowali się w pobliże wnętrza jakiegoś dużego bogatego domu.
- Co to za miejsce? Gdzie my jesteśmy? - dopytywał się Richard rozglądając się wkoło.
- To najwyraźniej dom Beckettów, ale... - odezwała się Agnes. Podbiegła do najbliższego okna, gdzie widać było z daleka stare domy, jakby z początku ubiegłego stulecia. Z trudem chciały przejść ewolucję stulecia, ale nie mogły. - ...tu się dzieje coś dziwnego. Jakby miasteczko stanęło w miejscu,.... - oznajmiła i odwróciła się o ojca i braci.. - ...lecz ten dom jest inny. Jest nowszy od reszty domów w miasteczku. Madle musi nam to wyjaśnić. - oznajmiła. W tym samym momencie Rick majstrował coś przy swoim zegarku. Chwilę potem zegarek zapikał i pokazał się hologram.
- Na górze! Szybko! Chodźcie! - zawołał robiąc trzy krok ku schodom.
- Dlaczego? - spytał Scott.
- Nie pytaj. - warknął Rick wbiegając na schody.
- Słuchaj, chłopie, jeśli nie będziesz nam mówił nam co się dzieje to będziemy rozmawiać inaczej! Masz nam natychmiast powiedzieć co się dzieje i co robiłeś z tym zegarkiem? - zapytał trzymając go mocno za ramię. Rick wpatrywał się w Puchona bardzo intensywnie, potem spojrzał na Agnes. W końcu oświadczył:
- Mój zegarek także ma umiejętności, a dokładniej przewidywania przyszłości w wybranym przez siebie czasie. Dowiedziałem się, że za minutę Madle zostanie ogłuszona przez swojego kuzyna w gabinecie na piętrze. Trzeba się spieszyć, a nie gadać. - powiedział. Wszyscy popatrzyli na siebie.
- To chyba dobra wiadomość. - powiedział powoli Scott.
- Zależy jak na to spojrzeć. - odparła ponuro Agnes.
- I także co JEST dobrą wiadomością. - zauważył pan McGray.
- Słusznie. Idźmy już. Madle czeka. - poradził Rick. Pobiegli na górę, gdzie prawdopodobnie mogła być ich przyjaciółka. Nie mylili się. Znaleźli ją w jakimś dużym pokoju wyglądającym na gabinet. Leżała na podłodze pół przytomna. Spóźnili się.
- Madle! - krzyknęła Agnes. Dziewczyna chciała do niej podbiec, ale jakaś niewidzialna bariera powstrzymała ją od zbliżenia się do niej. Nagle z cienia wyszedł rudowłosy mężczyzna o czarnych oczach. Był też dość wysoki i muskularny.
- Cofnijcie się, albo zrobię jej krzywdę. - oświadczył młody nieznajomy. Jego głos był zarówno piękny, ale i tajemniczy. Ton jego głosu przekonał ich by to zrobili, ale nie wszystkich.
- To ty się cofnij! - zawołał Rick mierząc do niego zegarkiem.
- R-Rick...? - szepnęła Madle spojrzawszy w jego kierunku.
- Nie bój się, Madle. Ocalimy cię. - pocieszał ją Rick spojrzawszy w jej kierunku.
- Taa, już to widzę. Zostawcie moją rodzinę w spokoju. - oznajmił starszy mężczyzna.
- Nie ma mowy!... - zawołała Agnes. - ...Ocalimy naszą przyjaciółkę!
- Doprawdy? A kimże wy jesteście? - zapytał pan Beckett. Cała czwórka spojrzeli po sobie aż w końcu pan McGray przedstawił każde z nich:
- Ja nazywam się Nicolas Gregory McGray, ci dwoje to moje dzieci: Agnes Suzanne i Scott Nicolas, a ten to mój adoptowany syn Richard Joseph Harvey. - oświadczył.
- Rozumiem. Czego tu chcecie, McGray? - zapytał młodzieniec.
- Chcemy byś zostawił naszą przyjaciółkę w spokoju. - odparła Agnes.
- Ale ona chciała bym miał kolejnego bachora w domu! - syknął.
- Kolejnego? - zapytał pan McGray.
- Tak!
- To ile pan ich ma? - spytał Rick.
- Troje. Mój brat ma dwoje. Jessicę i Madeleine. A ja Justina. Mieszkamy razem. - wyjaśnił. Wszyscy spojrzeli po sobie, a potem Agnes powiedziała:
- Proszę dać nam chwilę... - poprosiła. Stanęli kawałek dalej, a dziewczyna wyjaśniła: - ...Słuchajcie, on ma rację. U nas jest trójka i u niego też. Adrian mieszkał by u Angelów. Trzeba tylko ich przekonać. Nie naciskajmy go i dajmy spokój jeśli chodzi o adopcję Adriana. - odparła.
- Agnes, mnie ci dwaj się nie podobają. Są jacyś dziwni i nam się ciągle przyglądają. - odezwał się Scott. Blondynka obejrzała się. Jej brat miał rację. Ten cały Justin patrzył na nich cały czas obserwując ich uważnie.
- Chodźcie. - powiedziała. Podeszli do Beckettów.
- No i co postanowiliście? - spytał.
- Najpierw chcemy porozmawiać z Madle. - poprosiła Agnes. Obaj spojrzeli na nich, a potem starszy powiedział:
- Tylko jedna osoba. - oświadczył.
- Zgoda. Rick, idź... - po czym szepnęła. - ...Obok jest broszka. Załóż ją jej na piersi. Odzyska moc i siły. Zrób to dyskretnie. - objaśniła.
- Dobrze. - i skierował się ku rudej dziewczynie. Nachylił się nad nią rozglądając się wkoło. Zobaczył rubinową broszkę w kształcie róży pięć metrów od nich. Wziął ją szybko i pochylił się ponownie nad dziewczyną. Przyczepił przedmiot do jej bluzki, a ta zajaśniała rubinowym światłem. Rubiny na jego zegarku, a także rubin na wisiorku Agnes również zajaśniały. Rick, jak w laturgu, pochylił się ku Madle i pocałował delikatnie w usta. Gdy się cofnął Madle otworzyła oczy, gdy zobaczyła blondyna usiadła. Podała rękę Rickowi, gdy ten wyciągnął dłoń w jej kierunku, a ten pomógł jej wstać. Oboje patrzyli jak zahipnotyzowani nie zwracając uwagi na nikogo i na nic wokół siebie.
- Dziękuję, Richardzie... - powiedziała wciąż trzymając go za rękę. - ...Jestem twoją dłużniczką. - powiedziała.
- Nie ma za co, Madeleine. Zrobiłem to z przyjemnością. - odparł. W tym momencie rozległo się charakterystyczne chrząknięcie. Wszyscy spojrzeli w stronę pana Becketta.
- Chcieliście z moją bratanicą porozmawiać, ale widzę, że jest zdrowa jak ryba i... - tu urwał, bo do gabinetu weszło troje osób. Byli to rodzice i siostra Madle.
- Mama, tata, Jesi! Wuj Steve coś mi zrobił! Justin mu w tym pomógł! Osłabili mnie! - zawołała podbiegając do nich. Ojciec podszedł do brata.
- Steve, jak mogłeś! To twoja bratanica! Mówiłem ci byś nigdy jej nie dotykał ani nie torturował! - zawołał Patrick.
- Jak sobie chcesz! Ale ostrzegam cię, Patricku. Ta twoja córka jest jakaś inna od dwóch lat... - spojrzał na Madle. - ...Gada sobie do tej swojej broszki jakby sobie z kimś gadała. Na twoim miejscu sprawdziłbym tą broszkę, bracie. Pracujesz przecież w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli, w tym samym co Arthur Weasley. Więc jako urzędnik ministerstwa masz obowiązek ją sprawdzić. Pamiętaj, że jestem na wyższym stanowisku niż ty i mogę cię oskarżyć za nie wykonanie obowiązków i powiadomić ministra o tym. - poradził mu Steve z chytrym uśmiechem.
- Niech cię nie interesuje co robi moja córka i co nosi. Nie mieszaj się to spraw mojej rodziny. Czy to jasne, bracie? A teraz wynoś się stąd po dobroci, zanim sam cię wyprowadzę siłą. - oświadczył. Obaj mężczyźni patrzyli na siebie równą minutę z minami mówiącymi: "Ani mi się waż tknąć moje dziecko i rodzinę", aż w końcu Steve oświadczył:
- Justin, wychodzimy. Najwyraźniej nie jesteśmy tu mile widziani. - powiedział wciąż patrząc na brata.
- Tak, ojcze. - powiedział posłusznie, ale ten z kolei patrzył na Agnes i Madeleine z wielkim zainteresowaniem. Gdy znikli za drzwiami, a Scott upewnił się, że ich nie ma pan McGray wyjaśnił powód ich przybycia tutaj i co się tu wydarzyło, a także jak się dowiedzieli, że Madle jest w niebezpieczeństwie.
Po dwóch minutach...
- Rozumiem. Chcecie by Adrian zamieszkał albo u nas albo u Angelów? - zapytał pan Beckett.
- Tak. - odpowiedziała Agnes.
- Sądzę, że muszę się zgodzić z bratem. Adrian nie może u nas zamieszkać. - odparł.
- Dlaczego? - spytał Rick.
- Dlatego, że Steve był kiedyś Śmierciożercą nim zginęli Potterowie i najwyraźniej Justin idzie w ślady swego ojca. Będzie lepiej, gdy Madle będzie mieć na Adriana oko. - oświadczył.
- Rozumiem. - powiedziała Madle.
- Mam pytanie... - odezwała się Agnes. - ...Twój wuj powiedział, że ma wyższe stanowisko od twego taty. Co to za stanowisko? - spytała. Madle oraz Jesi zwiesiły głowy, za to Matt westchnął.
- Cóż,... - odezwał się Patrick. - ...mój brat jest członkiem Wizengamotu oraz wiceministrem. Ja tylko dostałem pracę w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Pracuję razem z Arthurem Weasley'em. To marne stanowisko. - oświadczył.
- Niekoniecznie. - odezwała Madle.
- Jak to? - spytał spojrzawszy na nią.
- To dobrze, że jesteś blisko Arthura Weasley'a. Będziemy w ten sposób wiedzieć co dzieje się w Zakonie Feniksa oraz w Ministerstwie Magii. Musisz tylko przekonać Dumbledore'a by cię przyjął do niego nic nie mówiąc bratu. - wyjaśniła Agnes.
- Chcecie mieć szpiega w Zakonie i Ministerstwie? - spytał Rick.
- Tak! - zawołała radośnie Madle.
- To super! - zawołali jednocześnie Rick, Agnes, Scott i Jesi. Starsi mieli przez krótką chwilę wątpliwości, ale ich dzieci oraz Rick byli pewni swojego pomysłu, więc musli się zgodzić.
- Zanim jednak zajmiemy się moim wujem musimy zająć się tym, co się wydarzy w tym roku. Jesi, Agnes, Scott i Rick musimy wszystkich zebrać i uzgodnić strategię. Najlepiej będzie jeśli spotkamy się w pociągu Ekspres Londyn-Hogwart. Ty, Rick musisz przestudiować jak najwięcej informacji o Harrym i innych bohaterach J.K.. Agnes, zajmiesz tym? - poprosiła Madle.
- Oczywiście, moja droga. - oświadczyła.
- Dobra. Myślę, że to wszystko. Musicie wracać. Dzięki za wizytę. Spotkamy się na Pokątnej za kilka tygodni. - powiedziała, po czym Rick, Agnes i Scott wraz z rodzicami deportowali się do swoich domów.
~~*~~
Dwa dni później... Dom Angelów...
Yvonne starała się jak mogła przekonać rodziców wszelkimi sobie sposobami do tego, by zaadoptować Adriana Harvey'a.
- Mamo, proszę. Madle i Agnes prosiły mnie oto. Jego kuzyn Rick na pewno już został przygarnięty przez McGray'ów. Teraz proszą was oto by Adrian miał dom. - prosiła.
- Błagamy, mamo. - wtórowała jej Kate. Obie dziewczyny bardzo nalegały. Trwało to niespełna dwa dni aż w końcu pan Angel oświadczył z lekkim naciskiem głosu:
- No już dobrze! Pójdziemy do tego sierocińca z samego rana. Zgoda? - oświadczył. Obie dziewczyny były tak uradowane, że padły sobie w ramiona.
Następnego dnia zaraz po śniadaniu około godziny dziewiątej wyruszyli do Londynu, a stamtąd do sierocińca świętego Franka. Pan Angel zapukał do drzwi. Otworzyła mu ładna ciemnowłosa dziewczyna.
- Słucham? W czym mogę pomóc? - spytała.
- Dzień dobry. Nazywam się Matthew Angel. Przybyłem tu z rodziną po pewnego nastoletniego chłopca. Nazywa się on Adrian Harvey. Chcielibyśmy go zaadoptować. - wyjaśnił. Kobieta popatrzyła na nich chwilę, po czym odparła:
- Pani dyrektor wspomniała, że ktoś przyjdzie po trzech dniach po tego chłopca. Proszę za mną. - dziewczyna zaprowadziła ich do gabinetu dyrektorki. Zapukała delikatnie.
- Kto tam? - rozległ się kobiecy głos.
- To ja, proszę pani. Mildret. - powiedziała.
- Wejdź, moja droga. - zaprosiła. Gdy otworzyła drzwi wprowadziła rodzinę.
- Proszę pani, przybyła rodzina, która chce zaadoptować młodego pana Harvey'a. - wyjaśniła wskazując na państwo Angel i bliźniaczki.
- Ach, przyszliście. Miło was w końcu poznać. Nazywam się Lusynda Johnson i jestem właścicielką tego sierocińca. Jeśli chcecie zaadoptować Adriana musicie podpisać ten dokument. Potem możecie iść do niego... - wyjaśniła. Państwo McGray podpisali dokument adopcyjny, jednak pozostał jeden szczegół: czy Adrian zgodzi się przyjąć ich nazwisko czy pozostać przy swoim? - ...Mildret, przyprowadź Adriana. - poprosiła.
- Dobrze, pani dyrektor. - powiedziała i wyszła. Wróciła z młodym chłopcem o blond włosach i niebieskich oczach.
- Dzień dobry, pani Johnson. - przywitał się.
- Witaj, chłopcze. Czy wiesz dlaczego cię tu przyprowadzono? - spytała kobieta siedząca za biurkiem.
- Tak. Mam zostać zaadoptowany. - odparł.
- Zgadza się. Pojawił się jednak problem: W papierach jest pewna rubryka, gdzie jest napisane, że dziecko od dziesiątego roku życia może się zgodzić się na przyjęcie nazwiska rodziny, która go przygarnia lub pozostać przy swoim jeśli je pamięta. Więc zadajemy ci pytanie: Czy zgadzasz się przyjąć nazwisko Angel czy pozostać przy swoim nazwisku? - spytała dyrektorka. Wszyscy czekali w napięciu.
- Mogę najpierw zadać pytanie? - spytał.
- Tak, oczywiście. - odparła ta sama kobieta.
- Czy mój kuzyn przyjął nazwisko rodziny, która go przygarnęła? - zapytał.
- Nie, nie przyjął. - odpowiedziała.
- Więc i ja nie przyjmę. Pozostanę przy swoim. - oświadczył ze skrzyżowanymi ramionami.
- W porządku... - powiedziała pisząc coś w dokumencie. - ...Od teraz jesteście rodziną. - oświadczyła oficjalnie.
- Dziękuję pani. Dziewczynki, Adrian chodźcie. - powiedział pan McGray. Wyprowadził swoją rodzinę z przytułku aż do jakiegoś zaułku skąd rodzice deportowali swoje dzieci do domu. Tam pani McGray zaprowadziła Adriana do jego nowego pokoju. Tymczasem Yve informowała Madle i Agnes, że jej ojciec właśnie zaadoptował młodszego Harvey'a. Obie dziewczyny był podniecone i zadowolone. Bardzo chciały, by wszyscy się mogli spotkać gdzieś i pogadać prywatnie.
- Chwila! Przecież za miesiąc Harry idzie na Pokątną! - zawołała Madle.
- Faktycznie! Oraz... Ron i Hermiona jadą za granicę! - zapiszczała Agnes.
- Masz rację, Agnes... - nagle Madle zamarła. - ...Jasny gwint! Syriusz ucieknie z Azkabanu w dniu urodzin Harry'ego! - wyduszała.
- W czym problem? - spytała Yve.
- W tym, że gdy Peter Pettigrew dowie się o ucieczce Blacka po powrocie Weasley'ów z Egiptu i będzie próbował zwiać. - wyjaśniła Madle z przerażeniem.
- Ale nadal nie rozumiem o co chodzi? Możemy przecież go złapać jak tylko przybędzie. - odparła.
- W tym rzecz, że możemy, Yve. - oświadczyła Agnes.
- Czemu? - spytała.
- Och, nadal nie rozumiesz?... - spytała zirytowała Madle. - ...Nie możemy się mieszać do tego, co MUSI się wydarzyć. Peter jest animagiem i jest szczurem Rona. Jako człowiek był przyjacielem rodziców Harry'ego. W tym roku przybędzie czwarty z ich przyjaciół. Remus Lupin. Jest on wilkołakiem i dobrym człowiekiem. Trzeba nakierować Świętą Trójkę do tego co się stanie i by zrobili tak jak powinno być i ostrzegać ich. - wyjaśniła, ale następne zdanie dodał... Adrian:
- A przede wszystkim to, co stanie 6 czerwca. Trzeba ich ostrzec czym to się skończy i przygotować ich na to, ale nie mówić nic Dumbledore'owi i by Peter tego nie usłyszał. - oświadczył.
- Sądzę, że Adrian ma rację. - odezwał się tym razem Rick.
- Chłopaki mają rację... - powiedziała Yve. - ...To jedyne wyjście. Tak powinniśmy zrobić... - oznajmiła. - ...Będziemy w kontakcie, ja muszę zająć się lekcjami. Cześć, dziewczyny, cześć Rick... - pożegnała się. - ...Kate, chodź pomożesz mi w referacie. - powiedziała.
- A ja? - spytał Adrian.
- Cóż, tobie trzeba będzie kupić wszystko do szkoły. Rodzice będą musieli wysłać list do Dumbledore'a, że u nas mieszkasz, a oni przyślą do ciebie list z zawiadomieniem iż zostałeś przyjęty do Hogwartu. - wyjaśniła Kate.
- Rozumiem. Dzięki, dziewczyny. Rozejrzę się po okolicy. Cześć. - i wyszedł.
~~*~~
Tak mijały dni i tygodnie...
Zbliżał się dzień, gdy z Azkabanu miał uciec groźny morderca Syriusz Black.
Dom Beckettów... Ranek...
Pewnego poranka podczas śniadania przyleciała sowa z Prorokiem Codziennym do Patricka. Spojrzał na pierwszą stronę i prychnął, więc otworzył kolejną stronę. Reszta rodziny jadła spokojnie śniadanie. Pani Beckett jadła sałatkę, Jessica, kanapkę, a Madle popijała swoje jedzenie sokiem dyniowym. Gdy upiła ze szklanki sok luknęła na pierwszą stronę gazety Proroka Codziennego. Nagle wypluła wszystko polewając siedzącą naprzeciwko siostrę.
- Zgłupiałaś??? Jestem cała mokra i... - tu urwała, gdyż mina Rudej była najpierw zaskoczona, a potem... zadowolona?
- Madle, co się dzieje? - spytała jej matka.
- Gazeta! - krzyknęła.
- Co "gazeta"? - spytał pan Beckett spojrzawszy w jej kierunku.
- Spójrzcie na pierwszą stronę! - zawołała. Wszyscy tam spojrzeli. Była fotografia czarnowłosego mężczyzny o półdługich rozczochranych kręconych włosach i czarnych jak dwa tunele oczach.
- Kto to? - spytała Jesi.
- To Syriusz Black. Zbiegł jako pierwszy w historii z Azkabanu. Zabił dwunastu Mugoli i jednego czarodzieja. Tak tu piszą. - objaśnił pan Beckett.
- To nie do końca prawda. - odezwała się Madle.
- Że co? - spytała pani Beckett.
- Jak to "nie do końca"? - spytał jej ojciec.
- Zrobił to Peter Pettigrew zwany też Glizdogonem. To on jest tym zmarłym czarodziejem. To on zabił tych Mugoli i wrobił Syriusza. Po Glizdogonie pozostał tylko palec. Odciął go sobie i przemienił się w szczura. Tak, jest on animagiem i to nie zarejestrowanym. Ojcze, proszę nie mów tego nikomu. - poprosiła.
- Czemu? To bardzo ważne. Może to uniewinnić Blacka. Skoro to nie on ich zabił... - nie dokończył, bo Jessica się wtrąciła się:
- Tato, prosimy cię. Dla Madle i jej dla przyjaciół jest to bardzo ważne. Jeśli Pettigrew zorientuje się za wcześnie, że ktoś jeszcze wie o jego tajemnicy wszytko pójdzie na nic!
- Dziękuję, Jesi... - Madle uśmiechnęła się do siostry. - ...Ojcze, powiemy o tym wszystkim w odpowiednim czasie i miejscu, a także odpowiednim osobom. Bardzo cię prosimy. Jeśli Knot dowie się o tym za wcześnie będzie źle. - odparła.
- Lecz jeśli wuj Steve dowie się o Peterze i jego roli w tym wszystkim co ma się w najbliższych latach zdarzyć to będzie katastrofa. On odegra kluczowa rolę w... - tu Jessica urwała, bo broszka Madle zadźwięczała ostrzegawczą melodią.
- Co się stało? - spytała pani Beckett. Madle popatrzyła na broszkę, rozejrzała się, a potem nachyliła się do Jesi szepcząc jej do ucha:
- Ktoś tu jest i nas podsłuchuje. - i wskazała na miejsce, gdzie znajduje się ta osoba. Pan Beckett podszedł szybko we wskazane miejsce i po chwili przyprowadził... Justina?
- Justin? Co ty tu robisz? - spytał jego wuj.
- Co was to? - warknął.
- Ja chyba wiem. Ty nas, a raczej mnie śledzisz. Twój ojciec ci kazał. Nie mylę się? - spytała Madle bez trudu czytając w jego myślach.
- A jeśli nawet, co cię to obchodzi? - spytał.
- Obchodzi, bo jestem twoją rodziną. Musisz mnie akceptować. - oświadczyła.
- Taa, akceptować! Już to widzę! Zdrajczyni własnej krwi! Już dosyć się nasłuchałem. Przekażę ojcu co usłyszałem i... - tu urwał, bo Madeleine chwyciła go za kołnierz i spytała:
- Ile usłyszałeś?? Gadaj, gnido! - zawołała, a w jej oczach płonął ogień złości i gniewu.
- No, no. Już widzę u ciebie Ślizgoński ton. Jeśli już chcesz wiedzieć co usłyszałem, to, że coś o Blacku, że ma coś związanego z Peterem Pettigrew, że to nie on zabił, ale Pettigrew, że ten drugi zamieniał się w szczura, uciekł do ścieków by się ratować. Coś o palcu, że to jedyny fragment jaki pozostał po tym szczurze, że Black został wrobiony przez niego i zesłany do Azkabanu. Bardzo ci zależało by nie mówić memu ojcu ani ministrowi za wcześnie. To się dobrze składa, bo im powiem! - zawołał ostatnie zdanie. Wyrwał się i pobiegł w kierunku frontu. Madle natychmiast zareagowała i pobiegła za nim. Dogoniła go tuż przy drzwiach frontowych rzucając na niego całym ciężarem przygwożdżając go do podłogi.
- Nie ma mowy, ty draniu!! Nie wyjawisz naszych tajemnic! Wybiję ci to z głowy!... - wycelowała w niego różdżkę i zawołała: - ...OBLIVIATE! - krzyknęła na całe gardło. Moment później chłopak zemdlał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz