sobota, 23 marca 2013

Rozdział 3 - Przebudzenie i powrót do domu

        Magda obudziła się na czymś miękkim. Gdy otworzyła oczy poraziło ją bardzo jasne światło. Zmrużyła je. Ktoś się nad nią pochylił i zadał pytanie.
- Czy nic panience nie jest? - był to łagodny kobiecy głos. To co ją po chwili zaskoczyło, to fakt, że ta kobieta zadała to pytanie po angielsku. Powoli zaczynało do niej docierać co się stało. Przeniosła się z Polski do Anglii. Poprosiła panią Rowling by ona i Agnieszka mogły znać inne języki, a szczególnie angielski, francuski i bułgarski.
- Ja... - zaczęła. Zaskoczył ją kolejny fakt, że zna angielski. - ...Nie, nic. A co się tak właściwie stało? - zapytała.
- Spadła pani ze schodów i się pani poturbowała oraz straciła przytomność. Rodzice przywieźli panienkę do szpitala Świętego Munga... - wyjaśniła kobieta. - ...Pamięta pani jak się nazywa? - zadała ponownie pytanie zaglądając jej do oczu jakimś światełkiem.
- Ja... Ten tego... Mam na imię Madeleine Beckett. - przedstawiłam się pamiętając o tym, że nie jestem już polką.
- Ile masz lat? - spytała pielęgniarka. To było dziwne pytanie, ale coś jej zaświtało w głowie. Przypomniała sobie słowa pani Rowling: "...Pojawicie się dzień przed jedenastoma urodzinami Pottera w gronie rodziny, którą wam sama stworzę..."
- Jedenaście, proszę pani.
- A wiesz jaki mamy dzień?
- Tak. Dziś jest 30 lipca 1991, a jutro są urodziny Harry'ego Pottera. - odparła. Kobieta uśmiechnęła się.
- Dobrze. Przyprowadzę do ciebie twoją rodzinę. - powiedziała.
- Przepraszam, ale czy mogę o coś poprosić? - odezwała się pospiesznie Madeleine.
- Słucham?
- Czy jest tu dziewczynka w moim wieku i czy miała podobny przypadek co ja? - zapytała.
- Cóż, nie jestem upoważniona do udzielania takich informacji. - oświadczyła i już miała odejść, gdy Magda ponowiła prośbę.
- Ale bardzo proszę. - prosiła Madeleine.
- No dobrze. Jest taka dziewczynka. Leży na tym samym oddziale co pani. - oświadczyła.
- Czy ma jakiś znak szczególny? Znaczy się czy ma coś na szyi lub na nadgarstku, jakąś błyskotkę. - spytała.
- Cóż, ma coś takiego. Jest to wisiorek w kształcie serca, a w środku ma dziwny kryształ o nieokreślonym kolorze i pochodzeniu. - wyjaśniła kobieta.
- Niech mnie pani do niej zaprowadzi. Teraz. Bardzo proszę. - błagała.
- No nie wiem. Powinna panienka leżeć.
- Ależ nic mi nie jest, proszę pani!... - powiedziała wstając z łóżka. - ...Niech mnie pani do tej dziewczyny zaprowadzi. - nie ustępowała. Kobieta przez chwilę się wahała aż w końcu westchnęła i machnęła ręką dając znak, by za nią poszła. Szły chwilę aż w końcu weszły do sali nr 16. W środku było sześć łóżek. Trzy były zajęte, ale przy jednym z nich stało troje ludzi.
- To ta, tam. - wskazała na łóżko przy oknie. Akurat przy tym stali ludzie.
- Dzięki. - szepnęła i zbliżyła się do łóżka na odpowiednią odległość. Żadne ze zgromadzonych jeszcze jej nie zauważyło. Leżała tam śliczna długowłosa blondynka.


Spała kamiennym snem. Była śliczna. - ...Czy próbowaliście wszystkiego, by ją wybudzić? - spytała pielęgniarki.
- Tak. - odparła.
- Ile tak już śpi? - zapytała.
- Od pięciu godzin... - odpowiedziała kobieta. - ...ale czemu panienkę to interesuje? - zapytała.
- Bo chyba wiem jak ją obudzić. - powiedziała zbliżając na taką odległość, by ją usłyszeli ludzie przy łóżku Agnes. Pani McGray, która to usłyszała zapytała:
- Kim pani jest?
- Jestem Madeleine Beckett... - przedstawiła się. - ...i wyprzedzając pani następne pytanie wiem jak można wyleczyć państwa córkę. Jednak chcę was o coś poprosić. - oświadczyła.
- O co? - spytał pan McGray.
- Chciałabym się zaprzyjaźnić z waszą córką oraz z wami. Czy mi na to pozwolicie? - spytała Madeleine.
- Cóż, dobrze. - odparł pan McGray.
- Dziękuję... - podchodząc do łóżka dziewczyny wyjęła z kieszeni broszę w kształcie białej róży.


Usiadła na krawędzi łóżka, sięgnęła do jej szyi i pochwyciła złoty łańcuszek, który miała pod ubraniem. Na końcu łańcuszka wyłonił się wisiorek w kształcie serca. Wewnątrz serca był rubin, który to świecił to gasł. Jakby pulsował lub rozpoznał osobę, która trzymała ów wisiorek.


Spostrzegła, że broszka także pulsowała i świeciła. Madeleine zbliżyła ją do serca i po chwili wypowiedziała te oto słowa: - ...Amicos in sæcula. - szepnęła. Nagle oba przedmioty zajaśniały niespodziewanie jaskrawym światłem, a Madeleine opadła na pierś przyjaciółki mdlejąc.
- Panno Beckett!... - zawołała pielęgniarka podbiegając do rudowłosej, ale nim ją dotknęła coś się stało. Agnes zaczęła się wybudzać. Gdy zobaczyła rude włosy otworzyła oczy jeszcze bardziej. - ...Panno Beckett, nic pani nie jest? - spytała pielęgniarka.
- Beckett?... - spytała zachrypniętym głosem Agnes. - ...Madeleine Beckett? - spytała.
- Tak, córeczko... - odezwała się jej matka. Dziewczyna spojrzała na nią. Miała ciemnorude włosy i ładną buzię.



i nagle sobie uświadomiła co się dzieje. - ...Ta dziewczyna zbudziła cię z pięciogodzinnego snu. W żaden sposób nie można było cię obudzić. - wyjaśniła ze złami w oczach.
- Jak to zrobiła? Jak zdołała mnie obudzić? - spytała.
- Użyła swojej broszki i przybliżyła do twojego wisiorka wypowiadając dziwne słowa w obcym języku. - wyjaśnił blond włosy chłopak stojący obok jej łóżka.


Najwyraźniej był to jej starszy brat. Spojrzała na wisiorek na swej szyi i zobaczyła napis: Amicos in sæcula.
- Przyjaciółki na wieki... - szepnęła. Nie miała pojęcia skąd zna ten język. Pochyliła się, by odszukać broszkę przyjaciółki aż w końcu ją odnalazła. Przyłożyła do swojego wisiorka. I tak jak Madeleine uczyniła to wcześniej wypowiedziała te oto słowa, ale inne: - ...Quia semper somniat quidem absurdum est, si ruinam. - tym razem Agnes nie zemdlała za to rudowłosa obudziła się. Otworzyła oczy, podniosła się do pionu i spojrzała na przyjaciółkę.
- Agnes... - szepnęła. - ...jesteś cała? - spytała.
- Madle*... - uśmiechnęła się blondynka. - ...Dzięki Bogu nic ci nie jest. I oczywiście, mnie także nic nie jest. - dodała. W tym momencie do sali wbiegły trzy rude osoby. Dwie kobiety i jeden mężczyzna.
- Madle, skarbie! - zawołała kobieta.
- Szukaliśmy cię! - dodała dziewczyna.
- Dowiedzieliśmy się, że się obudziłaś. - zakończył mężczyzna. Musieli być to rodzice i siostra Madeleine.
- Nic mi nie jest, mamo. Dowiedziałam się, że taki sam przypadek stał się tej dziewczynie. Mamo, tato, siostro przedstawiam wam Agnes McGray i jej rodzinę. Jeśli pozwolicie chciałabym się z ich córką zaprzyjaźnić. Przeżyłyśmy to samo, więc... - tu przerwała znacząco. - ...Poza tym jesteśmy w tym samym wieku i tak będziemy chodzić do tej samej klasy w Hogwarcie. - oświadczyła Madle.
- Patricku, w sumie nasza córka ma rację. - przyznała jej rację pani Beckett. Mężczyzna popatrzył na młodszą córkę, a potem na żonę, po chwili podszedł do drugiej rodziny i wyciągnął rękę mówiąc:
- Nazywam się Patrick Beckett, a to moja rodzina. Żona Kasandra, starsza córka Jessica i młodsza Madeleine. - przedstawił swoją rodzinę pan Beckett. Tymczasem pan McGray również wyciągnął rękę na przywitanie i także przedstawił swoją rodzinę:
- Ja mam na imię Nicolas, a oto moja rodzina: żona Suzanne, starszy syn Scott i młodsza córka Agnes. - przedstawił po kolei. Obie dziewczyny przynajmniej wiedziały jak mają na imię członkowie ich rodzin. Coś jednak tu nie pasowało. Imiona i nazwisko państwa McGray były Mugolskie. To by znaczyło, że albo byli Mugolami albo szalami.
- Agnes,... - szepnęła Madle do przyjaciółki. - ...musimy zamienić kilka słów na osobności i się zorganizować. - oświadczyła. Ta kiwnęła głową.
- Tato, już mi lepiej i sądzę, że możemy iść już do domu. - odezwała niespodziewanie Agnes.
- Na pewno, córeczko? - spytał Nicolas.
- Tak.
- Dobrze. Porozmawiam z uzdrowicielem. - oświadczył.
- Pójdę z panem. Z pewnością Madle chciałaby także wracać do domu. Prawda, kochanie? - spytał Patrick.
- Tak, tato. Z chęcią stąd wyjdę. Mam dość szpitali... - oznajmiła, czym rozśmieszyła Scotta. - ...Agnes, przejdziemy się? - spytała Madle.
- Jasne. Mam dość leżenia jak na jeden dzień. - oświadczyła Agnes. Tym razem to Jessica się zaśmiała.
- Co im? - zdziwiła się Madle drapiąc się w ucho.
- Nie mam pojęcia. Musimy uważać. Za bardzo pokazałyśmy, że się przyjaźnimy. - zauważyła Agnes, gdy były na korytarzu.
- Nie pokazałyśmy. - zaprzeczyła Madle.
- Madle, musimy wymyślić jakąś historyjkę w jaki sposób się poznałyśmy lub dlaczego chcemy się poznać. - zasugerowała Agnes.
- Ale ja już wyjaśniłam przecież. "To samo przeżycie". Dziwnie i podejrzanie zachorowałyśmy zasypiając na kilka godzin. - wyjaśniła Madle.
- Słyszałam, że ty spałaś dłużej. Około 6 godzin. Mnie przywieziono trochę wcześniej. Zdążyłam się zapoznać z otoczeniem, gdy spadłam z roweru zjeżdżając z dużej górki. Uderzyłam potylicą w coś twardego. - wyjaśniła.
- Ja od razu pojawiłam się w Mungu. - oświadczyła Madle.
- Rozumiem. Więc co robimy? - zapytała.
- Przede wszystkim musimy się zorientować jakie są nasze rodziny. Po drugie jutro Harry idzie na Pokątną z Hagridem. Trzeba tam iść. - postanowiła Madle.
- Dobra, ale co z rodzicami i naszym rodzeństwem? Czy się zgodzą? - martwiła się Agnes.
- Zostaw to mnie. Chodź... - chwyciła ją za rękę i pobiegły do sali nr 16. Zastały tam obie rodziny. - ...Mamo, tato, państwo McGray czy mogę o coś poprosić? - zapytała Madle.
- A o co takiego, kochanie? - spytała jej matka.
- Chodzi o wypad na Pokątną. Czy możemy iść jutro rano na zakupy? - zapytała.
- No cóż, moglibyśmy. Jednak po co? - spytał jej ojciec.
- Bo tam będzie Harry Potter i jutro są jego urodziny... - wyjaśniła Agnes. - ...I jeszcze chciałybyśmy pójść tam same. Wystarczy, że nas tam zaprowadzicie i otworzycie przejście na Pokątną. - wyjąkała dziewczyna.
- Poradzimy sobie. - zapewniała ich Madle.
- Bardzo nam zależy na tym, by jutro tam iść. - prosiła Agnes.
- Kochana, ale ty już masz przecież rzeczy do szkoły. - przypomniała jej matka. Agnes przyjęła inną taktykę
- Ale, mamo, chcę iść z Madle na zakupy. Z pewnością ona nie ma jeszcze żadnych książek ani mundurka. Powiem jej gdzie co kupić. - oświadczyła.
- Hm, no dobrze, ale pójdziecie ze Scottem. - zaproponował pan McGray.
- Coo??? - jęknęli jednocześnie młodzi.
- Bez dyskusji. Pójdziecie ze Scottem i już. - upierały się ich matki.
- Inaczej się nie zgodzimy byście się przyjaźniły... - wtórował im pan Beckett. Obie dziewczyny miały bardzo zawiedzione miny. Westchnęły jednocześnie i skinęły głowami. - ...Dobrze, Madle teraz wracaj do sali. Ubierzesz się, po czym wracamy do domu. - oświadczył będąc już w progu sali. Reszta rodziny podążyli za nim. Madle musiała iść za nim. Pomachała ze smutkiem Agnes i wyszła. Wrócili do jej sali i tam się przebrała w normalne ubranie, po czym, za zgodą głównego uzdrowiciela, wyszli ze szpitala. Zeszli do recepcji i stamtąd deportowali się do domu. Madle chwyciła się rodziców jak i Jessica.
Pojawili się przed pięknym dużym domem przypominającym dwór. Madle była zachwycona nim rozszerzyła oczy z zachwytu.
- Siostra, coś się stało? - odezwała się Jessica.
- Co? Eee... nic. - odparła jąkając się.
- Więc chodź zamiast się gapić jak sroka w gnat. - oświadczyła jej siostra. Madle poszła za nią, która szła za rodzicami. Najmłodsza ratolość Beckettów musiała się zorientować z jakiej rodziny są. Jednak widząc po tym dworze stwierdziła, że musieli być czarodziejami lub jedno z rodziców musiało być bogate. I nie myliła się co do tego ostatniego. Wewnątrz było, jednym słowem mówiąc: wspaniale! Bogato zdobione framugi, dużo obrazów przedstawiających nieznanych jej ludzi, kilka zbroi i na domiar mało skrzat domowy pojawiający się tuż przed nimi.
- Witam, państwa z powrotem w domu. - odezwał się piskliwym głosem skłoniwszy się.
- Witaj, Miedziaczku. Zrób obiad dla nas. - nakazał mu pan domu.
- Oczywiście, panie. - i zniknął z pola widzenia.
- Dziewczynki, idźcie do swoich pokoi. Miedziaczek was zawoła. - powiedział mężczyzna.
- Dobrze, tato. - zawołały jednocześnie i skierowały się ku schodom.
Idąc korytarzem pierwszego piętra Madle zagadnęła do "siostry":
- Jesi**, czy mogę cię o coś poprosić? - spytała Madle.
- Jasne. O co chodzi? - spytała Jessica.
- Użycz mi swojej różdżki?
- Po co?
- Chcę użyć pewnego zaklęcia. - oświadczyła.
- Ale przecież ty nie znasz żadnych zaklęć. - zauważyła.
- To będzie nasz sekret. Nie ruszaj się. - nakazała Madle, gdy ta podała siostrze różdżkę, po czym wypowiedziała zaklęcie: - ...Imperio!... - poczuła jak przez jej ramię płynie prąd aż do różdżki. - ...Zaprowadź mnie do mojego pokoju... - nakazała. Jessica poprowadziła Madle piętro wyżej. Zatrzymały się w połowie korytarza. - ...Wchodź. - powiedziała.
- Nie mogę. - powiedziała.
- Dlaczego? - spytała.
- Tylko właściciel pokoju może otworzyć drzwi. - wyjaśniła.
- Rozumiem... - Madle chwyciła za klamkę i weszła do środka. Wnętrze pokoju było oszałamiające i typowo dla nastolatki. - ...Chodź. Opowiesz mi coś o rodzinie Beckettów... - nakazała jej Madle. Tak też Jessica zrobiła. Opowiedziała wszystko co wiedziała o swojej rodzinie. Madeleine dowiedziała się, że rodzina wywodzi się z rodu Ravenclaw i Gryffindor. Były jednak wyjątki, że brat ich ojca był w Slytherinie i służył ponoć Voldemortowi. - ...A ty w jakim jesteś domu? - spytała.
- W Ravenclawie. - odpowiedziała.
- Powiedz mi jakie były relacje między mną a resztą rodziny przed wypadkiem? - zapytała Madle.
- Byłaś sympatyczna i serdeczna. Wszyscy cię kochali. - oświadczyła Jesi.
- A kiedy dostałam tą broszkę i od kogo? - zapytała.
- Dostałaś od matki w dniu jedenastych urodzin, czyli w kwietniu. Ponoć ta broszka należała do narzeczonej Godryka. Umarła i tylko to po niej zostało. Ma przypuszczalnie jakąś moc. Zachował ją i uznano to za przedmiot zależący do niego. - wyjaśniła.
- Rozumiem. Czy jest tu jakaś mapa domu? Zgubię się. - spytała.
- Tak. Masz w szufladzie w szafce nocnej... - wyjaśniła. Madle poszła tam i rzeczywiście była tam. Machnęła różdżką i chwilę potem Jessica potrząsnęła głową i spojrzała na siostrę. - ...Co ja tu robię? - zapytała głupio.
- Obdarzyłaś mnie cennymi informacjami na temat naszej rodziny, siostra... - zaśmiała się Madle oddając jej różdżkę. - ...lecz jeśli komukolwiek powiesz co tu się stało to obiecuję, że, gdy się nauczę czarów dopiekę ci. Na razie cię ostrzegam, a nie grożę. - zaznaczyła. Jessica wyszła lekko obrażona.

~~*~~

Tymczasem w innej części kraju... Pewna Mugolska dzielnica...
        Agnes wraz ze swoją przybraną rodziną przybyli przed jednorodzinny dom. Dziewczyna zrozumiała, że jej rodzina jest pół Mugolska dopiero w momencie, gdy jej ojciec zaczął uprawiać czary. Mnin. Sprawił z pomocą różdżki, że naczynia, szklanki i sztuczce same polewitowały na stół. Kobieta za to nalała soku do szklanek. Scott pomógł rodzicom ustawiać jedzenie na stół.
- Agnes, co tak stoisz jak ten słup soli? Pomożesz nam? - spytał Scott.
- Co...? Ach tak, pomogę. - powiedziała biorąc pobliski pół misek z sałatką. Była całkowicie oczarowana magią i musiała się do tego przyzwyczaić, że jest pół krwi czarownicą. Jednak i tak musiała się dowiedzieć czegoś o swojej rodzinie, ale jak? Madle na pewno by coś wymyśliła. Co by tu zrobić by się dowiedzieć... - "No myśl, Agnes. Myśl!..." - mówiła do siebie w myślach. - "...Zaraz... Jest to świat Harry'ego Pottera! Więc muszę myśleć jak czarownica. Co to powiedział pan McGray: "mam już rzeczy do szkoły", więc mam też i różdżkę!..." - takie myśli krążyły w jej umyśle, ale gdy doszła do myśli o różdżce odłożyła to, co miała w ręku. Wyprostowała się i powiedziała w triumfie:
- No jasne! - i pobiega do swojego pokoju. Instynkt podpowiadał jej, gdzie on jest. Będąc piętro szukała odpowiednich drzwi. Zauważyła drzwi z dziwnymi naklejkami i tekstami takimi jak: "Won!" i "Młodszym siostrom wstęp wzbroniony!". Zdawało jej się, że Scott jej nie lubił, a ona była wredna zarówno dla niego jak i dla rodziny. Musiała to zmienić. Poszła dalej korytarzem. Przeszła obok sypialni rodziców, a dalej był jej pokój. Poznała po ładnie ozdobionym imieniu: "Agnes", a wokół były kwiaty oraz serduszka. Weszła do środka i aż ją zatkało, gdy zobaczyła wnętrze pokoju. Było jednym słowem: cudowne!


Wchodząc rozejrzała się poszukując swojego kufra. Stał tuż przy jej biurku. Miał inicjały A.M. Podbiegła do niego i otworzyła go. Zobaczyła tam wiele rzeczy. Szatę, księgi, fiolki, ingrediencje do eliksirów, kociołek, a przede wszystkim... różdżkę. Ujęła ją delikatnie w dłoni. Poczuła ciepło przepływającą z różdżki poprzez rękę aż do jej głowy. Poczuła podmuch wiatru. Czuła się jednością z tym przedmiotem. Przyjrzała się mu. Zastanawiała się jakiego zaklęcia mogłaby użyć. Już miała zajrzeć do kufra by wyjąć jedną z ksiąg, gdy przypomniała sobie tekst z pierwszej książki o Harrym: "Przypominamy wszystkim uczniom od jedenastego do szesnastego roku życia Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, że nie wolno używać magii poza szkołą. Grozi to upomnieniem z Ministerstwa Magii". Jeśli użyje magii w domu wywalą ją nim tam pójdzie. Postanowiła przejrzeć księgi i pouczyć się z nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz